Batman i Superman to dziś dwie największe ikony popkultury, nie tylko w jej komiksowo-rozrywkowym wymiarze. Postacie tak pozornie podobne, a w rzeczywistości różniące się niemal we wszystkich możliwych płaszczyznach, towarzyszą społeczeństwom całego świata od bez mała osiemdziesięciu lat. Czy kiedykolwiek analizowaliście je dokładniej? Ich pochodzenie, działania, przemiany, które przechodziły, oraz to, czym je motywowano? Warto tego spróbować, ponieważ dwaj sztandarowi protagoniści współczesnej fantastyki przez kolejne dekady nabierali coraz to nowych znaczeń, występując w stale modyfikowanych konwencjach, symbolizując niekiedy skrajnie odmienne wartości. Tego pozazdrościć im mogą najwięksi herosi literatury pięknej, wśród których znajdziemy przecież protoplastów porównywanej tu dwójki. Co nowego można jeszcze powiedzieć o Batmanie i Supermanie? Wiemy przecież o nich wszystko, widzieliśmy wszelkie ich wcielenia, wiemy nawet (ku rozpaczy wielu), jaką noszą bieliznę. W siedemdziesiątą piątą rocznicę narodzin człowieka-nietoperza spróbujmy jednak zestawić tych dwóch panów w pojedynku innym, niż ten, który rozegrał się na kartach komiksu. Kto wygra tym razem?
Charakterystykę porównawczą zacznę nieco przewrotnie, bo od wskazania podobieństw obydwu herosów, tych zaś znajdziemy najwięcej w ich genezie. Obie postacie powstały w podobnym czasie (1938 / 1939 rok), sylwetkę każdej oparto o już wcześniej istniejących bohaterów komiksu, literatury, a nawet historii. Tak też Superman powstał z inspiracji koncepcją nadczłowieka (Übermensch), stworzoną przez Fryderyka Nietzschego. Zważywszy żydowskie pochodzenie obu pomysłodawców Człowieka ze Stali – Joe Shustera i Jerry'ego Siegela – na lekką ironię zakrawa fakt wykorzystania idei naczelnego filozofa nazizmu do wykreowania największego z superbohaterów, lecz to dopiero początek. Nie mniej zaskakujący okazuje się debiut Supermana jako łysego, wyszczerzonego kryminalisty, który w wyniku eksperymentu naukowego zyskuje nadludzkie moce parapsychiczne i wykorzystuje je do przejęcia władzy nad światem, o czym opowiada pierwsze dzieło obu autorów "The Reign of the Superman". Dopiero pięć lat później, rzucający samochodem kosmita w czerwonej pelerynie pojawia się przed szeroką publicznością jako nowoczesna wersja Samsona i Heraklesa, choć inspiracji można doszukiwać się również w powieści Philipa Wylie'a "Gladiator" z 1930r., której bohater (Huggo Danner) po zażyciu specjalnego serum zyskuje siłę i skoczność odpowiadające proporcjonalnym przymiotom mrówki i konika polnego, a także nadludzką szybkość czy kuloodporną skórę. Semickie pochodzenie twórców Supermana przetransponowano na niego samego w kilku różnych aspektach, między innymi w jego kryptońskim imieniu, oznaczającym w tłumaczeniu na hebrajski "głos Boga". Heroiczny kosmita potrzebował jednak ludzkiego przebrania, za którym mógłby bezpiecznie skryć się przed wzrokiem ciekawskich i nieżyczliwych osób. Stąd też, w oparciu o nazwiska słynnych amerykańskich aktorów, Clarka Gable'a i Kenta Taylora, a także o sylwetkę samego Joe Shustera, pracującego niegdyś jako dziennikarz, narodził się niezdarny redaktor "Daily Planet" – Clark Kent.
Tymczasem Zamaskowany Krzyżowiec powstawał na bazie znacznie bardziej znanych i popularnych koncepcji. W 1936 roku ukazał się "Fantom", komiks opowiadający o dwudziestym pierwszym z rodu bohaterów walczących ze zbrodnią pod jednym, niezmiennym pseudonimem. Fantom, określany jako "Chodzący duch", "Strażnik wschodniego mroku" czy "Człowiek, który nie może umrzeć", w odróżnieniu od innych superbohaterów nie posiadał nadprzyrodzonych mocy. W walce przeciw zbrodni bazował głównie na swej fizycznej sile, inteligencji oraz przerażającej reputacji niepokonanego i nieśmiertelnego. Widać tu wyraźną paralelę z późniejszą koncepcją Batmana, podobnie jak przy skrywanej przez Fantoma tożsamości czy ukrytej grocie, w której założył swą bazę wypadową. Zupełnie jak Zorro, będący kolejnym protoplastą Rycerza Nocy, który – wedle słów samego Boba Kane'a – wywarł nań szczególnie mocny wpływ za sprawą filmowej adaptacji z 1920 roku pt. "Znak Zorro". Następną inspirację znajdziemy w innej publikacji z początku lat 30tych – komiksie poświęconym Cieniowi (The Shadow). Jego bohater to tajemnicza, dość przerażająca postać, typowy "shady character", który do zwalczania zbrodni wykorzystuje genialny intelekt, częściowo parapsychiczne moce, perfekcyjne zdolności ukrywania się, talent detektywistyczny oraz mistrzowskie opanowanie sztuk walki.
Cień, który doczekał się kilku adaptacji filmowych (ostatnia z 1994 roku, z Aleciem Baldwinem w roli głównej), do czasu pojawienia się Batmana był swoistą ikoną ówczesnej popkultury, postacią spopularyzowaną przez słuchowiska radiowe z udziałem Orsona Wellesa. Podobnie jak jego "następcę", wzorowano go na postaci Drakuli z powieści Stokera, przedstawiając zarazem jako człowieka o cechach charakteru łotra, który wybrał walkę na rzecz sprawiedliwości. Detektywistyczne przymioty Batmana rozwinięto później o, w tym wypadku dość oczywiste, inspiracje Sherlockiem Holmesem. Mroczny Rycerz potrzebował jednak podwójnej tożsamości, tak jak jego znamienici poprzednicy, więc Bill Finger i Bob Kane wykorzystali szkockiego króla Roberta Bruce'a oraz amerykańskiego generała, Szalonego Anthony'ego Wayne'a do stworzenia maski, którą w świetle dnia mógł nakładać wracający do ludzi Batman.
W powyższym, telegraficznym skrócie historii powstania obu protagonistów, widzimy wyraźnie podobne drogi ich kreacji. Pierwsze występy pod szyldem Detectivistic Comics również wskazywały kilka podobieństw herosów. Superman nie szczędził cięgów kryminalistom, rzucając nimi po ścianach z tą samą siłą, która pozwalała mu podnosić wieżowce, w międzyczasie będąc ostrzeliwanym przez gwardię narodową. Batman, już od początku sygnujący swą krucjatę przeciw przestępczości porządną dawką brutalności, zmagał się z policją Gotham City, uznającą go za wroga publicznego nr 1, nie wahając się przy tym zabijać swoich przeciwników. Dopiero początek lat 40tych i widmo rozlewającej się po świecie wojny, która wreszcie dotarła do świadomości Amerykanów, przyniosło znaczące wygładzenie wizerunków obu protagonistów, w konsekwencji prowadząc do wykształcenia się, narastających z czasem, różnic między nimi. Kal-El, stanowiący dotąd metaforę imigranta z innego świata (innego kraju) na Ziemię (do Ameryki), nabrał nowych cech wyglądu i zachowania, zarówno w heroicznym, jak i ludzkim wcieleniu. Jako Clark Kent staje się przykładowym przedstawicielem społeczności żydowskiej, co uwydatnia się w jego wyglądzie, zachowaniu oraz sposobie wypowiedzi. Jako Człowiek ze Stali staje się nie tylko obrońcą całej ludzkości przed kolejnymi groźbami zagłady świata, lecz także osobistym bohaterem narodu tak straszliwie uciśnionego koszmarem hitleryzmu. W tym okresie rozpoczyna się idealizacja Supermana, postępująca później za sprawą kolejnych problemów społeczno-politycznych, jak zimna wojna, segregacja rasowa czy konflikt wietnamski. Kryptończyk zaczyna uosabiać bezwarunkową dobroć, sprawiedliwą siłę, patriotyzm w rozumieniu świata jako synonimu Stanów Zjednoczonych, gotowość do niesienia pomocy i zwalczania zła we wszelkich jego postaciach, gdziekolwiek się ono pojawi.
Odmienność Batmana w tych aspektach jest bardzo wyraźna. Od samego początku priorytetem jego działań była zemsta, nienawiść wobec zbrodni i pogarda dla wszystkich, którzy ją praktykują. Choć poświęca całe swe życie wymierzaniu sprawiedliwości i z narażeniem życia broni uciśnionych, nie widzimy w nim altruizmu w takim wydaniu, jak ten praktykowany przez Kal-Ela. Brutalność, bezkompromisowość, kierowanie się wyłącznie osobistym kodeksem moralnym, zimna furia, przez lata spajana w jedność z niezłomnym charakterem, to wszystko cechy, których próżno szukać u jego "kolegi po fachu". Nie podlegają one zmianom, którym poddawano konwencję Batmana w latach 50tych czy 60tych, stanowią wizytówkę postaci, podstawę grozy budzonej w jego przeciwnikach. To nie krystalicznie szlachetny, bezwarunkowo i bezrefleksyjnie pozytywny obrońca maluczkich, lecz ktoś na tyle niebezpieczny, że nikt nie chce mieć go za wroga. W świetle dnia przemienia się w filantropa, człowieka pogodnego, życzliwego, niegroźnego, w pewnym sensie będącego odpowiednikiem Supermana w wymiarze nieograniczonych możliwości czynienia "prostego" dobra. Multimiliarder finansujący wszelkie prospołeczne i charytatywne akcje, budujący domy dla bezdomnych dzieci itp., zdecydowanie bardziej przypomina Człowieka Jutra. Jednak po zmroku... Przez lata zmieniały się pomysły, Batman pojawiał się w kosmosie, wpychano go do Ligi Sprawiedliwych, do której pasował jak pięść do oka, musiał więc jej przewodzić. Otrzymywał pomocników wbrew woli i sprzeciwom Boba Kane'a, słusznie wytykającego, że burzy to wizerunek mrocznego pustelnika, zatraconego w swej misji oraz niekończącej się zemście. Jednak bez względu na wyniki sprzedaży czy polityczne zawieruchy, które własną piersią powstrzymywać musiał Superman, Batman utrzymywał swój charakter nawet pomimo okazjonalnie sympatyczniejszych, dziwniejszych czy bardziej kiczowatych przedstawień. Niemniej człowiek-nietoperz również musiał przejść swoje na ścieżce ewolucji od Krzyżowca do Rycerza, od zamaskowanego wariata ściganego przez policję do lokalnego patrioty, którego nadludzkie wręcz zdolności, wytrzymałość i intelekt chyba tylko dla sportu nieustannie testują wszyscy możliwi szaleńcy, od zbira w pelerynie, występującego jako kryminalista w służbie dobra, do symbolu nieuchronnej kary za zbrodnię, mrocznego koszmaru wszystkich ludzi o czarnych sercach.
Rozbieżne kierunki rozwoju porównywanych herosów odzwierciedlają także ich alter-ego. W wypadku Człowieka ze Stali trudno nawet użyć takiego terminu, Clark Kent to raczej "garnitur z Edgara", jak określiliby go Faceci w Czerni, przebranie kosmity, w którym stara się on naśladować człowieka. Ta ze wszech miar fałszywa tożsamość roztargnionego niezguły nie ma większego wpływu na prawdziwe oblicze bohatera, jego poczynania i relacje z innymi postaciami, może za wyjątkiem najmniej spostrzegawczej reporterki świata wraz z całą jej niedowidzącą redakcją. Dziennikarz "Daily Planet" to doskonały przykład przeciętnego człowieka skontrastowanego z wybitnością Supermana w każdym możliwym aspekcie. Clark – nieporadny, ginący w tłumie, krótkowzroczny, stanowiący antytezę swego prawdziwego "ja". Kal-El nie jest Clarkiem Kentem tak bardzo, jak to tylko możliwe.
Bruce Wayne natomiast jest Batmanem zarówno w nocy, jak i za dnia. Jego poza playboya – ekscentryka ma na celu uniemożliwienie połączenia go ze skrytym, anonimowym mścicielem, ale co z pozostałymi elementami "cywilnego" wcielenia? Co z filantropijną działalnością, prowadzoną pod szyldem kultywowania tradycji i pamięci zamordowanych rodziców? Co ze zdecydowanym biznesmenem prowadzącym twarde negocjacje, aktywnie włączającym się w życie swego miasta? Czy to również niedopasowany garnitur, krojony na miarę Człowieka ze Stali, czy może jednak widzimy tu jedność Bruce'a Wayne'a i Batmana w przynajmniej kilku płaszczyznach? Do przemiany z jednego w drugiego miliarder nie potrzebuje wbiegać do budki telefonicznej, wystarczy śledzić jego reakcje, gdy ktoś zagraża Alfredowi lub Robinowi, by zobaczyć, do jakiego stopnia Zamaskowany Krzyżowiec i ostatni z rodu Wayne'ów to jedna i ta sama osoba. Właśnie w tym względzie objawia się chyba największa z różnic między tymi postaciami – autentyczność ich kreacji, koncepcji, tego, do jakiego stopnia przekonują odbiorcę.
Kwestia autentyczności powraca również przy zestawieniu przeciwników superbohaterów. Znakomita większość oponentów syna Kryptona to wszelkiej maści przybysze z innych planet, światów i wymiarów, jak też rozmaite dziwadła, od Ultrasfinksa, przez gigantyczne jaszczury z wnętrza Ziemi, po samych Obcych (Aliens). Darkseid, Titano, Doomsday – to dość standardowy dlań typ antagonistów, z którymi zmaga się w obronie wszechświata, a przynajmniej naszej planety. Od pewnego momentu Superman i jego adwersarze funkcjonują wyłącznie w skali makro, wzbijając się na najwyższe szczyty fantasmagorycznych abstrakcji. Tak jak na samym początku kariery w latach 40tych, niekiedy towarzyszy im również Batman, lecz każdorazowo wygląda tam jak wyrwany z kontekstu. Dlaczego tak się dzieje? Być może dlatego, że Mroczny Rycerz, jako wszechstronnie ponadprzeciętny, ale cały czas człowiek, zmaga się głównie z innymi "ponadprzeciętnymi" ludźmi. Pozwolę sobie pominąć odstępstwa od reguły, pokroju człowieka-ołówka i jemu podobnych, będących przejawem okresowej tendencji do wyśmiewania własnej konwencji przez jej twórców. Skupmy się raczej na największych przeciwnikach Nietoperza, z których niemal każdy ma z nim coś wspólnego. Inteligencja, spryt, wszechstronna wiedza, mistrzostwo w walce, tajemnicza, tragiczna przeszłość, pchająca ich ku obsesji podobnej tej, która trawi Rycerza Nocy, z tą tylko różnicą, że ostatecznie zaprowadziła ich na drugą stronę barykady. Nie chodzi bynajmniej o rozstrzyganie, który typ antagonistów jest lepszy lub gorszy, meritum stanowi raczej zdolność do ustosunkowania się czytelnika względem nich, w moim odczuciu przeważająca na rzecz Jokera względem Galactusa. Tak jak moja ukochana Godzilla nie budzi we mnie takich emocji, jak Hannibal Lecter, również złoczyńcy z Gotham przemawiają do mnie mocniej, symbolizując ludzkie demony, wyolbrzymione i skarykaturowane w odpowiedniej skali. Na tej samej zasadzie bardziej namacalny, prawdziwy, a przez to atrakcyjniejszy zdaje mi się ich pogromca, sam będący symbolem wszelkich mrocznych namiętności, które dzięki idealnemu hartowi ducha można przekuć w broń przeciw złu.
