Miała być recenzja literackiego dziełka klasy B, a może i niższej. Do jednorazowego użytku. Bez odrazy, ale i bez pamięciowych śladów. Jakieś zombiaki w ubogiej, choć hiszpańskiej scenerii, sensacyjna intryga z niewyraźnymi bohaterami i śmigłowcem w roli machina ex machina. Ponoć w dalszych tomach akcja się rozkręca, a autor nabiera biegłości, ale jakoś nie miałem ochoty tego sprawdzać. Szkoda, żeby się tytuł zmarnował. Nada się do ogólniejszych rozważań.
Jak ocenić dzisiejszą literaturę fantastyczną? Co konkretnie warto przeczytać? Jaki jest jej obecny poziom? Trochę za dużo pytań grubego kalibru jak na jeden tekst, stąd tylko wstępne rozpoznanie bojem. Poważni krytycy (są jeszcze tacy w Polsce?) grzeją się w bezpiecznym blasku sławy, analizując tylko uznane dzieła tego gatunku. Te, które na dobrą sprawę już ich zainteresowania nie potrzebują. Agresywny marketing też nie ułatwia czytelnikowi wyboru. Przecież wszystkie książki nie mogą być odkrywcze, wyjątkowe i przełomowe. W tej sytuacji najlepszym przewodnikiem po istnym zalewie sequeli, prequeli i spin offów składających się na tetra, penta czy inne – coraz wyższe – logie, wydają się być internetowe portale w formule fan for fan.
Koszula najbliższa ciału. Game Exe to miarodajne źródło informacji. Blisko sześćset recenzji książkowych (marzec 2014) robi wrażenie. Żeby dobrać się do skarbów tego Sezamu, potrzebowałem klucza. Może i nie zaklikałbym się na śmierć docierając do wszystkich ocen, ale znudziłbym się na tyle, że tekst by nie powstał. Zapewne z poziomu bazy danych można by zrobić pełną analizę, ale z kolei zabawy by nie było.
Pseudolosowym generatorem była wiadomość od jednej z portalowych ekspertek literackich. Mam nadzieję, że nie obrazi się na rolę sierotki, w której podstępnie ją obsadziłem. Zemściła się bezwiednie, ale srogo, zmuszając do przejrzenia 18 stron (W sumie 114 tekstów. Kilka książek recenzji nie miało, ale podwójne też się zdarzały). Skoro reprezentatywność próby została w ten magiczny sposób zagwarantowana – czas na wyniki.
Niestety, drogi Czytelniku, droga na skróty nie istnieje. Żeby wybrać dobre książki i ominąć te złe, trzeba czytać recenzje. Cyferki niewiele znaczą. Chyba że metodami niegdysiejszych sowietologów będziesz tropił subtelne różnice pomiędzy 8 a 8,5. Przy wielu recenzentach nie jest to jednak użyteczna strategia. Ich oceny mogą się różnić nawet o półtora punktu. Używana część skali jest zbyt mała, żeby zmieścić poprawki na indywidualną wrażliwość. Jej dolna połowa nie jest praktycznie używana, tylko w ośmiu recenzjach (7%) wystawiono ocenę 5 lub niższą. Najwyższymi ocenami też recenzenci nie szafują – trzy dziesiątki i trzy razy więcej ocen o pół oczka niższych. Miedzy siódemką a dziewiątką (włącznie) zmieściło się ponad 70% recenzowanych książek. Średnia ocena 7,7, mediana 8. Czytelnicy też nie są zbyt pomocni. Komentarzy niewiele, a tylko jedna trzecia recenzowanych książek ma w miarę wiarygodną (złożoną z co najmniej pięciu ocen) opinię innych czytelników.
Wyniki dalekie od rozkładu normalnego, ale zrozumiałe, wynikające z formuły działania. Co ciekawe, w słowach recenzenci są bardziej krytyczni. Niby tylko cyferki mnie interesowały, ale co i rusz w oko wpadała lotna fraza, zgrabne podsumowanie czy niebanalna refleksja, odrywając od klikania i skutecznie opóźniając tempo pracy. Szczerze polecam. Wysiłek nie jest nadmierny, jako że mechanizm filtrowania i sortowania działa sprawnie.
Było o selekcji, musi być i o poziomie, skoro pytanie się pojawiło. W sumie – ekstrapolując – należy się spodziewać kilkunastu wybitnych lektur, a prawie połowa to książki godne przeczytania. Wstyd się przyznać, ale obecnie nie śledzę zbyt uważnie gatunkowych nowości i jestem wręcz zaskoczony ilością dobrych pozycji, które ukazały się w ostatnich latach. Kilka z nich sobie odhaczyłem i będę powoli nadrabiał zaległości. Taka skromna, prywatna korzyść przy okazji. Przyjemne z pożytecznym.
Spokojnie można przyjąć, że zasoby GE są dobrym obrazem rynku książki fantastycznej. Stąd i wnioski mogą być ogólne. Tytuł jest jak najbardziej uzasadniony. Przeważa konfekcja. Dobrze skrojona, ale przewidywalna. Czy to źle? Skądże znowu! Normalnie. Drażni mnie podział literatury na wysoką – rzekomo jedynie prawdziwą – i użytkową czy rozrywkową, spychaną w getta konwencji. Na szczęście zaczyna się to zmieniać, ale coś powoli idzie. Gdzieś tam ciągle tkwią romantyczne bujdy o wieszczach i natchnieniach. Literatura jest dobra albo zła, bez względu na gatunek. Lubię dobrą fantastykę. Z tego się nie wyrasta, choć krytycyzm z wiekiem się nasila.
O ile u czytelnika pewna dawka snobizmu jest wręcz pożądana, to dla autora zwykle zgubna. Nawet Sapkowski w najwyższej formie nie ustrzegł się artystowskich ambicji. Może i heretycko to zabrzmi, ale rozwiązanie wątku Ciri w ostatnim tomie wiedźmińskiego pięcioksięgu wyraźnie mnie zdegustowało. Jak z innej bajki, przyklejone na siłę, by dać wyraz autorskiej erudycji, uwznioślić i przenieść dzieło do "prawdziwej" literatury. Zupełnie niepotrzebnie, bo już nią było i pozostało w niej pomimo tego.
Literat jest rzemieślnikiem, niczym krawiec, a konwencję z powodzeniem można porównać do stroju. Nastrój, emocje, okoliczności mają wpływ na dobór lektury. Jednak nawet najlepsza kiedyś się znudzi i trzeba sięgnąć po następną. Konwencja jest użyteczna. Sztormiak nie musi mieć paryskiego kroju, byle pasował i chronił odpowiednio. Kto na co dzień chodzi w kreacjach haute couture? Krawiectwo artystyczne do podziwiania służy, a nie do pracy, wspinaczki czy opalania się na plaży. Czytanie samych arcydzieł byłoby nieznośną udręką.
Mistrzostwo to efekt ciężkiej pracy. Literacki czeladnik powinien zdawać sobie sprawę ze swych ograniczeń. "Pisarze, którzy uciekają od własnych demonów, narzucając sobie inne tematy, bardziej w ich przekonaniu atrakcyjne, popełniają kardynalny błąd". Przekładając błyskotliwe sformułowanie Mario Vargasa Llosy na stosowaną tu zgrzebną metaforykę, można by powiedzieć – nie każdy wszystko zgrabnie uszyć potrafi i nie zostanie nagle mistrzem dlatego, że na inny asortyment się przerzuci albo przyfastryguje stringi do kożucha. Na majstersztyk trzeba sobie zapracować eksplorując konwencję najbliższą swojej wrażliwości i umiejętnościom. Na szczęście dla fanów, wielu zdolnych i mających coś do powiedzenia autorów realizuje się w fantastyce.
Gatunek ma się dobrze. Wyginięcie mu nie grozi. Niestety, zainteresowany, ale nieobeznany z nim czytelnik może niejednokrotnie poczuć się zagubiony. Mam nadzieję, że w tym tekście, zakończonym – ni przypiął, ni przyłatał – peanem na cześć rzemiosła i konwencji, znajdzie on choć trochę użytecznych wskazówek.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz