Widzieliście, psiakrew, to ich „Wyjście z Cienia”? Zagrywka typowa dla wszystkich dyktatorskich rządów. Nieco się ujawnić, zadowolić poddanych, a jednocześnie najmroczniejsze rzeczy nadal utrzymywać w sekrecie. Świat trwa już tyle tysięcy lat, a władza stosuje wciąż te same sztuczki.
Po tym nieszczęśniku, co napisał „Rękopis znaleziony w królewskich lochach”, zapewne pozostały już tylko bielejące kości. Muszę wam wyznać, że od tamtej publikacji nieco się pozmieniało w Zamczysku. Przede wszystkim, zaczęto nas dużo lepiej pilnować, całkowicie stłamszono wolność myśli i słowa. Podejrzewałem, że stoi za tym W., ale pewne zdarzenie zmusiło mnie do głębszego zastanowienia, kto tak naprawdę zarządza tą całą ferajną.
Parę tygodni temu, wracając z biblioteki (wysłali mnie tam nasi informatycy, po publikacje, z których nie rozumiałem ani słowa), napotkałem dziwną postać. Był to wysoki mężczyzna z gorejącymi oczyma, odziany w skradziony z psychiatryka kaftan bezpieczeństwa. Na piersiach miał plakietkę z wielką, niebieską literką „N”. Wokół jego głowy lewitowały różnokolorowe kabelki, raz po raz wydające niepokojące trzaski. Zamiast prawej dłoni miał zamontowane kombinerki, zamiast lewej rozkładany zestaw kluczy i śrubokrętów. Kiedy mnie ujrzał, zbliżył się i wyjął jedną książkę z niesionego przeze mnie stosiku. Spojrzał na autora i wybuchnął nerwowym, histerycznym śmiechem.
- Einstein ssie, młodziaku!
Po czym oddalił się, wciąż chichocząc.
Zmiany zaszły na stanowisku Specjalisty Do Spraw Zarządzania Rekrutami. Poprzedni dostał załamania nerwowego, podmienił swoją kartotekę i dokonał samospalenia. Obecnie zajmuje się tym dosyć zbzikowany facet, permanentnie chodzący w dwóch lewych trampkach. Z czoła wystają mu dwa żelazne pręty, na których wisi niewielkie lusterko, z narysowanym w rogu różowym serduszkiem. Myślałem, że procedury rekrutacyjne ulegną normalizacji, ale nic z tego. Obecnie, aby zostać przyjętym, należy naszego Specjalistę dodać do znajomych na fejsie i zalajkować przynajmniej dwa posty.
Pewnego dnia ściana w moim gabinecie zaczęła kruszyć się i pękać. Najpierw wychynęła z niej koścista dłoń, następnie tułów, a później cały szkielet, trzymający własną czaszkę pod pachą. Nałożył łeb na kark, otrzepał się z kurzu i wyszedł, oczywiście nie tracąc czasu na coś tak trywialnego, jak wyjaśnienie. Widuję go od czasu do czasu; zazwyczaj prowadza przed sobą kilku śmiertelników, którym każe pisać za siebie artykuły, a potem wysysa z nich energię życiową i odsprzedaje pewnemu redakcyjnemu koledze na ofiary dla Lolth. Obiło mi się o uszy, że to jeden ze starych druhów, niegdyś już pracujących w Zamczysku.
Z podróży po innych wymiarach powrócił również nasz najbardziej znany arcydiabeł. Mimo swojej przewrotnej natury, okazał się całkiem ludzki – czerwieni się, słysząc pochwały (jednocześnie rozszarpując tych, którzy ich nie wygłaszają), a na stwierdzenie „Jesteś wielki”, odpowiada z chichotem piętnastoletniego dziewczątka: „Marne metr osiemdziesiąt”. Stara się być sumienny i rzetelnie wykonywać swoje obowiązki, co oczywiście oznacza, że wszyscy redakcyjni lenie zwalają ogrom pracy właśnie na niego. Na chwilę jednak odłóżmy zalety, bowiem mężczyzna ten ma jedną, ogromną wadę – jest nowy w Internetach. Nie ogarnia jeszcze wszystkich guzików i często naciska je w kolejności całkowicie przypadkowej. Jako że fortuna zawsze bierze jego stronę, bardzo często udaje się wyprodukować newsa, artykuł bądź szkic. I właśnie stąd te imponujące statystyki – po prostu ma szczęście. Bo to leń jest straszny.
Nadeszli także nowi, a jakże! Najbardziej szkoda mi cichego, pracowitego korektora, który znakomicie wywiązuje się ze swoich obowiązków. Jest idealnym przykładem na to, że profesjonalizm w dzisiejszych czasach nie popłaca. Kiedy pozostali przekonali się o jego zaletach, zaczęli zasypywać go wszelakiej maści tekstami, tak że chłopak nie ma teraz nawet kiedy porządnie się wyspać. Jakiś sukinsyn przygotował nawet misterny mechanizm – w drodze do kuchni czeka na korektora zapadnia, w której znajdują się wszystkie niepoprawione teksty. Kiedy idzie coś przekąsić, ktoś uruchamia dźwignię i nasz biedny korektor wpada do dziury. A że stos papieru zawsze ma co najmniej dwa i pół metra i nie można się spod niego za bardzo wygrzebać… Chłopaczyna nauczył się ekstremalnie długo wstrzymywać oddech i ostatnio bardzo schudł. Ktoś zaczął także podbierać jedzenie pozostałym redaktorom…
Oprócz tego truposza, powrócił również były Redaktor Naczelny, pałający nienawiścią do W. i ze wszystkich sił pragnący go zdetronizować. Zajął wschodnią część zamku i rozpoczął przygotowania do wielkiego, jubileuszowego projektu, mającego przyćmić wszystkie poprzednie. Niestety, W. nie jest głupcem i nie da łatwo strącić się z piedestału. Umieścił w jego Sztabie Generalnym agenta, który swoje zadanie wykonał wybornie. Odciął byłemu Rednaczowi Internet, zniweczył wszystkie dotychczasowe wysiłki pozostałych redaktorów, no i przede wszystkim przez krótką chwilę działa samodzielnie, argumentując to we wszystkim znany sposób – „No, skoro go nie ma, to ja to zrobię”. Agent tak zepsuł sytuację, że były Rednacz, mimo najszczerszych chęci, nie zdołał już tego naprawić. Ostatnio widziano go, jak pił uspokajające ziółka i bełkotał do siebie. Pamiętajcie; między innymi przez tego agenta jest, jak jest… Chociaż mogło być, jak mogło.
