Drogi pamiętniczku! Postanowiłem opowiedzieć Ci o wczorajszych obserwacjach, jakie udało mi się poczynić podczas jazdy pociągiem do domu. Muszę też dodać na wstępie, że zmęczony byłem niesamowicie, jednak zacznijmy od początku...
Przenieśmy się do jednego z pociągowych przedziałów, w których to tabuny ludzi tłoczą się, gdzie tylko mogą, by tylko jakoś przetrwać podróż i znaleźć się za chwilę w swoim cieplutkim mieszkanku. Siedzę jak i reszta zebranych; jedni rozmawiają, drudzy czegoś intensywnie szukają w odmętach swoich telefonów, jeszcze inni – zwyczajnie wtuleni w szybkę – udają się w objęcia Morfeusza. Ja zaś dzierżę w rękach egzemplarz, wprawdzie e-bookowy, ale jednak nadal egzemplarz, "Pana Lodowego Ogrodu". Uradowany, że mam chwilę, by ciut poczytać, przenieść się w klimaty fantastyki, zobaczyć, co tam u Vuko i Filara słychać – oddaję się lekturze. Brnę wraz z bohaterami przez ich życiowe trudy, kiedy nagle do przedziału wchodzi kobieta. Na pierwszy rzut oka około dwudziestu dwóch, trzech lat. Zerkam trochę niżej. Uwagę przyciąga trzymany przez nią przedmiot, jeden z tomów "Harry'ego Pottera", a dokładniej część opowiadająca o Insygniach Śmierci. Myślę, że miło widzieć osobę, która również ma chęć spędzić podróż pogrążona w lekturze, nie zaś z nosem we wspomnianej już szybie. Miejsce obok mnie akurat było wolne, bo kilka stacji zostało w tyle i ludzie zdążyli wysiąść, więc kobieta się na nim sadowi. Jednak – co wydaje mi się dziwne – nie otwiera książki, by czytać, gdzie Harry i spółka się wybiorą, natomiast wyciąga z torebki słuchawki i podłącza je do swojego telefonu. Poziom głośności ewidentnie nie jest ustawiony na niski, dane jest mi więc słyszeć kilka przyjemnych "klik, klik, plum", po czym dźwięki ustają. Odrywam się na chwilę od przeżywanej literackiej przygody i zwracam uwagę, że tomisko przygód młodego czarodzieja otwiera się na stronie 435. Perypetii Harry'ego nie znam na pamięć, więc ciężko mi wydedukować, o czym będzie. Dlatego zerkam w tekst książki mojej towarzyszki podróży. Zaczynam czytać:
"Podbiegła do Rona, rzuciła mu się na szyję i pocałowała bum bum".
Co jest? – zastanawiam się. Ewidentnie pani Rowling takich chwytów, bądź co bądź komiksowych, nie używa. Nieistotne, pewnie jestem zmęczony – myślę sobie. Spróbuję raz jeszcze...
"Podbiegła do Rona, bum rzuciła mu się na bum szyję i pocałowała BUM, bum go w usta".
Udało mi się dowiedzieć co i jak, ale czuję, że coś tu nie gra. A może właśnie...GRA! A co takiego? Piękny, wspaniały, niepowtarzalny wręcz dubstep płynący z małych słuchaweczek, umieszczonych w uszach czytelniczki zajmującej miejsce obok mnie. Zaczynam się jednak rozglądać, czy to może gdzieś z tyłu albo z przodu, bo przecież i tak może być, że mi się tylko wydaje i to wcale nie jej wina. Niestety, pozostali smacznie śpią, bez słuchawek, bez telefonów w dłoniach – jak zabici. Ja natomiast wciąż słyszę owo "bum bum BUM". Tak, drogi pamiętniczku! Pisownia, można by rzec, jest jak najbardziej oryginalna. Dwa pierwsze "bumy" lżejsze, mniej intensywne. Po nich zaś następuje to pisane z wielkiej litery – prawdziwe uderzenie. I tak na trzy... bez słów... sam bass...
Zastanawiasz się pewnie, drogi pamiętniczku, jaki jest motyw przewodni moich rozważań. Otóż spieszę z wyjaśnieniami. Zastanawiam się, czy czytelnik, którego mózg napastowany jest w ten sposób podczas lektury, zdoła cokolwiek z niej zrozumieć, czy też ma ona mu jedynie urozmaicić owo łupanie, tłuczenie czy co tam jeszcze ze słuchawek się wydobywało. Jak zapewne się domyślasz, swój egzemplarz odłożyłem, bo i w jaki sposób miałem przeżywać, kiedy co i raz Vuko musiałby oberwać czymś ciężkim w głowę albo chociaż paść na ziemię – bo granaty czy jeszcze inne historie. To nie tak, że ja nie rozumiem wszystkich ludzi, którzy coś tam sobie słuchają – domyślam się, że może to urozmaicić czytelnikowi rozrywkę. Przecież w grach cRPG również pojawia się ścieżka dźwiękowa, kiedy mamy dłuższy dialog z jakimś bohaterem. Natomiast ktoś tam jednak ją wybierał, dopasowywał pod konkretne wypowiedzi. Tutaj zaś, przy takiej muzyce, czy to wojna, romantyczna kolacja, czy też bal w książęcym pałacu, to łupie coś i łupie. Niezadowolony z całej sytuacji rozmyślam, kiedy...
NAGLE!
Cisza... Muzyka ustała. A jednak i sama główna zainteresowana nie wytrzymała. Oto wygrała harmonia i spokój, ład i porządek. Zadowolony z siebie biorę z powrotem czytnik do ręki...
"Ta młodsza gładzi mnie po twarzy, starsza po udzie. Podoba mi się to. Nie wiem, o co chodzi, nie wiem, dlaczego się tak dzieje, ale mam wrażenie, że BĘC CYK CYK..."
Ech, cholera. Przyciskam wyłącznik, nos wsadzam w szybę. Już ich wszystkich rozumiem, tych z głową w ścianie. Po prostu każdy przeżywa po swojemu. Chyba że ktoś ma słuchawki, a Ty akurat nie. To oboje wtedy przeżywacie po ichniemu. Dobranoc, towarzysze niedoli...
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz