Kto pamięta zamierzchłe czasy, ten może teraz wspomnieć Anno Domini 1982. Wtedy to wyszedł film Tron – dzieło rewolucyjne, bo jedne z pierwszych, w którym animacje komputerowe zostały wykorzystane na szeroką skalę. Dziś sam jestem dziadkiem, a moje wnuki nie kochają 8bitowej grafiki i śmieją się z suchawej fabuły, a to przecież jest KLASYK! Dla pokolenia mojego (no dobrze, niech będzie, młodszego rodzeństwa moich rodziców), to było dzieło porównywalne z dzisiejszymi bardziej widowiskowymi produkcjami fantastycznymi. Niedoceniający oryginału mogą obejrzeć dzieło, które nie powstało jeszcze przed narodzinami czcigodnego praszczura. Na co? Na Tron: Dziedzictwo, kontynuację hitu sprzed 28 lat.
Film trafi do kin 31 grudnia, więc chętni będą mieć okazję opuścić sylwestrową zabawę albo włączyć go do programu szampańsko-imprezowego. Oferowane nam widowisko opiera się na pomyśle, według którego od wydarzeń, w jakich brał udział Kevin Flynn, główny bohater Trona '82, minęło faktycznie 28 lat. W międzyczasie dorósł jego syn, Sam, w świecie wewnątrz komputera firmy ENCOM doszło do jakiejś przeokropnej katastrofy, a sam Kevin zniknął bez śladu. Poza tym – pustka i niewiadoma. Po części prawie trzy dekady zostaną opowiedziane w filmie, ale szczegóły historii poznamy dopiero grając w grę Tron: Evolution, której fabuła wypełni ponoć luki.
Co z tym filmem?
Niedługi, bo około dziesięciominutowy, zwiastun określiłbym jednym słowem: epicki. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że to modne słowo-klucz, zdolne opisać zarówno ekranizacje Władcy Pierścieni, jak i nowe przygody Kaczora Donalda, ale tym razem twórcy filmu wyraźnie stawiają na epickość. Są epickie wybuchy, epicki świat, epiccy bohaterowie, a gdyby epiki nam zbrakło, zwrócę uwagę na postać Quorry granej przez Olivię Wilde, żeńskiego pomagiera głównego protagonisty. Ona również jest pod pewnymi względami epicka. Widzieliście zwiastun? To, co tam zostało pokazane, oceniając pod kątem procentowego upakowania akcji na metr taśmy filmowej wypada o wiele lepiej. Wisienką na torcie będzie ścieżka dźwiękowa skomponowana przez niezawodne Daft Punk.
Historia wprowadzi Sama (Garret Hedlund) do tego samego świata, gdzie wcześniej znalazł się jego ojciec, a który był dla niego wyłącznie bajkami z dzieciństwa na dobranoc. Sam Kevin Flynn również pojawi się w filmie, a grać go będzie ten sam Jeff Bridges. Świat, w którym się znajdą, może i jest ten sam, ale na pewno nie Taki sam. W środku maszyny zastaniemy stare dobre Igrzyska, światłocykle i dyski przypominające kształtem i zastosowaniem frisbee – jednak całość jest mroczniejsza, bardziej wybuchowa i ma stanowczo więcej polygonów. Co więcej, wbrew moim początkowym obawom, fabuła wydaje się być czymś więcej niż pretekstem do dużo BUM, dużo RA-TA-TA i jeszcze więcej ŁUBUDU.
Trudno oceniać wysiłki filmowców, póki nie widziało się całości, ale z całą pewnością maniakalni fani Trona powinni zarezerwować miejsce w kinie. Pozostałych namawiam, by podeszli do tego filmu na luzie i nie oczekiwali cudów na patyku pod względem fabularnym i kreacji skomplikowanych, wielopoziomowych postaci, chociaż nie wątpię, że dystrybutor dołoży starań, by i je nam zapewnić. Efektów specjalnych i akcji na pewno będzie moc. Oczywiście, film jest prezentowany w kinach w technologii 3D i muszę przyznać, że jego trójwymiarowość nie jest tak nachalna, jak w głośnych ostatnimi czasy produkcjach z niebieskimi ludzikami. Ale brak gwałtownych sztuczek, tworzonych wyłącznie z myślą o 3D, pozwala wyjść z kina bez zeza rozbieżnego.
A co pomiędzy?
Pomiędzy znajdziemy grę Tron: Evolution. Ponoć film jest z nią ściśle związany, więc albo będziemy grać wiedząc, jaki po naszych zabiegach stanie się świat, albo w czasie oglądania zakrzykniemy "Hej! To ja to zrobiłem, ja!". Jak będzie naprawdę, zweryfikuje przyszłość, a ta przed Tron: Evolution trudna. Dlaczego? Ano z prostej przyczyny – produkcji podobnych na rynku szukać ze świe... zaraz, nie. Jest ich mnóstwo.
Gra ma ładnie zrobioną grafikę, która w żadnych stopniu nie odstrasza, a pośród nowości prezentuje się bardzo przyzwoicie. Jej kolorystyka przypomina tę z filmu Tron: Dziedzictwo, można zobaczyć te same motywy i schematy, według których tworzony był świat. Jaskrawa, niebieska poświata komponuje się z czernią metalicznego otoczenia, a wrogowie są wyraźnie podświetleni złowieszczą żółcią. Muzyka również nie poddaje się zbytniej krytyce, ponieważ dosyć dobrze współgra z akcjami naszego bohatera – pozostaje mieć nadzieję, że nie odczujemy powtarzalności.
Co jednak w samej grze? Na pewno nie jest to pozycja dla fana wytrawnych RPGów. Co więcej, nawet miłośnik action-RPG miałby problem, jak znaleźć RPG w tym całym action. Poza rozdawaniem punktów na ulepszenia i umiejętności, nie uświadczymy ani rozbudowanych opcji dialogowych, ani kreacji postaci od zera. Gra jest kierowana dla fanów mainstreamowych bijatyk, gdzie elementy zręcznościowo-platformowe przeplatane są naładowanymi kombosami sekwencjami walki. Myślicie Prince of Persia? Bardzo słusznie. Dorzućcie do tego nowsze Tomb Raidery, Force Unleashed i jeszcze parę (naście) tytułów. Mam nadzieję, że Tron będzie odznaczać się elegancją i swobodą wykonania, która pozwoli mu w pozytywny sposób wyróżnić się na tle konkurencji.
Rozgrywka nie zaskakuje. Możemy skakać niczym małpa, wspinać się, biegać po ścianach i wyglądać groźnie. Kopanie tyłków "potworom", czyli w tym przypadku zbuntowanym programom, również nie wniosło niespodzianki. Smaczkiem są upgrady, wśród których znajdziemy różne rodzaje naszej głównej broni – dysku świetlnego, używanego niczym śmiercionośnego frisbee – bumerangu. W grze spotkamy różniste pojazdy, a, poprzez kontakt ekipy Propaganda Games z twórcami filmu, wszystko będzie zupełnie jak w filmie. Oczywiście, Tron nie byłby Tronem, gdyby nie pojawiły się światłocykle – gdzie i jak będziemy ich używać pozostaje na razie zagadką. Twórcy gry w osobie Darrena Hedgesa wspominali o otwartym świecie, gdzie do tego samego celu będziemy mieć różne drogi i sprytni gracze będą mogli ominąć niektóre z zagadek, sekwencji zręcznościowych czy walk, jeśli będą mieć na to ochotę. Póki co, zaprezentowany fragment pokazywał coś odwrotnego – od zaplanowanej przez autorów ścieżki dało się zejść może na dwadzieścia metrów – ale może to tylko specyfika rozruchowego początku gry, gdzie wymagają od nas obycia się z postacią, zanim rzucą ją na głęboką wodę.
Podsumowując, jest to produkcja jakich wiele, osadzona jednak w całkiem pomysłowym świecie i zdolna zdobyć część graczy, którzy zwyczajnie lubią tego typu tytuły – oni na pewno się nie zawiodą. Pozostali muszą poczekać, aż ludzkość zobaczy grę w całej okazałości. Na razie trudno jej wieszczyć sukces lub porażkę – kilkanaście, nawet kilkadziesiąt minut to za mało, by rozpoznać drugie God of War albo zrównać Trona z ziemią. Zakańczając mój "wyrok" powtórzę tylko raz jeszcze: jeśli ktoś przy tej grze napisze akcja/RPG, jak to niedawno było choćby z Darksiders, po raz kolejny szczerze się uśmieję.
Dziękujemy firmie CD Projekt za zaproszenie na prezentację filmu i gry.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz