Jeśli nie wiesz, jak się zachować, na wszelki wypadek zachowaj się przyzwoicie – mawiał Antoni Słonimski. Z powodzeniem można to odnieść do recenzji. Najpierw trzeba książkę przeczytać, a później napisać, co się o niej myśli, nie sugerując się promocyjnymi materiałami, które podpowiadają, co się myśleć powinno. Na odniesienie się do okładkowych sloganów przyjdzie czas później, po sformułowaniu zrębów własnej opinii. Elementarne sprawy? Niby tak, ale czytając różne recenzje niejednokrotnie miałem wrażenie, że jej autor całkiem inną książkę czytał, co wcale nie musiało wynikać z odmiennej wrażliwości czy gustu. Recenzja ma być recenzją, a nie kryptoreklamą, żerującą na istniejącym ciągle w podświadomości szacunku dla tradycyjnej roli pełnionej przez teksty tego gatunku.
Gatunkowa nieokreśloność, bogactwo dopuszczalnych stylistyk i form, wcale nie ułatwia – jak można by sądzić – sprawy, nie działa na korzyść początkującego autora. Wręcz przeciwnie, zmusza go do nieustannego żeglowania między Scyllą a Charybdą. Skąd ta dwoistość? Recenzja jest tekstem użytkowym. Praktyczną poradą dla potencjalnego czytelnika. Opinią, czy opłaca się zainwestować czas i pieniądze, czy raczej należy sobie darować. Z drugiej strony, jest ona jednak gatunkiem literackim, wprawdzie skarlałym, zdegenerowanym przez… (długa dygresja na temat rynku książki, stanu krytyki literackiej i świadomości społecznej została usunięta ze względu na zbyt luźny związek z tematem). Recenzja jest wypowiedzią w nieusuwalny sposób subiektywną, ale bez obiektywnych argumentów nie istnieje.
Zatem jak? Informacyjnie, prosto czy może jednak literacko, przy użyciu kunsztownych środków stylistycznych? Luzacko czy hiperpoprawnie? Nacisk raczej na emocje czy intelektualną analizę? Popis erudycji czy dziecięce, naiwne spojrzenie? (Może ono czasem do ciekawych wniosków prowadzić, co zresztą już dawno bracia Grimm – odrobina erudycji nie zawadzi – w pewnej baśni przedstawili). Dynamicznie i zdecydowanie, używając krótkich zdań i retorycznych pytań? Czy przeciwnie, w wielokrotnie i różnorako złożonych zdaniach spiętrzyć wątpliwości i niuanse?
To nieustanne lawirowanie składa się na styl. Podobnie jak przy ubiorze, dobrze go mieć, ale trzeba też umieć dostosować się do sytuacji. Mało kto się z tym rodzi. Pojawia się z czasem albo i nie. Niestety. Ważne, bo autor bez nazwiska właśnie stylem buduje wiarygodność i nawiązuje nić porozumienia z czytelnikiem. Trudno coś radzić albo nie radzić, z wielu powodów. Nawet twórcy podejrzewani o posiadanie stylu nie muszą wiedzieć, na czym on się opiera, bo piszą intuicyjnie. Z drugiej strony, niby od kogoś trzeba się uczyć, ale bezkrytyczne naśladownictwo naraża na śmieszność. Rada jednak być musi, skoro takiego zadania się podjąłem.
Komentarze
Dodaj komentarz