Jedną komnatę zajmuje wredna, ruda baba, cały czas siedząca przed komputerem i zamawiająca kebaby. Kiedy ma przerwę od robienia tłumaczeń, tęsknie spogląda na zdjęcie Geralta z Rivii, oprawione w kolorową ramkę i stojące obok monitora. Mruczy przy tym coś o dawaniu i o jeżu. Kiedyś widziałem, jak poruszyła ten temat w rozmowie z babą-sępem… I przysięgam, że sępia mordka w jakiś tajemniczy sposób wyrażała zakłopotanie.
Następny babsztyl także jest imponujących rozmiarów. Wszystko dlatego, że kiedyś, w tych szczęśliwych czasach, kiedy nie wiedziałem jeszcze, co to GE, tydzień w tydzień obchodziła Tłusty Czwartek i z tej okazji opychała się pączkami. Wiąże się z nią pewna traumatyczna historia; otóż była odpowiedzialna za zorganizowanie Wyborów GE. Na początku podeszła do mnie, ciągnąc za sobą całe chmary zwierzaków i zaczęła agitować nędznymi hasełkami w stylu: „Kapibary pragną, abyś zagłosował!”. Co to, do licha, są kapibary?! Oczywiście, obiecałem wybrać się do urny, jednakże miałem parę ważniejszych spraw na głowie i najzwyczajniej w świecie o tym zapomniałem. Po tygodniu, idąc głównym korytarzem, za zakrętem ujrzałem scenę jak z kiepskiego, niskobudżetowego horroru. Ogromny byk kwiczał z bólu, krew tryskała na wszystko dookoła, a ten babsztyl majstrował w okolicach jego ogona! Po chwili odwróciła się w moją stronę, w ręku dzierżąc… No sami się domyślacie CO. Cisnęła mi tym w twarz i grobowym głosem oznajmiła:
- Posłuchaj, chłoptasiu. Jeżeli zobaczę, że nie głosowałeś w wyborach, tobie zrobię dokładnie to samo.
Nietrudno chyba się domyślić, gdzie natychmiast się udałem? Frekwencja w tym roku była zaprawdę imponująca.
Po zamku kręci się także łysy grafik, z przytroczoną do pasa tubką wazeliny. Lubi wygłaszać o niej wielogodzinne, nudne wykłady i mimo tak długiego czasu, spędzonego tutaj, nikt nie zdołał mi wyjaśnić, skąd tak oryginalna pasja. Zachowuje się zjadliwie i pogardliwie dla reszty świata, ale sprawa ma się z nim tak samo, jak z wyznawcą Lolth – w głębi duszy to sympatyczna i ciepła postać, w krytycznych momentach potrafiąca zachować się z klasą.
Niestety, w masie napływających do nas nieszczęśników, zdarzył się też człowiek, który zabrał zabawki i niemal bez słowa opuścił piaskownicę. Nie myślcie sobie, że stracił zapał, o nie! Po prostu pokonały go problemy techniczne – GE mu się nie wczytywało. W takich przypadkach mówi się zazwyczaj o złośliwości rzeczy martwych, ale… Głowy nie dam, niemniej wydaje mi się, że nasz redakcyjny łowca wespół z kolegą sępem coś majstrowali przy jego komputerze.
Zapewne wielu dworzan pominąłem – nie przepraszam ich, bo oznacza to maskowanie tak znakomite, iż nie mogę ich wypatrzeć w mroku Zamczyska. Czają się wśród Cieni, nieuchwytni dla oka, jednak zasiewający trwogę w naszych sercach. Jeżeli już weszliście na stronę, jesteście straceni. Możecie tylko podjąć beznadziejną walkę, której los z góry jest przesądzony. W najlepszym wypadku, jak ja, dołączycie do redakcji i pod płaszczykiem lojalności będziecie przygotowywać zamach stanu. W najgorszym, spotka was to samo, co innych głupców, chcących zakwestionować obecny stan rzeczy – zagłada.
Komentarze
Zacny felieton, zacny. Znowu trzeba się domyślać, kto jest kim [jakoś mnie nie dziwi, że nie mogę rozgryźć tożsamości wszystkich ]
No i jak już wspominałam, najbardziej przerażający jest los korektora... *łypa podejrzliwie*
Użytkownik Noire Panthere dnia środa, 18 grudnia 2013, 12:16 napisał
To kiedyś i tak go założy.
Użytkownik Noire Panthere dnia środa, 18 grudnia 2013, 12:16 napisał
Myślałem, że już wszyscy o tym wiedzą... To nie istnieje!
Trzeba mieć fejsa, bo muszę mieć więcej lajków i fanów na necie. Choć może warto przerzucić się na tumblr, bo face jest już beeee.
Dodaj komentarz