No właśnie, idealizacja to słowo-klucz niniejszego zestawienia. Bohaterowie będący jej obiektem budzą do dziś skrajnie różne emocje, gdyż w obu wypadkach oznaczała ona coś odmiennego. Bruce Wayne z każdą kolejną opowieścią stawał się dowodem na to, że można poskromić swoje lęki, zapanować nad gniewem, oprzeć się pokusom płynącym z siły i władzy, a następnie wykorzystać je do obrony tego, co najcenniejsze. Idealny wojownik, detektyw, prawdziwy człowiek z żelaza i "man of his word", jak Zorro czy Robin Hood w wersji dla dorosłych. Taką idealizację łatwiej zrozumieć i zaakceptować, gdyż nie czyni bohatera krystalicznym, wolnym od wad, nieomylnym, a przez to odrealnionym (nawet pomimo starć z człowiekiem-błotem czy wybuchowego sprayu na rekiny). Superman z takiej właśnie postaci staje się ideą, zbiorem aksjomatów opakowanych w amerykańską flagę, nie istnieje więc dlań żadna nieprzekraczalna granica wyzwań, możliwości czy absurdu. Być może jako Europejczykowi łatwiej identyfikować mi się z bohaterem tak podręcznikowo bajronicznym niż z personifikacją ogólnych wartości, dość uniwersalnych, by przedstawić je z powodzeniem w wersji pro-radzieckiej i wywrócić do góry nogami. Nie sposób natomiast odmówić Supermanowi wiodącej roli w światowej kulturze, gdzie występuje jako symbol sukcesu, nadziei i uogólnionego dobra. Stwierdzenie "Nie jestem Supermanem" stało się już globalnie używanym związkiem frazeologicznym, on sam – synonimem superbohatera, wykorzystywanym w marketingu, polityce, nawet w tzw. "kulturze wysokiej". Jako uosobienie amerykańskiego snu, Kal-El to dziś bohater narodowy w stopniu, któremu jego kolega detektyw nie jest w stanie dorównać, pomimo wartości całej stanowionej przezeń marki. Choć wiele z przytaczanych przeze mnie wniosków i porównań może sprawiać wrażenie wydumanych lub wyolbrzymionych, to w większości opierają się one o wypowiedzi samych twórców, przy różnych okazjach zdradzających intencje przyświecające im w projektowaniu oraz modyfikowaniu swoich postaci. Czy jednak Batman i Superman prezentują sobą wartość, nazwijmy to, literacką, kulturową czy dydaktyczną, która pozwoliłaby im dołączyć do panteonu ikon światowej literatury?
Krytycy, nauczyciele, znawcy i inni, bardzo poważni ludzie, bez wahania odpowiedzą zapewne, że nie. Nie można porównywać postaci z bajek i komiksów do pełnowartościowych bohaterów arcydzieł światowego powieściopisarstwa. Gdzie tam facetom w rajtuzach, narysowanym wyłącznie dla rozrywki i dolarów, do Hamleta, Fausta, rycerzy Okrągłego Stołu czy choćby Sherlocka Holmesa? Warto przy tym wspomnieć, że charakteryzowani tu panowie nie zawsze cieszyli się tak jednoznacznie pozytywną opinią, jak ma to miejsce dzisiaj. W 1954 roku psychiatra Fredric Wertham opublikował pracę pt. "Seduction of the Innocent", rozpoczynającą jego krucjatę przeciw literaturze popularnej i jej destruktywnemu wpływowi na moralność, społeczeństwo oraz wychowanie młodych Amerykanów. Wśród jego tez, szeroko komentowanych jeszcze wiele lat później, znalazły się między innymi zarzuty o pedofilski homoseksualizm wobec Batmana i Robina, jak również analiza antyamerykańskiego i w gruncie rzeczy nazistowskiego przekazu historii Supermana. Podobne twierdzenia, dziś mogące uchodzić za przejawy frustracji zakompleksionych maniaków, w owym czasie znajdywały szerokie grono odbiorców, wracając także w późniejszych dekadach. Tak też Batman czy inni jego koledzy po fachu bywali cyklicznie obwiniani za wzrost przestępczości w czasie, gdy o popularyzację satanizmu oskarżano gry RPG. Epatowanie przemocą, seksualnością, wątkami kryminalnymi itp. wiązano z oboma superherosami na długo przed przyznaniem im laurów we wszystkich możliwych zestawieniach bohaterów wszech czasów. Widzimy zatem, że pozycja Człowieka ze Stali oraz Mrocznego Rycerza na piedestale kulturowej popularności, w dużej mierze uzależniona jest od bieżących standardów oceny tego typu historii, bez względu na indywidualne różnice między nimi. I choć Człowiek Jutra stał się dla Amerykanów wychowaniem patriotycznym w pigułce, a Zamaskowany Krzyżowiec wiecznie żywym przykładem maksymy, iż zbrodnia nie popłaca, to czy za kolejne kilkadziesiąt lat będą równie poważani i pamiętani, co dzisiaj?
Bohaterowie powieści znanych ze szkół oraz kanonów sztuki literackiej przegrywają jednak z ikonami kultury obrazkowej, rzekomo mniej poważnej i wartościowej, w kilku istotnych aspektach. Są statyczni, określeni przez autora od "A" do "Z", przez co niezmienni w swych znaczeniach i późniejszej interpretacji. Nawet "superherosi" swoich czasów i kategorii, jak Edmund Dantes vel hrabia Monte Christo, nie podlegają trawestacjom, kontynuacjom czy remake'om, a nawet jeśli zostają im poddani, skutki zazwyczaj są opłakane. Sherlock Holmes czy Conan, choć w ramach swej nowelowej konwencji najbliżsi bohaterom komiksowych seriali, wyczerpywali się i dewaluowali wraz z przyrostem kolejnych tomów, nudząc zarówno czytelników, jak też samych autorów. Powieści kontynuujące historie bohaterów po śmierci pisarzy zwykle rujnowały ich spuściznę, czyniąc ich wizerunkowi oraz całemu gatunkowi szkody, do naprawy których potrzeba było dekad. To coś, co pomimo mnogości zobrazowań i wahań poziomu, nie tyczy się Najpotężniejszej Drużyny na Świecie. Ani tragikomiczne okładki oraz fabuła niektórych komiksów, ani arcyżałosne ekranizacje z lat 60tych i 70tych nie zdołały zniszczyć obu herosów, zamiast tego stanowiąc odskocznię dla dużo późniejszych, mistrzowskich kontynuacji i interpretacji.
Charakterologiczny pojedynek Batmana z Supermanem w moim sercu od zawsze wygrywa ten pierwszy. Synowi Kryptona zasłużenie przypisano tytuł archetypu nadczłowieka i herosa współczesności. Z upływem czasu jego przygody stawały się bardziej złożone, na miarę możliwości bohatera zyskując głębię, ukazując Człowieka ze Stali z nieco innych perspektyw, na przykład obrazując jego przemianę z obrońcy narodu w sługusa rządu i systemu, zaś ostatnia ekranizacja wykorzystała cały fabularny potencjał tej historii. Mimo to nigdy nie dorównała ona dramaturgii, nastrojowi czy dynamiczności opowieści o Mrocznym Rycerzu. "W głębi serca Clark jest naprawdę dobrym człowiekiem... I w głębi serca, ja nie jestem.". Ta wypowiedź Bruce'a Wayne'a doskonale oddaje nieustający wewnętrzny konflikt trawiący zamaskowanego mściciela. Dychotomię, z którą się zmaga, cały czas walcząc ze zbrodniami swych wrogów, złem, którym kuszą go zarówno oni, jak też jego własna siła, szaleństwem, o które przyprawia go nieustanne przekraczanie ludzkich możliwości w obronie tych, którzy, będąc zwykłymi ludźmi, potrzebują obrońcy. Batman nie jest niezniszczalny, choć mało kto potrafi go zranić, popełnia błędy, choć potrzeba geniusza, by go do nich zmusić. To specyficzny przykład bojowego ascety, który mimo pustelniczego trybu życia w krytycznych momentach udowadnia, że najbliżsi pozostają dlań najważniejsi. Raczej nie grozi mi kariera multimiliardera na miarę Wayne'a – numeru 7 na liście najbogatszych fikcyjnych postaci magazynu Forbes – nie stanę się też zapewne światowej klasy mistrzem sztuk walki. A jednak znacznie łatwiej identyfikować mi się z kimś, kto zmaga się z niekiedy absurdalnymi przeciwnościami w imię paru banalnych idei, podawanych w brutalnym, mrocznym entourage'u niż z wszechmogącym pół-bogiem z planety X. "Prawdziwy dowcip, to twoje uparte, dogłębne przekonanie, że gdziekolwiek, jakkolwiek, TO WSZYSTKO ma sens! Właśnie to rozbraja mnie za każdym razem!" – charakteryzował Batmana jego nemezis, podkreślając tym samym niezłomność jego osobowości. Oto kolejna przewaga Nietoperza nad Kryptończykiem – jego arcywróg oraz epopeja ich zmagań. Z całą pewnością wielu z was inaczej oceniłoby to "starcie" dwóch ikon pop-kultury. Wszyscy chyba zgodzimy się jednak, że takie zestawienia, to jedyne sensowne pojedynki, do których można je stawiać.
Komentarze
Dodaj komentarz