To już trzeci rok naszych walentynkowych rozważań nad siłą miłosnych niedomówień. Magii liczb nie sposób oszukać, dlatego tym razem podejdę do sprawy nieco inaczej. Przyjrzymy się bowiem bohaterom występującym nie w parach, lecz w trójkach (choć i dla "klasycznych" duetów znajdzie się miejsce). Owe trójkąty wcale niekoniecznie muszą nosić miano miłosnych. Przeciwnie, w trzeciej "Sile niedomówień" zadamy sobie pytanie, czy i w jaki sposób nienawiść może łączyć się z miłością.
Diego, Rafael i Esperanza
Zaczniemy nietypowo, bowiem Zorro nie wydaje się być przedstawicielem gatunku fantasy w rozumieniu takim, jakie przyjmujemy obecnie. A jednak w pełnym spektrum swych niemal nadludzkich możliwości, entourage'u i bez wątpienia mitycznej oprawy, podkolorowanej magią występującą w późniejszych prequelach, praktycznie nie różni się od dzisiejszych bohaterów "kanonicznej" fantastyki, nie wspominając już o jego koncepcyjnym spadkobiercy – Batmanie. Rozliczne kontynuacje i niekiedy absurdalne spin-offy ("Dracula versus Zorro") nie pomagają w ustaleniu jednej, "prawdziwej" historii tej postaci. Jednakże większość z nich przedstawia podobny schemat: Zorro i jego nemezis – nieświadom tożsamości "Lisa" Rafael, występujący czasem pod nazwiskiem Montero, kiedy indziej jako Moncada, tworzą epopeję swoich zmagań, wzajemnych podchodów i spektakularnych pojedynków. Zawsze też w tle przewija się rywalizacja o kobietę, kładąca się cieniem na fałszywej przyjaźni wyniosłego gubernatora, protegowanego królowej Hiszpanii i beztroskiego dona, stwarzającego wszelkie pozory nieporadności. Prędzej lub później właśnie w wyniku owych konkurów przeciwnik Zorro nabiera podejrzeń co do oblicza kryjącego się pod maską. W "Masce Zorro" historię tę sportretowano bardzo skrótowo oraz dramatycznie – kolejny pojedynek, być może ostateczny, z tragicznym zakończeniem, godzącym w obu walczących. W filmie Martina Campbella cały ciężar fabuły oparto właśnie na tym wątku. Czy również w prozie kontynuującej legendę Joaquina Murriety nikczemny Rafael zdołałby zerwać maskę Zorro, gdyby ten nie wracał co noc do swej ukochanej?
Edmund, Fernand i Mercedes
Raz jeszcze za przykład nienawiści tworzącej historię z miłością w tle posłuży nam nie bohater strzelający laserami z oczu, lecz postać stanowiąca wzór dla niezliczonych herosów współczesnej fantastyki. Hrabia Monte Christo z wszechwiedzą, omnipotencją, teleportacją, bilokacją, telepatią i nieśmiertelnością radził sobie świetnie nawet bez paranormalnych mocy. Nie mógłby jednak stać się uosobieniem "zamaskowanej" zemsty bez nienawiści, którą darzył Fernanda Mondego – człowieka, który w swej z kolei nienawiści, płynącej z zazdrości o miłość Mercedes, zniszczył Edmunda Dantesa, wiodąc go nieumyślnie ku późniejszym przemianom. W tym wypadku nie zapytamy "co stałoby się, gdyby nie miłość", bo nie ona jest tu najważniejsza. Przeciwnie, to właśnie nienawiść, tak dogłębna i całkowita, że nie powstrzymuje jej nawet sama Mercedes, wychodzi tutaj na pierwszy plan. "Czymże śmierć jest dla mnie? Trochę większym spokojem, trochę głębszą ciszą" – mówi Monte Christo, wówczas człowiek wiedziony zemstą, wcześniej zaś – dla zręcznego kontrastu zarysowanego przez Dumasa – Edmund, młodzieniec żyjący tylko uczciwością i miłością do swej ukochanej.
Geralt, Istredd i Yennefer
Wracamy do bardziej "prawomyślnych" gatunkowo historii, od razu sięgając po pozycję z górnej półki. W miłosnym trójkącie przestawionym przez Sapkowskiego w "Okruchu lodu" nie ma miejsca na nienawiść z prawdziwego zdarzenia, o ile w ogóle można mówić o niej w wypadku Geralta. "Być neutralnym to nie znaczy być obojętnym i nieczułym. Nie trzeba zabijać w sobie uczuć. Wystarczy zabić w sobie nienawiść." – uczył przecież Cirillę Biały Wilk. A jednak wiedźmin i mag stają naprzeciw siebie wzorem dwóch młodych buhajów, za pretekst do pojedynku mając uczucie do tej samej czarodziejki. Który z nich faktycznie był zabawką w rękach Yennefer, jak obaj rzucali sobie nawzajem w twarz? Być może żaden? Jak silna zatem i (o ironio) romantycznie prawdziwa musiała być miłość Istredda do czarodziejki, że po jej odejściu postanowił popełnić honorowe samobójstwo stając z mieczem przeciw wiedźminowi? Na ile prawdziwe okazało się uczucie (a zatem i rozpacz w tamtej sytuacji) Yennefer do obu mężczyzn, by za jedyne słuszne rozwiązanie uznała odejście od nich obu? To bardzo zręcznie niedomówiony wątek, krótko i silnie obrazujący charaktery jego bohaterów, a także chyba pierwszy od czasów Bohuna i Skrzetuskiego tak emocjonujący pojedynek, który ostatecznie nie znalazł rozstrzygnięcia.
Eddard, Petyr i Catelyn
Kto nie widział – niech zobaczy, kto zaś widział, zdziwi się pewnie, o jakie niedomówienie tu chodzi. Historia aż nazbyt prosta, jej finał – jeszcze bardziej prozaiczny. Tak mogłoby się zdawać, jednak podobnie do wątku Tywina i Joanny, za fasadowymi wizerunkami Eddarda Starka i Petyra Baelisha stoi niedopowiedziana przeszłość, kryjąca największe ich słabości. Największym błędem władcy Winterfell okazała się nie naiwność czy litość okazana Cersei i Joffreyowi, lecz niezdolność zrozumienia, że wyrachowany i pragmatyczny aż do bólu Littlefinger posiada jedną jedyną słabość, dla której, niejako wbrew sobie, gotów jest nawet – choćby na moment – stać się porządnym człowiekiem. Gdyby nie zazdrość i niechęć Eddarda do Petyra, gdyby nie przyparcie do muru wraz z chwytem za gardło, gdyby nie pogarda dla jego osoby motywowana dawnymi konkurami do obecnej małżonki, kto wie, jak potoczyłyby się losy Westeros? Jak wielu wojen, morderstw i innych festiwali nienawiści uniknęłoby Siedem Królestw, gdyby miłość do tej samej kobiety połączyła, a nie poróżniła, dumnego człowieka z północy i genialnego polityka?
Prometeusz, Zeus i Pandora
Podróże do korzeni wszelkiej fantastyki wiodą nas ku tej oto historii, w której miłość staje się nie tyle tłem lub przyczyną, lecz narzędziem w rękach nienawiści. Ta zaś w wypadku bogów i tytanów jest równie stara, co wykreowany w greckich mitach świat. Od początku stworzenia jedni i drudzy zmagali się w legendarnej wojnie zwanej tytanomachią. Choć Prometeusz stanął w niej po stronie bogów, Zeus nie tylko bał się ludzi (tak jak tytani pochodzących z Ziemi), lecz również pragnął wymierzyć karę ich twórcy za skradzenie dla nich świętego, boskiego ognia. Ich wzajemna nienawiść trwała w najlepsze: Zeus zapewnił Prometeuszowi codzienną transplantację wątroby, ów zaś – gromowładnemu i jego pobratymcom – wieczne ofiary z kości i starego tłuszczu, które w wyniku podstępu tytana Zeus wybrał jako jedyne, jakie mają składać im ludzie. W odpowiedzi na to pan Olimpu wraz z pozostałymi bogami stworzył najpiękniejszą kobietę w dziejach – Pandorę, po czym odesłał ją na ziemię, tuż pod nos przygłupiego brata Prometeusza, zwanego Epimeteuszem, wyposażając ją w niesławną skrzynkę. Ostrożność twórcy pierwszych ludzi i jego nienawiść do ojca bogów nie wystarczyła, by uchronić brata przed miłością do Pandory. Miłość zaś nie zdołała uchronić go przed nienawiścią bogów i ciekawością kobiety, która namówiła Epimeteusza, by zajrzał do skrzynki.
