Tekst zawiera spoilery.
Pisząc recenzję "Labiryntu Fauna" Guillerma del Toro wspomniałam o jego drugiej, metaforycznej warstwie. Obiecałam też rozwinąć ten wątek w osobnym artykule, ze względu na możliwe spoilery.
Temat kobiecej mitologii wypłynął na szersze wody głównie dzięki książce "Biegnąca z wilkami" dr Clarissy Pinkoli Estes. Drogie panie, jeżeli jeszcze nie czytałyście tej pozycji, zdecydowanie polecam! Estes zebrała w niej wiele znanych wam pewnie z dzieciństwa baśni i podjęła próbę nie tylko zrekonstruowania ich oryginalnych treści, ale także interpretacji pod kątem zawartej w nich pierwotnej kobiecej mądrości. Czytając ją ma się wrażenie odkrywania dawnego, zapomnianego mistycyzmu, z którego popkultura już dawno obdarła kobiecość.
Nie wiem, na ile przypadkiem, a na ile umyślnie jeden z głębszych kobiecych przekazów znalazł się w filmie del Toro, niemniej kobieca inicjacja została w nim mądrze przeprowadzona, w dodatku w sposób poruszający dno mojego brzucha.
Wszystko najlepiej zacząć od zarysowania trzech archetypów kobiecości, których zobrazowanie znaleźć możemy, nawet bez większego wgłębiania się, w wielu tworach fantastyki. Pierwsza z brzegu przychodzi chociażby bogini Melitele z powieści Sapkowskiego czy postacie trzech wiedźm u Pratchetta. Mowa o Dziewicy, Matce i Starusze. Pierwsze dwa są dość znane. W końcu pojawiały się nawet w średniowiecznych tekstach, a dzisiaj – kto nie słyszał o Matce-Polce czy zakonnej dziewicy? Z jakiejś przyczyny tylko te dwie twarze przystają dzisiejszej kobiecie. Ta trzecia – Starucha, została zapomniana. Estes w swojej książce wysnuwa wniosek, że powodem była przerażająca mężczyzn kobieca intuicja, a także mądrość wiedźmy, której ładunek niesie ze sobą postać Staruchy. A to właśnie ten trójjedny archetyp tworzy kobietę z krwi, kości i łona.
Ofelię w "Labiryncie Fauna" poznajemy, gdy symbolizuje niewinną dziewiczość. W pełni pokazuje sobą wszystkie jej atrybuty: naiwną ufność, beztroskę i dziecięcą frywolność. Bez namysłu wchodzi do mrocznego labiryntu i nie wydaje się ani trochę przerażona widokiem rogatego Fauna. Nie zastanawia się również długo, gdy ten ofiarowuje jej księgę z instrukcjami. Oczywiście ta naiwność wynika głównie z braku doświadczenia, jednak to ona napędza ciekawość i chęć przeżycia przygody, kryjącej się w propozycji Fauna. Niewinność także rozpoczyna inicjację. Jednak przygoda wiąże się też z mnóstwem niebezpieczeństw czyhających na Ofelię, ale jak pisała Estes "jeśli nie odważysz się wejść do ciemnego lasu, nic się nie zdarzy" – pozostaniesz w pozycji naiwnej dziewczynki.
Archetyp Matki jest wynikiem inicjacji bohaterki. Jednak zarówno Matka, jak i Starucha w swojej surowej formie niczym nie przypominają kochającej opiekunki czy ciepłej miłości babci. Obie są przede wszystkim chtoniczne jak podziemne bóstwa, łatwo można odnaleźć w nich potęgę żywiołu ziemi – są nieporuszone, ale jednocześnie obfite w życiodajny pokarm. Obie odnoszą się do głębokiej mądrości, którą posiada każda kobieta. Potocznie nazywa się to intuicją, a niektórzy pragnący jej zdeklasowania mówią o "pierwotnym instynkcie". Tymczasem jest to po prostu wewnętrzny głos, którego musimy nauczyć się słuchać.
Nie będę pewnie odkrywcza, stwierdzając, że filmowy labirynt jest metaforą naszego wnętrza. Jednak aby przejść przez plątaninę korytarzy, trzeba zdać się na coś innego niż tylko zmysły, trzeba zaufać swojej intuicji oraz przeczuciu. I prawdopodobnie one każą Ofelii wziąć od Fauna księgę i uwierzyć jego słowom. Labirynt staje się zatem przenośnią naszego umysłu, gdzie dokonują się próby. W nich Ofelia będzie musiała nie tylko stawić czoła własnym słabościom, ale także pokonać swoje uprzedzenia oraz obudzić uśpione dotąd obszary psychiki. A każdy, kto wejdzie do labiryntu, wyjdzie z niego odmieniony lub... nie wyjdzie z niego wcale.
Podobnie jak w baśniach, zebranych przez Estes, w "Labiryncie Fauna", aby przetransformować się w dojrzałą kobietę, dziewczynka musi stracić matkę. Tu ważna jest nie tyle dosłowna śmierć rodzicielki, co symboliczna utrata ochronnego kokonu i zmuszenie bohaterki do samodzielnego stawienia czoła niebezpieczeństwom. Jest to niezbędnym elementem, w końcu chodzi przecież o metamorfozę jej psychiki.
Pierwszym zadaniem Ofelii jest uratowanie umierającego figowca. Oczywiście wszyscy dookoła widzą tylko jego powolne obumieranie. Nikt nie wie, że prawdziwą przyczyną jest mieszkająca w korzeniach ropucha żywiąca się jego sokami, która na dodatek pilnuje złotego klucza niezbędnego przy następnym zadaniu. Aby do niego dotrzeć, dziewczynka musi dosłownie przeczołgać się przez błoto, pokonać opór przed smrodem i zgnilizną toczącą wnętrze drzewa. To także przenośnia schodzenia w głąb siebie, przeczołgiwania się właśnie przez własne lęki i uprzedzenia. Warto też zwrócić uwagę na zabieg del Toro z sukienką. Wydawałoby się, że to dość patetyczny motyw – o nie, musi zniszczyć akurat tę piękną sukienkę, którą dopiero co dostała od matki, czy nie mogła tam iść w innym stroju? Nie mogła. Otóż kiedy wkracza się w przestrzeń inicjacji, sprawy świata i innych ludzi przestają mieć znaczenie, ważna jest tylko tworząca się kobieta i jej przemiana. Przestają się liczyć dobre maniery czy to, co wypada, a co nie.
W kolejnym etapie Ofelia za pomocą złotego klucza oraz kawałka kredy tworzy i otwiera drzwi do sali jadalnej Nienasyconego Potwora. Nie ma tu wątpliwości, że jest on metaforą ślepego chwytania, pożerania oraz wiecznego nienasycenia. Nie chodzi tu oczywiście tylko o jedzenie, ale ogólne ukierunkowanie na rzeczy materialne. Nie chodzi także oto, że są one same w sobie złe. Nie chcę tu też roztrząsać odwiecznego problemu: "czy pieniądze dają szczęście?" Istotne jest natomiast to, że kiedy stajemy między zjedzeniem, schwytaniem rzeczy materialnych, a własną duchową potrzebą, nawet niewielkie winogrono może okazać się zgubne. Wtedy wpadniemy w wir niekończącego się zdobywania i chociaż nakarmimy ciało, dusza pozostanie nienasycona i być może nigdy nie odgadniemy prawdziwej przyczyny tego głodu.
Trzecie zadanie jest natomiast kulminacją, nie tylko fabuły, ale także natężenia metafor oraz samej inicjacji. Przypada wszak na Pełnię Księżyca. To bardzo symboliczny czas, otwiera przestrzeń inicjacji, umożliwia transformację, ale jest także przesiąknięty krwią i potencjałem. Wtedy też uwidacznia się postać dotąd przebywająca w tle – kapitan Vidal, będący uosobieniem Czarnego Zabójcy. Czarny Zabójca jest dość często powtarzającym się motywem w kobiecych snach. W baśniach możemy go spotkać chociażby w osobie Sinobrodego. Jest to najczęściej mężczyzna, którego twarz lub nawet cała sylwetka pozostają w cieniu, jednak mimo tego, a może właśnie przez to, budzi w śniącej kobiecie niesamowity lęk i uczucie zagrożenia. To czyhający za rogiem nieznajomy, gwałciciel, porywacz i zabójca. Jednak jednocześnie to on staje się bezpośrednią przyczyną transformacji oraz uwolnienia. Tylko stawienie mu czoła może do tego doprowadzić. Mercedes decyduje się na szaleńczy krok, aby ocalić dziecko przed Prześladowcą, gdy uwięziona usiłuje zabić Vidala ukrytym nożem. I chociaż jej się to nie udaje, przez chwilę przesiąka ją żądza krwi. Ten sam brak wahania w działaniu widzimy, kiedy Ofelia wlewa ojczymowi usypiające krople do whiskey. W obydwu kobietach na chwilę górę bierze mroczna Starucha, mityczna Hekate, nieokiełznana w swej bezwzględności czarownica, która zabije każdego, kto stanie jej na drodze.
Zatem Czarny Zabójca staje się również punktem zapalnym. Konfrontacja właśnie z nim budzi w Ofelii Matkę, pragnącą za wszelką cenę ochronić życie. Gdy wpada w ręce ojczyma, decyduje się poświęcić własne życie w imię Czegoś Cenniejszego, to też okazuje się jej ostateczną próbą zwieńczającą transformację. Jest gotowa zabijać i umierać, aby być i tworzyć.
Gdzie w tym wszystkim rzeczywistość? Przemierzanie labiryntu własnej psychiki niemal zawsze niesie ze sobą śmierć jakiejś części nas samych. Ale jeżeli będziemy przy tym szczere z samą sobą, będzie to śmierć wyzwalająca. Jednak gdy zaczniemy kluczyć, aby zmylić i nie przyznać się przed sobą do swoich niedoskonałości (czyli całego błota, przez które musimy się przeczołgać), utkniemy w labiryncie na zawsze. I to będzie dużo straszniejsza śmierć. Innym realnym niebezpieczeństwem jest utknięcie przed samym wejściem do niego. Wejście wymaga bowiem uwolnienia pewnej dziewiczej niefrasobliwości i spontaniczności – przestania rozmyślania o konsekwencjach i próby rozliczenia między plusami a minusami. Natomiast w samym labiryncie utkną te, które będą za wszelką cenę chciały zachować dobrą minę, a także poświęcą własne szczęście i potrzeby, nawet za cenę tortur, w imię konwenansu. A gdy przyjdzie stanąć przed Czarnym Zabójcą, polegną kobiety bojące się sporu i walki o własne dobro. Te pozostaną na zawsze ofiarami swoich prześladowców.
Sęk w tym, że cały proces nie jest widoczny. Przebiega wewnątrz nas, tak jak wspomniany figowiec umiera przez ropuchę skrytą głęboko w jego korzeniach. Każdy racjonalny człowiek powie, że to wina gleby albo pasożytów na drzewie. Jednak dopóki nie rozprawisz się z ropuchą, drzewo będzie obumierać, nawet mimo cudownych wszystkobójczych środków, którymi będziemy je spryskiwać. Być może dlatego irytują mnie wszystkie recenzje, według których film opowiada o dziewczynce, uciekającej przed prawdziwym światem do fantazji o wróżkach i faunach. I być może dlatego, kiedy staniesz w obliczu własnej inicjacji, ludzie usilnie będą starali się ciebie przekonać, że dajesz się uwieść własnym urojeniom i na pewno nie powinny one być elementem decydującym o podjęciu pewnych działań.
Dlatego czasem najtrudniejsze jest zamknięcie się na świat, odcięcie do natrętnych twierdzeń, że zamiast przejmować się swoimi wewnętrznymi potrzebami, powinnyśmy, po prostu, jak wszyscy zająć się rodzeniem dzieci, sprzątaniem i zarabianiem. A największym dramatem baśni jest to, że mało kto będzie usiłował zadać sobie trud przeniesienia ich metafor w swoje życie. A przecież Czarnym Zabójcą mogą być nieustępliwe wymagania rodziców odnośnie naszej przyszłości, wykańczająca praca, przez którą czujemy się jedynie wycieńczone i puste. To może być też zaborczy partner, od którego jesteśmy zależne na przykład finansowo lub toksyczni przyjaciele, odciągający nas z obranej ścieżki. W każdym przypadku, abyśmy mogły żyć w pełni, musimy w jakiś sposób metaforycznie umrzeć – czy to poprzez odcięcie się od rodzicielskich nacisków, czy rzucając dobrze płatną, ale wykańczającą pracę. Estes takie słuchanie siebie nazywa podążaniem za dolnobrzusznymi pragnieniami, bo właśnie w dole brzucha znajduje się macica, jądro kobiecości. I dlatego czasami warto, abyśmy przestały zastanawiać się, co pomyślą inni lub przenosić na siebie winę. Wtedy i tylko wtedy przestaniemy walczyć o przeżycie w ciemnych korytarzach labiryntu i będziemy mogły w pełni rozkwitnąć, tak jak na koniec filmu rozkwita drzewo figowe.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz