"Okaleczony bóg" posiada w sobie wszystkie te elementy, które są tak charakterystyczne dla twórczości Eriksona i za co seria "Malazańska Księga Poległych" zyskała takie uznanie. Zakończenie epopei nie mogłoby odbyć się bez efektownych, ogromnych bitew przepełnionych najpotężniejszą magią i okraszonych bytnością najróżniejszych istot.
Książka jest towarem. Zawsze była, chociaż szacunek, jakim cieszyła się w kulturze XIX i XX wieku, skutecznie maskował ten fakt. Czy ma określony termin przydatności do spożycia? Chętnie bym zaprotestował, przywołując liczne dzieła z odległych epok, ale i na to pytanie wypada odpowiedzieć twierdząco. Zmiana kontekstu nie narusza pozycji nielicznych arcydzieł, ale reszty nikt – poza literaturoznawcami o nekrofilskich upodobaniach – już ruszać, nawet kijem, nie chce. Wyrok historii bywa czasem niesprawiedliwy. Trudno. Zawsze jest szansa na renesans przy następnej okazji.
Jednak nie o ponadczasowy kanon lektur tu chodzi, lecz o charakterystyczną dla naszych czasów pogoń za nowością i fetysz bestsellera. Jak tytuł nie zrobi szybko dobrego wyniku finansowego, to przepadł. Gruba przesada! Nie zamierzam jednak (przynajmniej tym razem) niczego krytykować. Przeciwnie, chcę kilka dobrych książek – spośród ponad 120, które wpadły w nasze chciwe łapy w ubiegłym roku – przypomnieć, a przy okazji się pochwalić. Jest czym!
Gdyby zapytano mnie o najoryginalniejszą wizję świata w powieści, pomyślałbym „hmm, wampiry w kosmosie, najbardziej wyalienowani obcy, do tego cykający ludzkości zdjęcia” i odpowiedziałbym również: „Ślepowidzenie” Petera Wattsa.
Jako że początek listopada jest dobrym momentem dla tych, co z nutką nostalgii wstecz spoglądają, to uznany został za datę graniczną. Poza tym, trochę czasu, żeby zrobić takie zestawienie, trzeba mieć. Pod uwagę wziąłem recenzje wszystkich książek, które w ubiegłym roku uzupełniły zasoby portalu. Nie tylko nowości, bo i sporo zaległych się znalazło. Dubel żaden się nie zdarzył, bo nie miał prawa, niestety.
Recenzenci portalu mrówczą albo benedyktyńską – zależy kto jaką metaforę woli – robotę wykonali oddzielając pracowicie – niczym Kopciuszek – ziarno od plew. Znaczy się; tu akurat piasek i mak w grę wchodziły, ale kto by się przejmował takimi drobiazgami. Trzeba się spieszyć, żeby zdążyć na imprezę, a po drodze odsiać dobre od złego, a przynajmniej lepsze od gorszego.
Przez gejmeksowy warsztat przedarły się opinie 16 recenzentów. Rekordzista – krzyslewy – 28 razy wziął sito do ręki! Audrey (24 razy) niewiele mu ustępowała pracowitością. Niechybnie pomagała im jakaś dobra wróżka, bo inaczej nie mieliby czasu na życie! Dwie recenzje miesięcznie? Przez cały rok? Szacunek. Noire Panthere, Lionel i Tamc. – wszyscy w okolicach jednej miesięcznie – też są podejrzani o magiczne wspomaganie. Może jednak wystarczyła im kawa?
Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem tak bardzo zafascynowany książką. Apetyt rośnie w miarę jedzenia – rano zacząłem czytać, wieczorem już skończyłem. Chciałem jak najdłużej delektować się powieścią, ale nic z tego – ilekroć próbowałem zwolnić, odłożyć na chwilę, zrobić coś innego – cały czas myślami byłem przy bohaterach.
Recenzenci wzięli sobie chyba do serca zalecenie – „obyś był zimny albo gorący”, uznawane dość powszechnie, acz niesłusznie (w biblijną egzegezę nie ma jednak co wchodzić) za przyganę letniości. Recenzent, co to Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek pali, psu na budę się zda, a co dopiero czytelnikowi. Jego dobro na pierwszym planie! Tylko to jest ważne. Choćby przyszło z narażeniem życia (psychicznego) przedzierać się przez kolczaste chaszcze autorskich światów, by przyjmować poronione płody ich wyobraźni. Wszystko furda! Ważne by głowa (i kieszeń) czytelnika nie została narażona na szwank.
Oceny skrajnie zróżnicowane. Aż osiem dych! Tu jednak ambiwalentne uczucia się pojawiają. Wystawiono je, z jednym wyjątkiem, znanym tytułom, które już dawno powinny się znaleźć w zasobach GE. Rowling, Sapkowskiego, Huxleya czy Lewisa nikomu polecać nie trzeba. Lepiej jednak późno, niż wcale. Podobno. Ponieważ bieżąca produkcja nie była – zdaniem recenzentów – aż tak dobra, to ilustracją tego tekstu są jeszcze – oprócz "Drogi królów" – okładki tych książek, które na dziewięć i pół zasłużyły. Dzieła fantastyki bliskie doskonałości. Może przetrwają pomyślnie próbę czasu.
Wychodzi więc na to, że największym plusem „Drogi królów” jest fabuła. W rzeczywistości wybranie jednej zalety na najważniejszą to rzecz niemożliwa, bo pierwszy tom cyklu „Archiwum Burzowego Światła” jest ich pełen.
Statystyczna wartość średniej oceny wynosi 7,18, a mediana – 7,5. W dolnej połowie skali (do 5 włącznie) umieszczono ponad 11% tytułów. Była i taka książka, której po raz pierwszy w dziejach GE wystawiono jedynkę! I to tylko dlatego, że okrągłego zera się nie dało. Wyrazy współczucia dla Charona, który miał tę (nie)przyjemność. Książki najgorsze litościwie jednak pominę. Dlaczego, skoro skazanie na niepamięć nigdy nie było skuteczne, a zainteresowani bez trudu mogą je odnaleźć? Tak jest zdrowiej. Z tego, że można, nie wynika wcale, że trzeba. Bo po co tak naprawdę? Należy bazować na dobrych wspomnieniach. Ze względu na jubileusz i ogólnie świąteczną atmosferę, nie będę także narzekał na niechęć czytelników do jakiejkolwiek aktywności.
Jak ocenić recenzencką dolę? Zdecydowanie na plus! Może się chwalić (średnio przez tydzień), że czytał coś, czego nikt (no, prawie) inny jeszcze nie miał okazji. Jeśli ma komu. Może rozwijać intuicję, odgadując po tytule, zazwyczaj wiele mówiącym, co też może być między okładkami. Nazwisko autora jest ułatwieniem niegodnym prawdziwego wygi. Okładka wręcz przeciwnie, gdyż źródła fantazji rysowników bywają niezbadane. Może też dowiedzieć się z blurba, co ma myśleć i co przeczytał, chociaż jeszcze nie przeczytał. Może podziwiać swoje wypieszczone i wycyzelowane dzieło – tekst wyśnionej, wiekopomnej recenzji – pocięte i pokolorowane pracowicie przez korektorów. I nawet skrytykować dobór barw może, bo czytanie czasem boli przez te neony. Może wreszcie zatrzymać książki dla siebie! Należy mu się! Przynajmniej zrobi rzeźbę odnosząc je do skupu makulatury. A jak nie marzy o muskulaturze albo już ją ma? Prezenty dla mniej lub bardziej ulubionych krewnych i znajomych jak znalazł! Same korzyści! Czego wszystkim czytającym życzę.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz