Jestem fanką bajek. Jedną z serii takich dzieł jest cykl siedmiu powieści fantasy napisanych przez C.S. Lewisa. Cykl, który zaczął się od bajki dla dzieci, a rozwinął w zbiór kontrowersyjnych historii dla dojrzalszych czytelników i pobudził do dyskusji na temat religii, wiary, dorosłości, a nawet rasizmu czy seksualności. Tematyka genderowa czy religijna siłą rzeczy wiąże się z pewnym ryzykiem związanym z narażeniem się na sprzeczne interpretacje czy różnoraki odbiór i sądzę, że autor musi się z tym liczyć, bo w końcu powinien brać odpowiedzialność za swoje słowa. Jestem jedną z tych osób, które dość naiwnie wierzą, że słowa jeszcze coś znaczą, a twórca przekazuje nam jakąś cząstkę siebie w tym, co publikuje. Powieści Lewisa są narażone na większą krytykę ze względu na popularność. To takie sprzężenie zwrotne, książki popularne są krytykowane, bo ktoś je czyta i wyciąga wnioski. Jeśli nie ma czytelników, to nie ma też krytyki, ale co znaczy książka bez czytelnika? To jak komunikat bez odbiorcy. Niby można, ale po co? Lewis akurat na brak odbiorców narzekać nie mógł, bo tytuły pisane w latach 1949-1954 doczekały się wielu adaptacji i przekładów na 41 języków, w tym polski, czym zajął się Andrzej Polkowski. Sposób czytania, a w związku z tym interpretowania tekstu silnie łączy się z kontekstem kulturowym, widzeniem świata, oczekiwaniami czytelnika. Oczekiwania te zmieniają się nie tylko w zależności od konkretnej osoby, lecz przede wszystkim są wypadkową przekonań indywidualnych i ogólnych, przyjętych norm i ustalonych zasad. Literatura fantastyczna oferuje tym samym przegląd przywar typowo ludzkich, spotykanych na co dzień, lecz są one przypisane wszelkim możliwym stworzeniom: od zwierząt, przez postaci znane z mitologii, aż do tworów pisarza inspirowanych dziecięcymi lekturami autora.
Utwór fantastyczny stanowi wyzwanie najpierw dla tłumacza, a następnie dla czytelnika. Tłumacz musi się bowiem zmierzyć z nazwami obcymi, często zakorzenionymi w kulturze autora, ale całkowicie nieprzystającymi do świata znanego czytelnikowi docelowemu. Często także nazwy własne są jedynie wytworem wyobraźni, a zatem nie można umiejscowić ich w kontekście, odnieść się do desygnatu. C. S. Lewis postanowił utrudnić pracę tłumacza i napisał nie tylko utwór fantastyczny, lecz przede wszystkim wielopłaszczyznowy. Tłumacz może zatem albo próbować zachować wszystkie warstwy tekstu: brzmieniową, stylistyczną, emocjonalną i symboliczną, nie zaburzając przy tym proporcji warstw w stosunku do dzieła oryginalnego (co w związku z innym kodem językowym i kontekstem kulturowym wydaje się niemożliwe do osiągnięcia), albo wybrać warstwę jego zdaniem najistotniejszą dla zachowania sensu dzieła.
"Opowieści z Narnii" łączą w sobie fantastyczną powieść przygodową, traktat filozoficzny, przypowieść o wartościach, rozważania, kim jest Bóg oraz jaką rolę w dziejach świata odegrało męczeństwo Chrystusa. Często pojawiają się także wzmianki dotyczące poziomu szkolnictwa oraz tematyka ludzkiej odmienności płciowej lub rasowej. Nazwy własne stworzone przez Lewisa nie mają zazwyczaj desygnatów w świecie rzeczywistym, a zatem nie są stosowane w celu udzielenia czytelnikowi informacji potrzebnej do zrozumienia tekstu na poziomie literalnym, lecz stanowią formę wyrażania poglądów autora, jego ocen i przemyśleń. Wielokrotnie odnosi się on do języków, które badał, oraz kultur, stanowiących dla niego literacką inspirację, ale polski czytelnik zazwyczaj nie podejmuje się porównania tekstu oryginalnego z przetłumaczonym, a zatem to tłumacz bierze na siebie odpowiedzialność za nowopowstałe dzieło. Warto zaznaczyć, że nazwy własne stanowią często swoisty klucz do interpretacji powieści, a tym samym ich błędny przekład może prowadzić do nieporozumień. Dobrym przykładem może być antroponim określający władcę Narnii – Aslana. Aslan nazywany jest często Wielkim Lwem Aslanem, co nie dziwi ani czytelnika angielskiego, ani polskiego, a jednocześnie łączy postać władcy ze światem obcym, egzotycznym, baśniowym. Słowo ‘aslan’ wywodzi się z języka tureckiego, w którym oznacza właśnie ‘lwa’, a w związku z tym tłumaczenie wyżej wymienionego przydomku mija się z celem. Podobne wątpliwości budzi tłumaczenie imienia wiewiórki, która w oryginale występowała jako Pattertwig, gdzie ‘patter’ oznacza ‘tupot’, a ‘twig’ ‘gałązkę’. Trajkowitka jest zatem w wersji polskiej zwinną, giętką, szybko się poruszającą, a także dużo i szybko mówiącą wiewiórką (trajkocząca witka). Nic więc dziwnego, że została obarczona rolą posłańca. Poprzez polskie tłumaczenie antroponim uzyskał głębsze znaczenie, gdyż w wersji angielskiej wiewiórka przedstawiona jest jako poruszająca się gałązka, a nacisk położony jest wówczas jedynie na sposób poruszania się (szybki i trudny do zauważenia, gdyż zwierzę przypomina gałązkę), nie zaś mówienia.
Niekiedy nietłumaczone nazwy własne zostają wzbogacone przypadkowo, jedynie ze względu na podobne brzmieniowo, choć odmienne w warstwie znaczeniowej, słowa występujące w języku polskim. Tak stało się podczas przekładu imienia czarownicy Jadis, które dla czytelnika oryginału brzmi obco i egzotycznie (co miało zapewne obrazować to, że czarownica przybyła z obcego kraju), a w języku francuskim oznacza ‘niegdyś’, ‘dawno’, a tym samym nacisk zostaje przeniesiony z odległości w sensie geograficznym na odległość czasową. W języku polskim imię Jadis dodatkowo wywołuje skojarzenia ze słowem ‘jad’, co w jakiś sposób charakteryzuje postać.
Jak już wspomniałam, nie tylko przekład stanowi wyzwanie dla czytelnika, gdyż chociażby pierwszy tom cyklu, a mianowicie "Lew, czarownica i stara szafa" to opowieść przesycona przede wszystkim baśniową symboliką. W Narnii panuje bowiem wielka zima, a dzieci mają pomóc ją zakończyć i pozbyć się Białej Czarownicy. Dość naiwne jest jednak to, że wielki Aslan czekał całe lata zanim pokonał złą Białą Czarownicę, choć sam dźwięk jego imienia wywołuje w niej strach. Przy tak niesamowitej sile mówiących zwierząt i upersonifikowanej naturze, potrzeba dopiero czwórki dzieci: dwóch chłopców – Piotra i Edmunda, oraz dwóch dziewczynek: Zuzanny i Łucji, aby zakończyć zimę, podczas której "nigdy nie ma Bożego Narodzenia". Aslan jest alegorią ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Chrystusa (czym niektórzy chrześcijanie poczuli się urażeni), a Święty Mikołaj jest postacią utrwaloną w wielu kulturach. J. R. R. Tolkien tak bardzo skrytykował pierwszą powieść cyklu, że powstanie całości zawisło na włosku i trzeba przyznać, że książka jest dość naiwna. Powiedziałabym nawet, że chwilami prymitywna, jakby głównym celem było podanie czytelnikowi wszystkiego na tacy, bo inaczej może się sam nie domyślić. Alegoria Boga w postaci Lwa powoduje jeszcze więcej wątpliwości w kolejnych tomach, gdyż podczas lektury drugiej części cyklu "Książę Kaspian" czytamy o tym, jak piękna Narnia zamieniła się w zrujnowany, rządzony przez tyrana kraj pełen obłudy, strachu i przemocy. To jedna z tych opowieści, które lubię, ale których w ogóle nie rozumiem. Z biegiem czasu nastąpił podział na "Starą", czyli dobrą Narnię i "Nową", w której panuje tyran Miraz, sprzeciwiający się zasadom ustalonym przez Aslana i tępiący mówiące zwierzęta. Oczywiście jest ktoś, kto jest prawowitym władcą Narnii i wierzy w dawny porządek, czyli tytułowy książę Kaspian. Czeka go oczywiście walka o tron, w której będą wspierały go poznane wcześniej dzieci. Wynik ich działań zna tylko mądry Aslan, który zresztą ściągnął ich tutaj po to, by znowu przywrócili porządek i w tym miejscu pojawia się "ale". Być może moje wątpliwości wynikają z wieku, a "powieści z Narnii" powinnam albo przeczytać jako dziecko, albo w wieku 22 lat odpuścić sobie całkowicie, ale dlaczego Aslan znowu wysyła dzieci? Rozumiem, że zamysł całości cyklu polega na tym, że przybysze z "naszego" świata są od ratowania Narnii, ale dlaczego Aslan sam nie uporał się z tyranem, który zniszczył niemalże całkowicie jego kraj, zmusił mieszkańców do życia w strachu i ukryciu i sam robi, co zechce?
Podobny schemat przyjął C. S. Lewis w powieści "Srebrne krzesło", w której opisał kolejny kryzys w Narnii, a mimo tak wielu stworzeń obdarzonych licznymi umiejętnościami przewyższającymi te ludzkie, do przywrócenia równowagi niezbędna jest obecność ziemskich dzieci. Tym razem w tej roli występuje znany już z poprzedniego tomu Eustachy Scrubb i Julia Pole, którzy uczęszczają razem do tragicznie prowadzonej, ostro krytykowanej przy każdej okazji Eksperymentalnej Szkoły. Eustachy i Julia mają odnaleźć zaginionego syna króla Kaspiana – księcia Riliana i przyprowadzić go do Narnii. Tym razem nic jednak nie jest proste, bo w wyniku początkowych nieporozumień Julia zostaje sama i tylko ona słyszy wskazówki pozostawione im przez Aslana. Swoją drogą, postać Aslana w tym tomie jest chyba najbardziej kontrowersyjna. Aslan wie, gdzie jest książę, jak do niego dotrzeć i co się z nim dzieje. Nie pomaga jednak zrozpaczonemu ojcu, ale dopiero po wielu latach wysyła do Narnii dzieci, które mają, niezbyt ładnie to ujmując, odwalić całą brudną robotę. Dzieci otrzymują oczywiście pomoc puchacza Świecopucha i błotowija Błotosmętka, ale też zostają narażone na wiele rzeczy, łącznie ze zjedzeniem. "Srebrne krzesło" pod tym względem rozczarowuje, choć trzeba przyznać, że Aslan w nagrodę zmienia sytuację w Szkole Eksperymentalnej, a powieść stanowi pretekst do kolejnej (bo we wcześniejszych częściach także jest o tym mowa) krytyki angielskiego szkolnictwa. Szkoła w oczach Lewisa jawi się jako przestarzała, zubożała instytucja, w której nie można nauczyć się niczego rzeczywiście istotnego, a nowoczesne metody prowadzą jedynie do promowania przemocy i agresji wobec słabszych.
Jednym z istotnych zarzutów wobec cyklu powieści Lewisa było stereotypowe przedstawienie obywateli pewnych narodów, a tym samym rasizm widoczny w powieści "Koń i jego chłopiec" – powieść, której akcja rozgrywa się w czasach rządów Piotra, Edmunda, Zuzanny i Łucji w Narnii, w czasach swoistego "złotego wieku" tej krainy. Głównym bohaterem jest przygarnięty przez brutalnego rybaka Arszisza chłopiec Szasta, który pewnego dnia postanawia uciec, a że przypadkowo trafia na mówiącego, narnijskiego konia Bri. Obaj postanawiają opuścić kraj i udać się do Narnii. Po drodze spotykają z kolei dwie uciekinierki: Arawis – wysoko urodzoną dziewczynę z Kalormenu, która pragnie uniknąć małżeństwa ze starym wezyrem Ahosztą, oraz jej mówiącą klacz – Hwin. Szasta i Arawis będą musieli zmierzyć się z własnym przeznaczeniem (które jak to w takich historiach bywa, było zapisane w gwiazdach i musiało się spełnić prędzej czy później). Jedna z najbardziej rozczarowujących historii w cyklu, bo choć zło jak zwykle zostaje pokonane, a ład przywrócony, to wiele rzeczy może w tym tomie budzić sprzeciw. Chociażby stereotypowe spojrzenie na bohaterów: dobrzy, uczciwi i pełni miłosierdzia Narnijczycy i mieszkańcy Archenlandii są biali, a całe zło bierze się z siedliska ludzi ciemnoskórych – Kalormenu. Rabadasz ponosi karę i zostaje ośmieszony, ale nie docenia okazanej mu łaski i cierpi, bo nie potrafi uwierzyć w Aslana. Przy tym ciekawe są oceny Korina, który stwierdza, że Łucja jest prawie tak dobra jak chłopak, a Zuzanna zupełnie nie nadaje się do walki, bo zachowuje się jak kobieta. Deprecjonowanie postaci kobiecych osiąga swoje apogeum w ostatnim tomie, gdzie Zuzanna zostaje wykluczona ze społeczeństwa Narnijczyków mimo wcześniejszych zasług tylko dlatego, że z biegiem czasu stała się świadomą swojej seksualności, dorosłą kobietą.
"Opowieści z Narnii" dla dzieci będą zbiorem baśniowych przygód, w których zawsze zwycięży dobro, ale dorosły czytelnik będzie musiał zmierzyć się z wieloma kontrowersyjnymi poglądami i dokonać ich oceny. Osobiście tytuł ten bardzo cenię, choć z wieloma zobrazowanymi tezami nie potrafię się pogodzić.
Komentarze
Dodaj komentarz