Dziwne rzeczy czasami ludziom przychodzą do głowy i to przy przeróżnych okolicznościach. Muza – szczwana dziewoja – tylko czeka, aż na chwilę człowiek się zagapi i łubudu! Pomysł wbity do głowy. Mnie dopadła podczas przeglądania forum. A konkretnie tematu – "Gry, które wzbudzają w was sentyment". To było precyzyjne uderzenie – zrodziło pomysł na cykl felietonów. Gorzej nawet, Ona dokładnie wiedziała w kogo uderzyć. Nie wytypowała mnie na ofiarę przypadkiem – co to, to nie. Głupio się przyznać, ale leniwa ze mnie bestia – dlatego też namówiłem do współudziału przy tworzeniu tekstów kilku ludzi z redakcji (drowy póki co się opierają).
Ha, sama myśl jest niczego sobie – każdy z nas w coś tam grał jako dzieciak i to coś w jakimś tam stopniu ukształtowało nasze gusta, a na pewno odcisnęło swój wpływ na dzieciństwo. A dzieciństwo to przecież źródło sentymentu. Temat jest o tyle kuszący, że pozwala obejść pewne założenia serwisu – w codziennej pracy raczej nie piszemy o np. shooterach czy grach na inne platformy niż PC. Ten cykl zaś na to pozwala. Proszę tylko czytających o wzięcie pod uwagę jednego, ale zasadniczego faktu – to nie jest żaden top ileś tam tytułów najlepszych z najlepszych (choć i takich na tej liście nie braknie). To po prostu "gry budzące sentyment". Dodam konkretnie – mój. Stąd brak tu gier cRPG – w nie zacząłem grać później, już jako wchodzący w dorosłość gostek na rok przed liceum.
1.
Nigdy nie miałem Amigi, popularny Commodore 64 znałem jedynie z krótkiego grania u kumpla i raczej sprawiał wrażenie czegoś żenującego niż fascynującego. Na dobrą sprawę swoją przygodę z grami elektronicznymi, jak pewnie większość z czytających ten tekst dwudziestoparolatków, zacząłem z 8-bitową podróbką konsoli Famicom – Pegasusem. Gwiazdkę roku 1993 rozpocząłem od strzelania do kaczek i próby odstrzelenia głowy pewnemu śmiejącemu się ze mnie psu myśliwskiemu – niestety nieudanej.
Grałem praktycznie we wszystko, co było dostępne wtedy na rynku. Czego nie miałem, to pożyczałem od kolegów i koleżanek. Podejmując na potrzeby tego tekstu próbę wyboru kilku najbardziej sentymentalnych tytułów spośród tej masy, niestety muszę przyznać się do porażki. Na myśl przychodzi mi od razu kilkanaście tytułów i podchodząc do sprawy uczciwie, nie wiem, jak miałbym skreślić "Mario" lub "Batmana" i zająć to opuszczone miejsce "Contrą", "Operation Wolf", "Castelvanią" czy "Battle City"? W końcu każdą z tych gier swego czasu bardzo ceniłem, a dziś już dość mocno zatarły się w moich wspomnieniach. Dlatego kolektywnie rozpoczynają rangerowy top 5.
2.
"Quake 2" – moja pierwsza gra na PC. Tytuł, który był dla mnie "radością" w czystej postaci. Fabuła może oklepana – samotny marine przeżył nieudany desant i musiał przedrzeć się przez armię nazi cyborgów (Stroggów) w celu odstrzelenia ich przywódcy, Makrona – ale za to jak grywalna! Zróżnicowani wrogowie, fenomenalny arsenał (z BFG na czele!), no i ta muzyka, najlepsza z najlepszych. Soundtrack pierwszego "Quake’a" sprawiał, że człowiek bał się o własne życie, tu – odwrotnie. Tu chciałeś zabijać.
Tryb multi to poezja. Wiersz pisany mordem i odrodzeniem – w najbardziej odjechanej parodii cyklu życia i śmierci. Choć osobiście cenię na tym polu bardziej poprzednika (bo jest szybszy!), to Q2 poświęciłem zdecydowanie większą część swego poszkolnego czasu. Taniec wśród lecących rakiet, nieprzerwana seria z hyperblastera i kolejny punkt na koncie. Było się w końcu osiedlowym mistrzem kafejkowych zmagań (aż do czasu gdy semestr niespodziewanie się skończył i jakoś trzeba było wytłumaczyć się przed starszymi z ocen)...
3.
"Unreal" – w 1998 miał najlepszą grafikę na świecie. Nie bez powodu zwano go "Nierzeczywistym". Świat przedstawiony planety "Na Pali" oczarował widza swoją egzotyką i ogromem. Otwarte przestrzenie, kamienne świątynie i nie do końca opuszczone kopalnie – było co zwiedzać. No i ten pierwszy poziom, w którym starasz się opuścić wrak statku kosmicznego, bez żadnej walki – tylko gra świateł, cieni i muzyka. Dodam, że odbierane wrażenie potęgowała nie tylko sama technologia graficzna – "Unreal" to jedna z pierwszych produkcji z dźwiękiem przestrzennym EAX. Podsumowując – gra miała niesamowity nastrój, można było w nim dosłownie zatonąć. No i to pierwsza gierka, przy której przechodzeniu naprawdę się bałem.
Arsenał również był niesamowity. Giwery w stylu wyrzucającej lecące po łuku kwasowe gluty biorifle czy strzelający odłamkami Flak Cannona zapadały w pamięć. A było do czego strzelać. Predatoropodobny, niesamowicie zwinny Skaarji dążący do zwarcia czy jego przeciwieństwo – będący kupą mięśni Brute rażący wroga z dwóch podręcznych wyrzutni rakiet (coś jak boltery z "Warhammera") – to tylko próbka ze zróżnicowanej gamy pragnących zabić postać gracza obcych.
4.
"Seven Kindoms" – może to nie najlepsza gra wśród RTSów, ale na pewno jedna z najciekawszych i najoryginalniejszych. No i przede wszystkim – moja pierwsza strategia. Rozgrywka przypomina "Cywilizację", tyle że akcja dzieje się w czasie rzeczywistym – rozwijasz miasta, ustalasz podatki, opracowujesz technologie, produkujesz armaty i idziesz na wroga. Dodajmy do tego jeszcze dyplomację oraz najazdy Frythan – miejscowych potworów, których gniazda skrywają rozmaite skarby. Świetny był tu również generator losowych map, można było określić prawie wszystko – od rozmiaru akwenów wodnych po częstotliwość generacji losowych królestw w czasie rozgrywki.
5.
"Heroes of Might and Magic III" – nie wiem, co tu napisać, czego byście już gdzieś nie czytali. Bo co w końcu można o Herosie III przekazać czytelnikowi, czego by sam nie wiedział? Strzelam, że skoro zaglądacie na GE, to w dziewięciu przypadkach na dziesięć graliście w "trójkę" i pewnie darzycie ją równie wielkim lub nawet większym sentymentem niż ja. Jeśli interesują was "ochy i achy", to kliknijcie tutaj. Wiktul wystawił grze ładną laurkę w postaci recenzji. To w sumie jedyna z wymienionych pozycji na liście, o której mogę powiedzieć – gram do dziś. I którą mam zawsze zainstalowaną na dysku.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz