Andrzej Sapkowski już dawno przyzwyczaił czytelników do tego, że bardzo lubi przekształcać motywy wszelkiego typu, a każdy utrwalony kulturowo wzorzec czy stereotyp potrafi zmienić w satyryczny obraz rzeczywistości. To puszczanie oka do czytelnika gdzieś spod warstwy tekstowej "Wiedźmina" nie byłoby pełne, gdyby nie został sparodiowany ideał średniowiecznego rycerza.
Zapewne większość czytelników serii powieści o Geralcie z Rivii ma teraz przed oczami scenę, w której kolejka rzekomo błędnych rycerzy czeka na zapłatę od królowej, bo przecież błędny rycerz to nie to samo co szalony, więc ani nie podejmuje się przesadnie ryzykownych zadań, ani tym bardziej nie działa całkiem za darmo. No, honor honorem, ale jakoś żyć trzeba. Jednak to jeszcze nic, w porównaniu do Geralta, który ma być jednym z Rycerzy Okrągłego Stołu w wiedźmińskim uniwersum, a wszystko dlatego, że Ciri uosabia Świętego Graala. Skoro ona jest Graalem, to jej przybrany ojciec musi być Poszukującym, czy mu się to podoba, czy nie. Poza tym, kto to widział, żeby pytać o zdanie postać literacką, skoro Sapkowski chce, żeby wiedźmin biegał po świecie z mieczykiem w poszukiwaniu dziecka, to ten biega. I tyle. A teraz do rzeczy.
Geralt, podobnie jak Percewal, przemierza świat z mieczem na plecach i chroni niewinnych ludzi przed złymi, krwiożerczymi potworami. Drobna różnica polega jednak na tym, że nie jest to żadne powołanie ani wrodzona dobroć, tylko potrzeba zarabiania na życie. Chociaż biorąc pod uwagę, jak marnie mu płacą, a powinien mieć jakiś dodatek za wyjątkowo szkodliwe warunki, to jest w tym pewien altruizm.
Kolejną łączącą tych dwóch bohaterów cechą jest ich pochodzenie. Percewal to człowiek przybywający z zewnątrz, wychowany na odludziu, w lesie. Trzymanie w dziczy, z dala od cywilizacji, miało go uchronić przed zostaniem rycerzem, co oczywiście się nie sprawdziło, a zatem Percewal jest w jakimś stopniu ofiarą przeznaczenia, którego nie mógł uniknąć. W sumie, aż tak bardzo to raczej nie cierpi, no i jako jedyny był godzien odnaleźć i dotknąć Świętego Graala.
Wiedźmina wychowano natomiast na pustkowiu w Kaer Morhen i tak jak Percewal, jest on w pewnym sensie naiwnym prostaczkiem. Jak to określa Jaskier – prostoduszny poczciwiec albo anachroniczny wiedźmin z zasadami, żyjący w społeczności już dawno odwykłej od przestrzegania jakichkolwiek zasad, o honorze nie wspominając. Co ironiczne, mimo wszystko owi mieszkańcy uważają się za dobrych i wspaniałych, a wiedźminów traktują jako mniejsze zło, które trzeba znosić tak długo, jak długo istnieje to większe i gorsze, a mianowicie potwory wymagające jeszcze szybszego unicestwienia. Później wystarczy już tylko wynająć kogoś, kto posprząta wiedźminów, potem znaleźć jeszcze inną osobę do usunięcia tamtego kogoś i… Dobra, krótko mówiąc, ciągle trzeba kogoś usuwać.
Geralt przypomina także Lancelota, bo choć nie musi wybierać między odnalezieniem Graala a miłością do kobiety, to jego partnerka tak samo walczy o odszukanie Ciri, a co więcej jest równie mocno zdeterminowana. Czytelnik dostaje zatem zmodyfikowaną wersję miłości rycerza i wróżki, bo też sami bohaterowie zdecydowanie nie są stereotypowi. Yennefer potrafi skopać parę tyłków równie skutecznie, co wyszkolony wojownik i zdecydowanie nie będzie czekać z założonymi rękami, aż jej ukochany rozwiąże wszystkie problemy i będzie można rzucić mu się na szyję z iście sienkiewiczowskim okrzykiem: mój ci on!
Wiedźmin może rzeczywiście nie przypomina typowego średniowiecznego rycerza, bo nie jest szlachetnie urodzony czy wybitnie urodziwy, ale ma wiele innych rycerskich cech. Jeśli pominiemy jego pokrytą bliznami twarz o zmęczonych oczach, które widziały za dużo, to otrzymamy człowieka kierującego się zawsze honorem i męstwem, co jak wiemy, nie jest zbyt popularnym sposobem na uprawianie tego fachu nawet pośród wojaków nazywających siebie błędnymi.
W anachroniczności Geralta oraz jego przywiązaniu do zasad jest coś z donkiszoterii, kiedy wyrusza na tułaczkę właściwie z góry skazaną na niepowodzenie tylko dlatego, że dręczą go wyrzuty sumienia. Obiecał Cirilli, że będzie ją chronił, a jednak (w dużej mierze bez swojej winy, ale zawsze) stracił ją z zasięgu wzroku i miecza, a tym samym pozwolił, by tułała się samotnie po świecie. Staje zatem do walki z całym światem, ale nie ma zamiaru płacić za wolność ukochanego dziecka śmiercią prawie identycznie wyglądającej dziewczyny, bo pragnie uniknąć wyboru między miłością a honorem. Czy to nie rycerskie?
Geralt nawet sam okrzykuje się błędnym rycerzem, będąc w Toussaint. Co prawda, robi to głównie po to, by nie musieć podawać dokładnych informacji na swój temat, ponieważ zależy mu na zachowaniu anonimowości, ale przecież liczy się efekt. Nie bądźmy przesadnie drobiazgowi.
Należy także pamiętać, że Geralt w końcu zostaje pasowany na rycerza, czego dokonuje królowa Meve po zwycięskiej, choć wybitnie groteskowej, bitwie o most na Jarudze. Władczyni Rivii i Lyrii nadaje mu wówczas miano Geralta z Rivii. Właściwie nie jest to jakoś szczególnie potrzebne, bo Biały Wilk już dawno samozwańczo stał się Rivem, wylosowawszy to pochodzenie. Brzmiało dźwięcznie, jego potencjalni klienci mieli większe zaufanie do istoty obdarzonej jakąś (chociażby potencjalną) przeszłością, a ponadto zawsze lepiej być Geraltem z Rivii niż Geraltem z Nikąd.
Biały Wilk staje się pełnoprawnym rycerzem podczas poszukiwania Ciri. Nawet złośliwy autor odpuszcza sobie wówczas zjadliwą ironię (przynajmniej przez większość czasu) i ukazuje obraz uczestnika symbolicznej przygody-misji. Wiedźmin podporządkowuje wszystkie swoje działania chęci odnalezienia i uszczęśliwienia ukochanego dziecka.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz