
Toruń. Ojczyzna pierników i Kopernika. Jest to również miejsce, w którym już od 2010 roku organizuje się Festiwal Gier i Fantastyki Copernicon. Ten rok nie stanowił wyjątku i organizatorzy, we współpracy z miejscowymi organizacjami, raz jeszcze przygotowali się na przybycie tłumów fanów szeroko pojętego fantasy. Ja zaś przyszedłem dziś do was, aby podzielić się swoimi wrażeniami z tego konwentu.

Podróż do samego miasta, choć długa, była dość prosta. Szczęśliwie, mogłem dotrzeć bezpośrednim pociągiem IC, choć wolałbym nieco wcześniej (była taka opcja, ale 3-krotnie droższa) Podobnie nie miałem większych problemów z tym, aby z dworca kolejowego dotrzeć na teren starego miasta, gdzie odbywał się konwent. Po akredytacji zaś, pora na dalsze rozpoznanie terenu. Pod kątem lokacji, wydarzenia składające się na festiwal podzielono na kilka części. Każda z nich odbywała się w innym budynku. Główna część paneli i prelekcji odbywała się na różnych wydziałach Uniwersytetu Toruńskiego. Takie rozdzielenie miało pewne dobre strony, bo zwyczajnie zapewniało dodatkową przestrzeń, którą dało się wypełnić znacznie większą ilością wydarzeń. Co więcej, w ramach konwentu można też było zwiedzić kawałem toruńskiej starówki. Widok spacerujących po ulicach postaci z gier, książek i anime na pewno stanowił ciekawy widok. Z drugiej strony, tworzy to również problemy. Przemieszczanie się między poszczególnymi częściami konwentu ze zrozumiałych powodów wymagało czasu, co odbijało się też na długości paneli, by pozwolić uczestnikom zdążyć na kolejne (przynajmniej w teorii, bo z tym różnie bywało). Wskutek tego stwierdzam, że choć wskutek rozmiarów wydarzenia było to konieczne, to sprezentowane nam rozwiązanie mogło być lepsze.

Jeśli chodzi o program wydarzenia, to tutaj wszyscy stanęli na wysokości zadania. Według zapowiedzi, na cały weekend rozpisano przeszło 650 atrakcji, na co złożyło się 600 godzin prelekcji, paneli i wykładów. Do tego dochodzą spotkania z autorami, sekcje LARP i RPG, a do tego turnieje, pokazy, konkursy i wystąpienia stałe. W kwestii paneli nie mam nic szczególnego do zarzucenia. To na nich spędziłem większość swojej ekspedycji i był to dobrze spędzony czas. Dowiedziałem się co nieco na temat organizacji sesji D&D, zgłębiłem swoją wiedzę na temat legend i adaptacji, czy też miałem okazję się pośmiać przy memach z uniwersum Warhammera. Nie oznacza to, że wystąpienia nie obywały się bez kłopotów. Już samo rozrzucenie konwentu po kilku budynkach oznaczało między innymi to, że wszystkie zajęcia należało skracać na tyle, żeby uczestnicy w razie konieczności byli w stanie przenieść się na miejsce kolejnego pożądanego panelu, a i tak rzadko się to udawało, z różnych przyczyn. O ile nie dobiegły mnie wieści na temat usterek technicznych w trakcie paneli, to czynnik ludzki dawał o sobie znać. A to ktoś źle trzymał mikrofon, co w połączeniu z akompaniamentem wiatru zza okna sprawiało, że ciężko było usłyszeć cokolwiek. Zdarzało się też, iż wskutek jakiś przeoczeń prezentacje przygotowane przez prelegentów przepadły. Szczęśliwie, z pomocą notatek i Internetu byli w stanie ogarnąć sytuację na tyle, żeby widzowie nie stracili wiele. To dobrze świadczy o ich zaangażowaniu.

Nie należy zapominać także o takich rzeczach jak konkursy i wydarzenia okołofestiwalowe. Z racji braku czasu nie mogłem im poświęcić tyle uwagi ile bym chciał, ale warto powiedzieć kilka słów. Jak zwykle przy tego typu wydarzeniach można sprawdzić swoją wiedzę i umiejętności w rozmaitych dziedzinach, a za zdobytą w ten sposób walutę można było pozyskać różne upominki. Konkursy koncentrowały się w Collegium Minus UMK, a zakres tematyczny był naprawdę wszechstronny. Anime, gry, seriale, filmy książki i szeroko pojęta popkultura. Znalazło się też coś dla osób zafascynowanych motywami LGBTQI+. Sam niestety mogę się poszczycić jedynie ukończeniem prób, które przygotowali ludzie na stoisku reprezentującym Bykon.

Oprócz konkursów wiedzy, można też było się sprawdzić w czymś, co wymagało nieco więcej zdolności motorycznych. Mówię oczywiście o rozrywkach komputerowych. Jak to dość często bywa na tych konwentach, znalazła się sekcja także dla nich. Tu również nie można było narzekać na brak możliwości do wyboru. Oprócz opcji bardziej retro, głównie na starych konsolach, znalazło się też nieco miejsca dla czegoś bardziej współczesnego. Oprócz kilku gier indie, można było spróbować z przyjaciółmi swoich sił na karaoke, a także stanąć w szranki podczas turniejów "Counter Strike'a", "Valoranta" i "Leauge of Legends".

Nie zabrakło też zabawy w bardziej klasycznym wydaniu. Oprócz sesji LARP i RPG, na które niestety potrzebna była wcześniejsza rejestracja, dostępny był też szeroki asortyment gier planszowych. W wypożyczalni lepiej było mieć zebraną ekipę i pojęcie w co się chciało grać i jak, choć można było też uzyskać instrukcje od kompetentnych osób, zwłaszcza w kwestii nowszych pozycji. Turnieje w mahjonga, bitewniaki, karcianki. Dla każdego coś ciekawego.

Ważnym elementem były też warsztaty i wioska konwentowa. Te aspekty znalazły się w rękach doświadczonych osób współpracujących z konwentem. Blok warsztatowy również mógł się pochwalić różnorodną ofertą, od wskazówek do tworzenia sesji RPG, przez tworzenie różnorodnych przedmiotów (m. in. haftowanych zakładek do książek czy pancerzy) czy nawet zajęcia z zakresu gry aktorskiej. Wioska konwentowa również składała się z różnych opcji. Wśród najbardziej rzucających się w oczy była choćby kantyna z Gwiezdnych Wojen, gdzie można było porozmawiać z profesjonalistami w tej dziedzinie czy spróbować swych sił w grach z tego uniwersum. Jednak równie dużo uwagi przyciągała część na świeżym powietrzu. Tam, oprócz arkanów władania mieczem świetlnym, można też było spróbować swoich sił w walce na broń białą w nieco bardziej tradycyjnym, choć nadal bezpiecznym wydaniu. Oprócz tego filie post apo i simsów. Nie zabrakło również konkursu dla cosplayerów, a także ich parady po mieście.

Oczywiście, targi to także okazja na to, żeby móc uzupełnić swoje kolekcje fantastycznych gadżetów o nowe, ciekawe przedmioty. Tu trzon zabawy odbywał się w Centrum Sztuki Współczesnej, będącego jedynym w ramach wydarzenia miejscem o swobodnym dostępie (poza tym powiązanie z konwentem zadeklarował też jeden sklep na starówce). Dwa piętra budynków upstrzone rozmaitymi wydawcami. W tej kwestii nie mam nic do zarzucenia. Proponowany sortyment proponował spory wybór, choć też nie było nic, co by szczególnie się wyróżniało. Większość wystawców w tej czy innej formie miałem okazję widzieć na innych wydarzeniach tego typu. Nie robiłem wielkich zakupów, tak więc ciężko mi stwierdzić jakie były różnice w cenach w stosunku do sklepów stacjonarnych, choć znając naturę tego typu wydarzeń, wahania zarówno w jedną jak i w drugą stronę nie należą do niczego dziwnego. Najwięcej czasu spędziłem przy stoisku samego konwentu, gdzie mieli naprawdę szeroki asortyment. Niestety, poza rzeczami stricte konwentowymi, reszta towaru była dostępna wyłącznie za wygrane z konkursów.

Co kwestii aprowizacji, to tutaj nie było powodów do narzekań. Z racji położenia całego konwentu, znalezienie miejsca na obiad czy deser nie było szczególnie trudne. Różne miejscówki w różnym asortymencie cenowym. Ponadto, w ramach konwentu, kilka lokali oferowało ceny specjalne (w tym m. in. kocia kawiarnia i pierogarnia). Można też było zdobyć drobne upominki po odwiedzeniu wszystkich wskazanych lokacji. Oprócz restauracji i kawiarni z eventem były też związane puby, choć z racji ich popularności ciężko było znaleźć wolne miejsce. Ogólnie rzecz ujmując, można było całkiem przyzwoicie zjeść w rozsądnej cenie, a pora dnia nie tworzyła w tej kwestii zbytnich przeszkód.

Jeśli chodzi o kwestię noclegu, to tu już niestety doszło do kilku potknięć. Jeśli chodzi o lokację, to tutaj miejsca użyczyło X Liceum Ogólnokształcące im. prof. Stefana Banacha. Lokacja ta była położona dość daleko od reszty konwentu, co było dość niewygodne. Nie obyło się też bez innych komplikacji. Jako że do skorzystania ze sleeproomu trzeba było dodatkowego uwierzytelnienia z akredytacji, którego nie dostałem przy pierwszej wizycie, musiałem się tam wrócić. Kiedy już zawinąłem się na noc, pojawiło się zamieszanie co do tego, w którym budynku powinienem dostać kwaterunek. Rozwiązanie tej kwestii chwilę zajęło, a z tego co słyszałem, nie byłem jedyną osobą z podobnymi problemami. Wskutek niewłaściwego użytkowania doszło do kilku usterek, ale o to trudno winić kogokolwiek ze strony organizacyjnej. Już bardziej drażnił fakt, że w niedzielę trzeba było opuścić to miejsce, ze wszystkimi rzeczami, najpóźniej w południe, przez co pojawił się problem z ulokowaniem bagażu.

W końcu jednak pora już wracać, co mimo pewnych trudności (tym razem musiałem się przesiadać między pociągami, a z racji opóźnienia było ryzyko, że się nie wyrobię) obyło się bez zbytniego przeciągania czy niemożliwych do ogarnięcia kłopotów. Podsumowując, spędziłem ciekawy weekend w jednym z bardziej malowniczych miast w tym kraju, na konwencie fantastyki zorganizowanym na imponującą skalę. Choć nie obyło się bez gaf i potknięć różnej natury, żałuję tylko dwóch rzeczy. Że nie mogłem przyjechać wcześniej i że nie potrafiłem się rozdwoić. Był to prawdziwie mistyczny weekend, pełen dobrej zabawy i prawdziwej magii, którą szczerzy fani umieją zakląć w tego typu wydarzeniach. Czy wrócę za rok? Nie wiem. Różne rzeczy się dzieją. Ale na pewno spróbuję.

Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz