Minęło już trochę czasu od momentu wejścia filmu o Percym Jacksonie kin, a książki Ricka Riordana o młodym herosie cieszą się w Polsce coraz większą popularnością. Pojawia się jednak pytanie, czy adaptacja filmowa oddaje to, co w książce najlepsze.
Oddając cesarzowi co cesarskie, należy powiedzieć, że film Chrisa Columbusa jest naprawdę dobry. Akcja trzyma w napięciu, nie zdarzają się przykre dłużyzny, efekty specjalne trzymają wysoki poziom.
Szczególne brawa należą się za dobór aktorów: Logan Lerman nie dość, że jest przystojny, to jeszcze gra świetnie i jego Percy zgrabnie przemierza drogę od trudnej akceptacji swojego boskiego pochodzenia do idealnego wpasowania się w rolę współczesnego herosa. Drugą gwiazdą filmu okazał się Brandon T. Jackson, który prawdopodobnie urodził się jako satyr, a potem przerobiono go na człowieka. Grana przez niego postać to jedno z objawień filmu Columbusa: satyr jest zabawny, błyskotliwy i jednocześnie ma rozczulający talent do wpadania w kłopoty. Filmowy Grover przerósł książkowego.
Gorzej z Annabeth, którą Alexandra Daddario zagrała trochę poniżej oczekiwań – winą należy jednak obarczyć scenariusz, nie młodą aktorkę, ponieważ filmowa Annabeth niewiele ma z tej małej mentorki Percy’ego, którą poznajemy w książce. Jeszcze gorzej jest z Chejronem. W książce postać mistrza-nauczyciela młodych herosów jest silnie wyeksponowana. W filmie Chejron pojawia się epizodycznie, w sumie bez niego całość by nie straciła. Po co w takim razie zaangażowano do tej roli aktora tej klasy, co Pierce Brosnan? Tego pytania nie trzeba sobie zadawać w przypadku Umy Thurman – Meduza w jej wykonaniu to absolutny majstersztyk. Co więcej, walka herosów z Meduzą pokazuje, jak fantastyczną podstawą scenariusza jest dzieło Riordana. Niestety nie wykorzystaną w pełni.
Kto czytał wcześniej Złodzieja Pioruna Ricka Riordana, mógł czuć się lekko zaskoczony, bo film jest bardzo luźno związany książką. Na tyle luźno, że ci, którzy książki nie czytali – powinni przeczytać. Będą równie zaskoczeni.
Zacznijmy od podobieństw: Zeusowi ukradziono piorun i władca nieba podejrzewa o kradzież swojego brata, Posejdona – a dokładniej jego syna, Percy’ego Jacksona. Czas na oddanie pioruna zostaje wyznaczony na dzień letniego przesilenia. Na nic nie rozumiejącego Percy’ego, zwyczajnego nastolatka, zaczynają napadać mityczne potwory. Chłopak dostaje się do Obozu Herosów, dowiaduje, kto jest jego ojcem, po czym wyrusza na wyprawę do Hadesu razem z satyrem Groverem i Annabeth, córką Ateny. Cel wyprawy: uratować świat.
Tym, co organizuje akcję i w książce, i w filmie, jest właśnie podróż do Hadesu. Bez względu na motywacje Percy’ego, najważniejsze jest to, żeby do tegoż Hadesu się dostać – czyli przewędrować całe Stany Zjednoczone i nie dać się zabić. Na tym jednak istotne podobieństwa pomiędzy filmem a książką się kończą.
W filmie postanowiono sens podróży ubarwić – młodzi herosi nie wiedzą, gdzie znajduje się wejście do podziemi, więc cała akcja skupia się na odnalezieniu przedmiotów (pereł Persefony), które mają umożliwić wydostanie się z państwa zmarłych. W filmie pojawiające się po drodze mityczne potwory strzegą pereł; w książce – polują na Percy’ego, który, jak sam twierdzi, „ma talent do wkurzania bogów” i często sam prowokuje kolejne ataki. Takich różnic jest mnóstwo, zaczynając zresztą od wieku filmowych bohaterów, warto zatem wymienić te najbardziej wpływające na fabułę.
Przede wszystkim w filmie za dużo jest Posejdona. Ojciec Percy’ego zachowuje się w filmie... jak ojciec. A przecież jednym z najciekawszych pomysłów Ricka Riordana był ten, że bogowie nie interesują się swoim potomstwem. Nie dlatego, że im nie wolno, tylko dlatego, że nie mają czasu ani ochoty. Książkowi herosi muszą sobie radzić sami, niekiedy tylko wypraszając u rodzicieli jakąś dodatkową pomoc. Jest to źródłem zniechęcenia i gniewu młodych półbogów, ale też nadaje pewien nie-ludzki rys wzajemnym relacjom. W filmie porzucono tę ciekawą zasadę. Scena rozmowy Percy’ego z ojcem wydaje się wręcz żywcem wyciągnięta z łzawej telenoweli i trudno w takiej sytuacji uwierzyć, że ten smutny rudzielec to Posejdon. Podobnie sprawa ma się z Ateną. Ktokolwiek miał okazję zapoznać się z trzecim tomem cyklu Riordana wie, że nie jest to postać, której wilgotnieją oczy na widok dawno niewidzianej córeczki. O mówieniu banałów nie wspominając.
Jedynym bogiem, który u Columbusa boga przypomina, jest Zeus. Pan niebios jest nieprzyjemny, humorzasty i wybuchowy – ale jak najbardziej królewski w swoim zdystansowanym zachowaniu. Chyba właśnie w tym tkwi błąd – w filmie Chrisa Columbusa zbytnio skrócono dystans pomiędzy bogami a śmiertelnikami. W ten sposób bogowie stracili na boskości, a nieszczęśni herosi jak byli zdani na własne siły – tak są dalej.
Co ważne, Rick Riordan stara się przekazać w książce możliwie jak najwięcej informacji zgodnych z mitologią, co w Złodzieju Pioruna uderza szczególnie w opisie Państwa Zmarłych. Wędrując przez królestwo Hadesa, Percy i spółka mają okazję zobaczyć i Elizjum, i Łąki Asfodelowe, i wejście do Tartaru. Wszystko w wersji zabawnie unowocześnionej. Tymczasem Columbus swoją wizją piekieł nawiązuje raczej do ekranizacji Władcy Pierścieni, niż do książkowego pierwowzoru. Wielka szkoda, pokazanie starożytnego wyobrażenia zaświatów mogło być jednym z najlepszych wizualnie momentów filmu.
Z kolei sam władca zmarłych był w książce pierwszym spotkanym przez Percy’ego bogiem, który wyglądał jak bóg. Był nie tylko straszny i mroczny, ale też sprawiedliwy. Niestety w filmie postanowiono zrobić z niego głupka i to już w pierwszej scenie z jego udziałem: Hades odwiedza osobiście Obóz Herosów, co dotkliwie zaburza jego mroczny wizerunek. Zwłaszcza zaburza ten wizerunek nagłe wychynięcie z ogniska. Herosi pieką kiełbaski, a tu... Hades. Potem jest tylko gorzej. W sumie dziwne, zważywszy, że zarówno książka, jak i film opierają się na założeniu, że bogowie istnieją naprawdę. Kto chciałby, by o jego losie pośmiertnym decydował Steve Coogan?
Podobnie ma się rzecz z Persefoną. U Columbusa Persefona nie dość, że towarzyszy mężowi (a przecież jest lato), to jeszcze zachowuje się niezbyt dostojnie. Zrobienie z niej niewiernej żony, uganiającej się za satyrem, jest rzeczywiście zabawne. Tylko czy powinno?
W filmie brakuje kilku postaci, które były atutami książki. Nie ma Clarisse – jakkolwiek jest to postać żywa, barwna i mająca duży związek z uświadomieniem sobie przez książkowego Percy’ego jego szczególnych mocy i boskiego pochodzenia. Ale akurat Clarisse mogła zostać wycięta bez szkody dla akcji filmu. Natomiast usunięcie w cień postaci Aresa – zdumiewa. W książce to postać nie tylko ważna dla fabuły, ale też niesamowicie barwna i właśnie „filmowa”. Bóg wojny jeżdżący na Harleyu, mający płomienie zamiast oczu – można było zrobić z tego filmowe cacko. A tak przerzucono odpowiedzialność za całą intrygę na biednego Luke’a i to w dwójnasób, bo Kronosa w filmie też nie ma. No właśnie – gdzie się podział Kronos? I co z przepowiednią?
Czarne charaktery to poważny problem filmu Columbusa. Nie ma Aresa, nie ma Kronosa, nie ma Clarisse; pozostaje tylko niezbyt inteligentny Hades (który w książce bynajmniej nie jest czarnym charakterem!) i właśnie Luke, syn Hermesa. Tej postaci żal najbardziej. Książkowy Luke to jedna z ciekawszych postaci z serii Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy (szczególnie, jeśli zna się treść trzeciego tomu serii Riordana) i nośnik najbardziej zaskakującego rozwiązania fabularnego pierwszego tomu. Niestety w filmie postać syna Hermesa została uproszczona do granic możliwości, ponieważ Jake Abel jako Luke od razu wygląda podejrzanie. A żeby jeszcze bardziej podkreślić, że nie jest on wart zaufania, kamera wyraźnie go nie lubi: przy każdym jego pojawieniu się następuje chwilowe zawieszenie akcji, pozwalające widzowi domyślić się, że coś jest nie tak. Niby sympatyczny, ale nie ma wątpliwości, że chłopak knuje. Dałoby się to przełknąć, gdyby przy okazji nie zgubiono całego łobuzerskiego wdzięku Luke’a, który jako syn Hermesa powinien być naprawdę wart i grzechu, i przyjaźni.
Ogólne wrażenie po oglądnięciu filmu jest bardzo pozytywne, niemniej pozostaje niedosyt. Oczywiście film rządzi się swoimi prawami i nie da się zrobić wiernej adaptacji – przełożenie słowa pisanego na obraz i dźwięk to zawsze twórcza interpretacja. I bardzo dobrze, dzięki temu jest ciekawiej. Dzieło Columbusa jest jednak przykładem zagubienia potencjału oryginału w przekładzie – scenariusz oparto na książce, która jest tak bogata w ciekawe wątki i barwne postacie, że pozwala na stworzenie wręcz kilku dobrych scenariuszy filmowych. A tymczasem wybrano wersję alternatywną wobec pierwowzoru. Więc ciśnie się na usta: „po co aż tyle zmian?”. Wydaje się, że wersja bliższa książce byłaby ciekawsza.
Komentarze
- W filmie Percy po przybyciu na obóz wiedział, kto jest jego ojcem, jednak w książce był nieokreślony przez długi czas
- W filmie pojawiła się Persefona, a przecież powinna być u matki
- W filmie nie było mowy o skradzeniu hełmu mroku
- W filmie pani Doods uciekła, lecz w książce zostala " zabita "
- W filmie Anabeth ma brązowe włosy, lecz w ksiązce jest blondynką
- Percy powinien walczyć z chimerą, a nie Hydrą
masakra ten film... ;/ bardzo się zawiodłam
Dodaj komentarz