Jako dziecko lat 90. to właśnie ten okres mojego życia wzbudza we mnie największą nostalgię. To czas wielkiego buntu oraz rewolucji kulturowej i technologicznej. Kto nie tęskni za tymi prostszymi czasami, gdy zwykła guma "Turbo" dawała tyle radości, informacje o popkulturze czerpało się z "Bravo", muzyka undergroundowa królowała na MTV, gdy stacja ta jeszcze zajmowała się głównie muzyką, wszyscy oglądali te same kultowe seriale dla nastolatków, a moda miała swój dziwny okres promowania luźnych, workowatych strojów? Był to też moment boomu na wszelkiego rodzaju konsole i rozrywkę elektroniczną w naszym kraju. Czy współczesna młodzież choć odrobinę zdaje sobie sprawę, że zanim większość rodzin posiadła dość drogie komputery, dzieciaki z osiedla schodziły do piwnic blokowisk, by tam w prowizorycznych salonach gier wydać swoje kieszonkowe i zagrać na pierwszych konsolach oraz automatach?
Tam też zaczęła się moja przygoda z elektroniczną rozrywką. I choć ilość dostępnych tam tytułów była znikoma, to jednak ząb czasu wymazał z mojej pamięci większość z nich, więc nie jestem w stanie podać, jakie gry miałem okazję przetestować czy zobaczyć. Ale jeden tytuł nie zdołał wypaść mi z głowy, bo był moim ulubionym i to w niego inwestowałem każdą minutę oraz grosz. "Super Mario Kart" skradł moje serce od pierwszego wyścigu. Adrenalina, szybka akcja i super moce wystarczały, bym wykorzystywał prawie każdą dogodną chwilę na chodzenie do salonów gier. Moim wyścigowym faworytem był Yoshi i aż do dzisiaj jest on moją ulubioną postacią z całej menażerii stworzonej przez Nintendo.
Ale moją największą miłością w dzieciństwie były platformówki i przygodówki. Moimi faworytami zawsze będą szalone "Lemmings" czy jeszcze bardziej zwariowane "Gobliiins". Te gry dawały mnóstwo radości i rozwijały logiczne myślenie. Czasem spędzałem dobrych kilkadziesiąt minut na rozplanowanie przeprowadzenia niesfornych lemingowatych stworków do wyjścia. Podobnie było ze sprytnymi goblinami, bo trzeba wam wiedzieć, że ówcześnie mało kto miał internet i dostęp do solucji, które pomogłyby w odkryciu tego jednego, malutkiego piksela będącego przedmiotem wymaganym do rozwiązania zagadki i bezskutecznie poszukiwanym od dłuższego czasu. Ale sądzę, że wtedy byłem dzięki temu bardziej cierpliwy, bo nie miałem innego wyjścia. Obecnie też staram się przechodzić gry bez "internetowych pomocy", ale pokusa jest większa, a cierpliwość mniejsza.
I choć wciąż uważam, że czwarta odsłona "Heroes of Might and Magic" jest najlepsza, ku irytacji większego grona graczy, to właśnie trzecia część spowodowała, że zacząłem interesować się fantastyką w szerszym znaczeniu, zwłaszcza jeśli chodzi o książki. Była to też bodajże pierwsza strategia, która przykuła mnie do ekranu komputera na długie lata i zapoczątkowała wiele miłych wspomnień. Do dziś zdarza mi się zagrać w ten tytuł z bratem czy znajomymi, by pokazać moją nieudolność w walce i brak zmysłu taktycznego.
Nie byłbym też sobą, gdybym nie wspomniał o serii "Final Fantasy". Co może niektórych zdziwić, moja przygoda z tą ubóstwianą przeze mnie serią, zaczęła się nie prędzej niż od ósmego tytułu. Zapewne głównie z powodu ograniczonego dostępu na krajowym rynku do japońskich produkcji. "Final Fantasy VIII" przyciągnęło mnie swoją niesamowitą i złożoną historią, świetnymi postaciami oraz niesamowitym systemem walki. Dopiero potem rozpoczęła się moja misja przejścia wszystkich tytułów z tej rodziny, która jeszcze trwa.
Zestawienie gier, które miały na mnie największy wpływ i ukształtowały jako gracza, na pewno nie mogłoby obejść się bez "Neverwinter Nights". Było to pierwsze pełnoprawne cRPG, z jakim miałem styczność. Nie liczę FFVIII, bo to zupełnie inny poziom RPG i ówcześnie nawet nie wiedziałem, o co dokładnie w tym chodzi. Twór BioWare zalał mnie mnóstwem statystyk, umiejętności, atutów i wyborów, a do tego zaprosił do cudownego świata fantastyki, pełnego magii i niebezpiecznych stworów. Szczerze mówiąc, nie potrafię zliczyć ile razy i na ile sposobów przechodziłem ten tytuł, a trzeba wam wiedzieć, że początki były trudne. Dlaczego rzut kością? Dlaczego w opisie zbroi mowa o jakimś modyfikatorze zręczności? Co to Faerun? Dlaczego mój mag jest taki słaby? Te i wiele innych pytań kłębiło mi się w głowie w pierwszych dniach spędzonych w obrębie Klejnotu Północy. Nie ma takiego cRPG, którego w trakcie rozgrywki nie porównałbym do NwN lub choć wspomniał o nim w myślach.
Zapewne tytułów, które zraziły mnie lub też rozpaliły moją miłość do pewnych serii czy gatunków gier, jest wiele. Jednak te wymienione powyżej wciąż znajdują się w moim sercu oraz wspomnieniach. I to właśnie im zawdzięczam bycie takim graczem, jakim jestem obecnie, ze wszystkimi wadami i zaletami.
Komentarze
Użytkownik Trzeci Kur dnia niedziela, 1 listopada 2015, 12:29 napisał
Dokładnie. Jak się za bardzo przeciwnik rozpanoszy, to nie ma zmiłuj, trzeba od początku zacząć.
Dziwi mnie czemu umieściłeś grę mario, tą grę nikt nie zna (grę, nie serię).
Nigdy jakoś się nie przekonałem do FF, jakoś mnie zawsze odrzuca od tego jprg ;D
Racja NWN jest grą magiczną a Mario to klasyka gier komputerowych. ;D
Użytkownik krzyslewy dnia poniedziałek, 23 listopada 2015, 16:53 napisał
Dodatki do nwn 1 grales? Bo sa duuzo lepsze od podstawki. Chociaż do NWN 2 i tak nie dorównują.
Dodaj komentarz