Bestia, Gaston i Bella
To dzieło Disneya, które uznaję nie tylko za najbardziej doniosłe w całym jego dorobku, lecz także za najlepszy ze wszystkich musicali oraz za jedną z najwspanialszych historii fantasy – mądrą, mroczną, dynamiczną, wymagającą. Co jakiś czas lubię odświeżyć ją sobie w odpowiednim towarzystwie, zwłaszcza przy takich okazjach jak dzisiejsza. Czy jednak ta historia ma nam cokolwiek do dopowiedzenia w kontekście omawianych zagadnień? Raczej niewiele, aczkolwiek właśnie to zdaje się być jej największą siłą. Ukazuje bowiem, jak wiele potrzeba, by z serca przepełnionego goryczą i nienawiścią wyprowadzić miłość. Stanowi kolejny przykład tego, jak zazdrość o jedno uczucie może zrodzić jego przeciwieństwo. Ponownie widzimy tu w pełnej krasie kontrast zarysowujący się między miłością i nienawiścią w relacji trzech osób. Wszystko jest jasne i czytelne, takie jak powinno w "bajce dla dzieci". Czy byłoby równie proste, gdyby nie Gaston, w swym narcyzmie pozwalający Belli dostrzec w potworze zranionego, zdolnego do uczuć człowieka?
Gandalf i Galadriela
Na początku obiecałem jakiś "klasyczny" duet, najlepiej więc umieścić go na końcu. O ostatniej produkcji Petera Jacksona mam zdanie nad wyraz niepochlebne. Niemniej nawet tam udało mu się zawrzeć wątek wynikający z ciekawej analizy pełnej niedomówień twórczości Tolkiena. Aby lepiej zrozumieć motywy reżysera i właściwie ocenić, na ile wydumane były ich efekty, należy przyjrzeć się bliżej obojgu domniemanych kochanków.
Kim była Galadriela? Liczącą sobie kilka tysięcy lat elfią księżniczką, jednym z trojga najpiękniejszych dzieci Iluvatara, mądrą i potężną ponad wszelkie wyobrażenie. Jej piękno zainspirowało Feanora do stworzenia Silmarili, ustępujących swą wspaniałością jedynie gwiazdom Vardy. Zauroczony nią Celebrimbor stworzył drugie – po Wielkich Pierścieniach – najwspanialsze ze swych dzieł: mniejszy Kamień Elfów. Nie wiemy nic o poczynaniach Galadrieli w Valinorze, gdzie przez stulecia obcowała ze wszystkimi osobistościami i potęgami świata wykreowanego przez Tolkiena. W tym miejscu wymienić trzeba również Istarich – grupę (zakon?) mędrców będących Majarami – istotami powołanymi przez samego Iluvatara do stworzenia świata Ardy. Wśród nich wszystkich właśnie Gandalf na przestrzeni wieków słynął z umiłowania elfów, przybierania ich postaci i służenia im dyskretną, acz nieocenioną pomocą oraz nauką.
Podobnie jak w wypadku Aragorna i Arweny, Tolkien nie pozwala sobie na "dowody wprost". Wiemy jednak, że z niejasnych przyczyn Galadriela postulowała, by przywódcą Białej Rady został właśnie Gandalf. To Szary Czarodziej, a nie mąż Galadrieli, dzielił z nią brzemię dwóch z trzech Wielkich Pierścieni i to on – nie Celeborn – odpłynął z nią do Valinoru po pokonaniu Saurona. Potężna więź (przedstawiona w filmie jako telepatyczna) pozwoliła Galadrieli dowiedzieć się o śmierci Gandalfa po starciu z Balrogiem. Biała Pani także przywróciła go do życia i odziała w nowe, białe szaty.
Co z tego wynika? Nie można być pewnym, jedynie zaś dopowiadać sobie początki, rozwinięcia i zakończenia. Wydaje mi się jednak, że właśnie w tym miejscu Jackson, przy nieszczęsnej ekranizacji Hobbita, raz jeszcze poradził sobie świetnie.
Jak widzimy powyżej, nienawiść i miłość często idą w parze. Jeszcze częściej zaś w trójkach niż w dwójkach, bo w parach zwykle nie ma miejsca dla trzeciego. Pokrzepieni tym jakże światłym morałem, skierujcie swe myśli ku odpowiednim osobom, a może przy okazji sięgnięcie po któreś z dzieł, które tak refleksyjnie nastrajały nas w tej i dwóch poprzednich częściach "Siły niedomówień".
- Przeczytaj również: Siła niedomówień cz. 2
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz