AvP 2
1
Na podium pojawiło się trzech starych, przyodzianych w złote i purpurowe peleryny wojowników. Jeden Honorowy – Marar – i jeden Starożytny – Sa'mai – usiedli na wysokich, ustawionych na podium tronach. Trzeci członek Rady, drugi z Honorowych, Ram'ris, rozwinął długi pergamin z najszlachetniejszego drewna porastającego ojczystą planetę Yautja. Jego treść przebijała przez pergamin, fosforyzując lekko jasnozielonym światłem. Zgodnie z tradycją nazwiska wszystkich wytypowanych do Łowów spisywano tuż przed jego rozpoczęciem krwią członków Rady.
- Nowicjusze! – krzyknął Starszy, a wszelkie gwary w Wielkiej Sali ucichły. Zaczął wyczytywać nazwiska kolejnych nowicjuszy, którzy występowali kolejno przed szereg. Zul'zora zapamiętał tylko "Nienazwanego", którego egzaminował niedawno. – Komnata ciszy – dodał na koniec Ram'ris, wskazując nowicjuszom wejście do komnaty medytacyjnej, a Marar wstał ze swojego tronu i podążył za nimi.
Ram'ris czytał dalej: – Niech każdy wyczytany, chcący rozsławić swe imię indywidualnymi zdobyczami jako Wojownik, pozostanie tutaj. Niech każdy wyczytany, chcący rozsławić swe imię przewodząc innym jako Tropiciel lub przynosząc honor całej swej kaście, przejdzie do Komnaty wiedzy. – wskazał wejście do pomieszczenia po lewo.
- Hilion, Kil'tor, Kolin'tor (Zul'zora znał tych dwóch, ich trzeci brat zginął podczas jego Rytuału Przejścia), Maltonis, Kel'Kahn, Gorion, Zul'zora...
Kryjąc radość z wyboru i możliwości uczestnictwa w Polowaniu, Zul'zora udał się do Komnaty Wiedzy. „Muszę zdobywać doświadczenie, współdziałać z resztą” – myślał, kierując się do pomieszczenia. „Przyniesie to na pewno honor mojemu klanowi, a także będę miał możliwość dorównać ojcu. Mam nadzieję, że zostanę kiedyś Głównym Myśliwym.”
Komnata wiedzy wypełniona była rycinami, obrazami, rzeźbami i księgami przedstawiającymi najróżniejsze historie i legendy Yautjia. Bardzo obszerna, niemal idealnie okrągła, wypełniała nozdrza zapachem przeszłości. Razem z Zul'Zorą do sali weszło jeszcze sześciu Łowców, a chwilę potem pojawił się także Ram'ris.
- Witajcie, Wojownicy – dobitnie powitał zgromadzonych Honorowy – W tym wspaniałym dniu podjęliście się wyjątkowego zadania, które przyniesie wam i waszym klanom chwałę pośród naszej społeczności. – zawiesił na chwilę głos, patrząc po obecnych. – Wymagać ono będzie nie tylko wybitnych talentów bojowych, lecz także rozwagi i zdolności współdziałania, sprawdzi ono waszą dyscyplinę wobec postawionego zadania i zdolność podporządkowania się mu, niezależnie od własnych ambicji. – powiedział, a dwaj bracia 'tor stojący obok Zul'zory spojrzeli na siebie krótko, jakby zaskoczeni usłyszanymi słowami.
Ram'ris zaczął chodzić wzdłuż ścian, oglądając ryciny i kontynuował: - Cała wasza grupa, pod przewodnictwem jednego zwiadowcy, wyląduje na tej lesistej, pełnej zwierzyny planecie. Będziecie musieli odnaleźć Ul i dotrzeć do niego, niezależnie od napotkanych przeciwności. Zależy od tego nie tylko wasz honor i zdobycze, lecz również życie nowicjuszy, których zadaniem – oprócz zdobycia rytualnego trofeum – będzie przetrwanie w Ulu do waszego przybycia. – Honorowy zatrzymał się i znów spojrzał po obecnych. – Ich zadaniem będzie dotarcie możliwie najgłębiej, zdobycie możliwe najwięcej i przeżycie możliwie najdłużej. Waszym zadaniem, poza dotarciem do Ula i wspomożeniem tych nowicjuszy, którzy okażą się dość silni, by przeżyć, będzie pojmanie Królowej. – znowu spauzował, a choć nikt nie wypowiedział słowa, atmosfera jakby zgęstniała.
- Otrzymacie odpowiedni statek, a także sprzęt niezbędny do przeprowadzenia tej akcji. Królowa musi pozostać żywa i możliwie najmniej okaleczona, by zgodnie ze swym przeznaczeniem mogła później tworzyć jaja, które wykorzystamy do następnych Polowań. Wszystkie wasze działania podporządkowane być muszą temu celowi, zaś ich koordynowanie należeć będzie do waszego lidera. – zawiesił głos, po czym podszedł bezpośrednio do Zul'zory. – Czy podejmiesz się tej roli?
Zapytany z każdą chwilą słuchania wprowadzenia miał coraz szersze oczy. Gdy Ram'ris wspomniał o królowej przez chwilę stwierdził, że wejście tutaj nie było dobrym pomysłem. Lecz zaraz potem przez jego myśli przebiło się jedno słowo: chwała.
- Tak, to dla mnie zaszczyt. Ku chwale klanu, dam z siebie wszystko, by jak najlepiej wykonać powierzone mi zadanie.
Ram'ris uśmiechnął się. – Bardzo dobrze, zatem postanowione. – rzekł i odwrócił się do pozostałych. Bracia 'tor znowu spojrzeli po sobie. – Znacie swe zadanie, znacie swego lidera. Pozostali Łowcy nie znają tego zadania, lecz w razie potrzeby zobowiązani są pomóc wam w jego wykonaniu. Zapamiętajcie to – dodał, znów patrząc na Zul'zorę – gdyż może się to okazać kluczowe dla powodzenia tej misji. – Przerwał, unosząc wzrok i wsłuchując się w echo, które dosłyszeli też pozostali. To odgłos jednostajnego, donośnego poklasku, którym pozostali Yautjia odprowadzają wyruszających Łowców.
- Najpiękniejsza muzyka. – powiedział Honorowy – Oby nie była ostatnim pięknym dźwiękiem, który dane wam będzie słyszeć. Wasz statek czeka na pokładzie startowym. Jeśli nie macie pytań... cóż... Udanych Łowów.
2
Stawiając ostrożnie kroki po podłodze z metalowej kratki, posuwali się wgłąb korytarza. Solskjaerd nie wiedział skąd wzięła się tutaj amerykańska Conestoga. Nie wiedział tego też Philips idący z przygotowaną bronią tuż obok niego, ani nawet dowodzący ich bazą major Schmidt. Amerykanie po prostu spadli im z nieba, lądując w samym środku dżungli.
- Procedura lądowania zakończona. Prosimy udać się do wyjść awaryjnych. – usłyszeli głos autopilota z głośników w korytarzach na całym statku. Szybko przesuwające się wzdłuż korytarzy blade światła wskazywały drogę do wyjścia, którym przed chwilą weszli do środka.
- Nie podoba mi się to... – powiedział do siebie Philips. Wszędzie wokół panowała grobowa cisza. Taka sama, jak podczas prób wywoływania jednostki przez radio, gdy komputery w bazie zgłosiły, że wchodzi w atmosferę. Parę kroków za nimi postępowało jeszcze czterech chłopaków. Kolejnych sześciu weszło drugim wejściem.
Statek nie wyglądał na uszkodzony, ani wewnątrz, ani na zewnątrz. Wszystko fajnie, Amerykanie po prostu wpadli na piknik na losowo wybranej planecie, parkując w środku cholernej dżungli. Tylko dlaczego nie byli uprzejmi ich o tym poinformować? I dlaczego wszystko wskazuje na to, że nigdzie ich nie ma...?
Kontrolując swój sektor ostrzału, Solskjaerd starał się uważać na zakręty. Zakręty nigdy nie są dobre. Duża część niebezpieczeństw pojawia się właśnie zza zakrętu.
Nie żeby należało się obawiać Amerykanów, w końcu gdyby coś im chcieli zrobić, to mając statek kosmiczny dysponowali całą masą bardziej widowiskowych metod niż lądowanie nim w dżungli, tym samym pozbawiając się jakiejkolwiek przewagi.
Może mieli własne kłopoty? Musieli mieć, inaczej pewnie by odpowiedzieli na wezwanie.
Bunt? Jakieś choróbsko? Awaria SI?
Dużo niewiadomych.
Może jak w końcu dotoczą się do centrum dowodzenia będzie wiadomo coś więcej.
Tymczasem, pozostawało uważać na zakręty.
Za pierwszym zakrętem widać było tylko dalszą część korytarza, którym w stronę żołnierzy mknęły blade światła awaryjne wskazujące wyjścia.
- Ekhm.. U Morisa wszystko cicho. Moris powiedziałby nawet, że przytulnie jak w rodzinnym grobowcu. Odbiór. – usłyszeli w słuchawkach swoich hełmów głos Morisa, który niezależnie od sytuacji miał przedziwną manierę mówienia na swój temat w trzeciej osobie. Cóż, widać Hiszpanom za bardzo przygrzewa słoneczko.
- Czysto. – szepnął do Solskjaerda półgębkiem Philips, wychylając głowę za drugi zakręt, klęcząc na jedno kolano przy winklu.
Motion tracker milczał.
- Jak dotąd żadnych śladów kłopotów. – mruknął cicho do słuchawki przewodzący grupie Szwed. – Poza oczywistymi, trzeba być Jankesem, żeby sadzać transportowiec na planecie...
Dla pewności pozmieniał losowo zakres skanera, aby w końcu powrócić do początkowych ustawień. Przyjrzał się oznaczeniom na ścianach korytarzy.
- Przekraczamy krzyżówkę E-2 z T-7, jak dotąd nic. Gdzie teraz?
- A skąd Moris ma wiedzieć, do cholery? Idźcie korytarzem najbliżej burty statku, trudniej się będzie zgubić. – padła odpowiedź w słuchawce.
- Ruch! – szepnął nerwowo osłaniający tyły Conti. Wszyscy odwrócili się w stronę, z której przyszli, z bronią gotową do strzału. Tylko Philips zerkał raz w jedno, raz w drugie rozgałęzienie korytarza. Conti stał niczym posąg, wpatrując się w ekran swojego wykrywacza ruchu. Solskjaerd nie dostrzegł na swoim żadnego sygnału. Przez kilka sekund w napięciu wyczekiwali dźwięku wykrywacza odnotowującego zakłócenie, lecz cisza pozostawała niezmącona.
- Albo mi się zdawało... – powiedział Conti przeciągając sylaby, ciągle wpatrzony w ekran wykrywacza.
Cisza...
Cisza...
Cisza...
- Może złapałeś nas? Ja nic nie mam... – spojrzał dla pewności na detektor i wzruszył ramionami. Skanery w zamkniętych, wypełnionych metalem i kompozytami pomieszczeniach są równie pewne jak po prostu zgadywanie...
- Póki się nie powtórzy, możemy uznać za usterkę. Idziemy w lewo. Conti, co minutę rzucaj wezwanie na otwartej częstotliwości, może chłopaki zdecydują się odezwać. Cizia, trzymaj się blisko niego.
Z lekkim skrzywieniem spojrzał na oznaczenia korytarzy.- Sierżancie, wchodzimy w T-7, jeśli pamiętam dobrze, powinno nas to doprowadzić do A-2 przy wyrzutniach, tam powinny być schody. Zameldujemy się, jak do nich dotrzemy.
Czujniki milczały. Jedną rzeczą zakłócającą ciszę był ściszony głos Contiego, usiłującego wywołać kogokolwiek. Gdy równie wolnym, co ostrożnym krokiem Europejczycy postąpili do połowy korytarza, rozległ się dźwięk wykrywacza. Wszyscy stanęli jak na komendę. Jedne z drzwi do kajuty po lewej stronie, jakieś 8 metrów przed nimi, otwierały się i zamykały, nie mogąc się domknąć. Wytężając wzrok Solskjaerd dostrzegł... but, blokujący drzwi, od którego odbijają się, otwierając ponownie. Ciężki, czarny, wojskowy but.
Star Wars
1
Stracone niedawno (a może i dawno? Procesor pamięci też szwankuje) funkcje optyczne powoli wracają. Odbierane sygnały dźwiękowe świadczą o obecności innych jednostek mechanicznych w bliskiej odległości. Sensory pionu i poziomu wskazują także, że jednostka znajduje się w ruchu, choć nie wydaje sygnałów zawiadujących przemieszczaniem się i stwierdza z 98,5% pewnością, że stoi w miejscu.
Gdy obraz z obu ekranów umieszczonych w "oczach" klaruje się, HK-51 widzi długie, niskie pomieszczenie, wypełnione rozmaitymi droidami o różnym stanie funkcjonalności, a także Jawę, majstrującego przy jego obwodach na wysokości tułowia. Szybko przetwarza te informacje i...
Sugerowane skrypty poznawcze:
Skrypt pierwszy: eksterminacja.
Skrypt drugi: konwersacja.
Skrypt trzeci: improwizacja (niebezpieczny. Nie można obliczyć współczynnika prawdopodobieństwa sukcesu)
Moduł lingwistyczny: Język Jawów
- Ostrożne zapytanie: Co robisz, istoto w worku?
Włókna optyczne ostrożnie lustrują pomieszczenie, w poszukiwaniu możliwych przewag taktycznych. Drugi rdzeń zostaje ustawiony na tryb diagnostyczny w celu sprawdzenia uszkodzeń, obliczenia procentu sprawności bojowej wraz ze stanem uzbrojenia. System wydaje komendę dostępu do rdzenia pamięci.
Jawa zdaje się nie postrzegać informacji o odzyskaniu przez droida świadomej funkcjonalności za zagrażającą. W receptorach słuchowych przebiega terkot jego wypowiedzi.
- NaprawiamCięRobocie – odrzekł, nie przerywając gmerania przy obwodach – MaszKilkaDrobnychUsterek, AleJesteś-w-BardzoDobrymStanie. Dobry-z-CiebieRobotRobocie. – wystrzelił z siebie niczym serię z karabinu.
Wykryte uszkodzenia:
Termoregulator – rozregulowany.
Chłodzenie oleju – uszkodzone.
Inne funkcje – sprawne.
Sprawność bojowa – 78%
Dostęp do rdzenia pamięci – chwilowo niemożliwy. Spróbuj ponownie za (nie określono)
- JeszczeChwila-a-BędzieszJakNowy – kontynuował Jawa – NaPewnoZnajdzieszSobieSzybkoNowegoWłaściciela. DostaniemyZaCiebieDobrąCenę.
W najbliższym otoczeniu nie zlokalizowano niczego, co można by zaklasyfikować jako broń palną dowolnego typu.
- Grzeczne obwieszczenie: Ta jednostka ma już właściciela.
Wprowadzono diagnostykę wibroostrza ukrytego w pancerzu naramiennym. Wbudowana pamięć posiada szczątkowe, niedostępne teraz informacje na temat anatomii Jawów, logika każe jednak założyć, że ich cechy biologiczne nie różnią się zbytnio od anatomii innych istot opartych na węglu. Moduł taktyczny rejestruje najlepszy sposób cichego unieszkodliwienia potencjalnego zagrożenia. Zagrożenie zostanie stwierdzone, jeśli Jawa w jakikolwiek sposób będzie próbował ingerować w autonomiczne obwody jednostki 51-X00412.
- Stanowcza, ale uprzejma prośba: Proszę nie uszkodzić moich obwodów, ani nie ingerować w ich autonomiczne funkcjonowanie, istoto w worku.
- NieBądźTakimNiewdzięcznymRobotemRobocie – zapiszczał Jawa, odkładając lutownicę i zamykając klapkę na przedniej części pancerza – NaprawiamCięZanimZupełnieSięZepsujesz. A-WłaścicielaZnajdziemyNiebawem – dodał, po czym obrócił się na pięcie i potruchtał gdzieś w głąb pomieszczenia, przemieszczając się w sposób, który najbardziej prawidłowo będzie chyba określić zasłyszanym terminem "zabawny".
Wykryto ingerencję w mechanizmy funkcjonowania:
Termoregulator – sprawny.
Chłodzenie oleju – sprawne.
Całe pomieszczenie wypełnione jest droidami najrozmaitszych typów. Część z nich przebywa w trybie czuwania, inne zdają się funkcjonować, choć nie podejmują żadnych działań poza staniem lub leżeniem w miejscu. Inne z kolei nie mogą być sklasyfikowane w kategorii "robot funkcyjny", gdyż ich stan pasuje jedynie do kategorii "części zamienne".
- Podziękowanie: Dziękuję.
Diagnostyka sprawności motorycznej i systemów bojowych. Polecenie przeprowadzenia kolejnej próby dostępu do rdzenia pamięci. Wykryto nielogiczną sprzeczność w określniku miejsca pobytu i czasu. Zapytanie wewnętrzne: podać aktualne wskazanie wewnętrznego chronometru.
Jeśli funkcje motoryczne są sprawne oraz w normie, wykonać ruch okrężny po pomieszczeniu. Sensory optyczne nastawione na wyłapywanie zewnętrznych anomalii i rzeczy mogących zapewnić przydatność taktyczną.
- Zapytanie: Gdzie jesteśmy, Istoto w Worku?
Diagnostyka sprawności motorycznej: sprawność motoryczna – 100%
Diagnostyka systemów bojowych: sprawność systemów bojowych – 100%
Dostęp do rdzenia pamięci – chwilowo niemożliwy. Spróbuj ponownie za (nie określono)
- Jesteśmy-w-NaszymZłomowozieRobocie. RozgośćSięNiedługoDotrzemyNaMiejsce. BądźGrzecznymRobotemRobocie – piszczał Jawa, gdy wykonywałeś kontrolny spacer po pomieszczeniu, pośród rozmaitego mechanicznego... wszystkiego... które go wypełniało. Następnie Jawa zniknął w niewielkim korytarzu, prowadzącym prawdopodobnie na niższy poziom.
Ekstrapolacja sytuacji sugeruje, że bierne oczekiwanie na dodatkowe zmiennie będzie najlepszym wyjściem; potwierdza to 73.55% rozegranych scenariuszy. Należy zająć odpowiednie miejsce i przejść w tryb czuwania, w oczekiwaniu na "rozwój sytuacji". Prowadzenie dodatkowej diagnostyki i kolejne próby dostępu do rdzenia pamięci są niezbędne dla uzupełnienia pełnego obrazu sytuacji. Moduł taktyczny nie wykrył żadnych zagrożeń.
Tryb czuwania... Aktywny.
2
Knajpa, w której siedział Mason Malcom Storm, była równie parszywa, co obskurna. Całe szczęście, że przynajmniej tutejsi klezmerzy nie dawali mu powodów do mordu na kimś tępą łyżeczką. Cała reszta pokryta była piachem i gorącem. Do cholery, chyba nawet jego drink wyciskano z piachu. Ale z drugiej strony czego spodziewać się po dziurze takiej, jak Ancorhead, ulokowanej w samym środku dupy galaktyki, którą jest Tatooine?
- Nie wiem Mason, naprawdę ciężko mi określić, w perymetrze ilu kilometrów znajduje się cokolwiek, co mógłbyś określić mianem "uczciwe", zwłaszcza w kontekście ceny. – powiedział Trent "Starfucker" Hiks, przecierając dłonią znużone oczy – Jeżeli chcesz znaleźć paliwo, które będzie nadawać się do czegokolwiek prócz picia, musisz popytać po okolicznych cwaniakach. Jest tu kilka sklepów, serwisów i złomów. O "uczciwej cenie" natomiast nie wspomnę, bo jeśli już znajdziesz coś, co zechcesz wlać do tego swojego trupa, to na pewno płacąc poczujesz się jak upadły król Naboo – zapewnił, po czym pociągnął solidny łyk tego, co stawiał mu od ostatniej godziny.
Cipa z bułą i chuj-dupa, jak mawiał jeden z kaprali w jego niegdysiejszej szkole wojskowej. Trudno o miejsce, w którym chciał znaleźć się mniej, niż Tatooine. Wieczny upał, wieczny syf, wieczne zdzierstwo i wsiowi gangsterzy, a ponad wszystko mordercza, nieopisywalna nuda. "Co za cholera mnie tu przywiodła?"- myślał wściekły, gapiąc się w ciecz w swojej szklance. "Ah tak, kurwa, już pamiętam"- stwierdził w przypływie nagłego olśnienia. Czyżbyśmy ostatnio wykonywali zlecenie na liderze piratów na Kashyyk? A czy przypadkiem ktoś nas nie uprzedził, że jego inwalidzki gang tylko czeka, aż szef kipnie, przy okazji dysponując całkiem pokaźnym arsenałem? Tak, chyba dlatego mój statek jest jeszcze bardziej dziurawy niż zwykle, a na Tatooine dolecieliśmy na oparach. Chłopaki przepijają ostatnie kredyty w dziurze podobnej do tej, przystosowanej z dawnego biura Czerki, gdzie za barem siedzi jakiś pierdolony Jawa. JAWA, niech to szlag, te małe mendy wkręcą się wszędzie. Mało tego – naszego bojowego, całkiem dobrego droida szlag trafił, a to już bardzo nie fajnie, bo przywieźliśmy go jeszcze z Balmory.
- Matko kochana, to chyba szczyny Banthy mieszane z napalmem. – skrzywił się na piątego z kolei kielona Hiks. Hiks był Łowcą Nagród, o wiele bardziej zdeklarowanym "zawodowo" od Storma i jego chłopaków, ale Mason lubił go, co nie o każdym mógł ostatnio powiedzieć. Trent miał już swoją renomę, na tyle dużą, by móc mieć coś na kształt własnej "etyki pracy" i pozwalać sobie na odrzucanie tych zleceń, które jakoś z nią kolidowały. Nie puszył się też i nie wymachiwał bronią jak fujarą na prawo i lewo, pokazując jaki jest groźny, co w jego fachu było niemal unikalnym przypadkiem. Poznali się już jakiś czas temu i nawet raz mieli okazję uratować sobie na wzajem dupy. Był z niego kawał twardego skurwysyna, ale pozostawał przy tym prosty i szczery. Storm wiedział, że te cechy, dawno przestały być w cenie.
Z niesmakiem wylał na podłogę maź zwaną lokalnym alkoholem – Kurwa, nawet się tutaj najebać nie można legalnie, co za dziura... – No, ale czego mógł się spodziewać po praktycznie martwej planecie, gdzie tylko człowiek mający nawalone we łbie jak "Ludzie Piasku", mógł żyć i nazywać to miejsce domem? Nie powinien jednak kręcić nosem, było tutaj w miarę spokojnie, gdyż Czerka była zbyt zajęta rąbaniem w tyłek za pieniądze dwóch galaktycznych potęg, aby zajmować się dżentelmenami pokroju tej dwójki.
- Nie wiem tylko co gorsze, "goryle na sterydach" czy te piszczące kurduple, które trzymają cały złom w garści. – W myślach przeliczył jeszcze raz swój kapitał, nie było tego zbyt dużo, a ostatnia akcja nadszarpnęła odrobinę starego "Orgusa" i wymagała jego gruntownego remontu – Obawiam się, że moja obecna sytuacja powoli nie pozwala mi na komfort w wybieraniu "uczciwych zleceń"... – podrapał się po swojej brodzie, jego umysł zamienił się w komputer, który przeszukiwał katalog znanych mu kontaktów i to ten okraszony mianem 'najwięksi skurwiele i skąpce w galaktyce'. W tej dziurze musi być ktoś, kto chce sobie dorobić na boku z daleka od pazernych łap okolicznych dziwek.
- Pfff.... Wiesz stary – zaczął Trent, gdy już wydmuchał ze swych płuc papierosowy dym wprost do szklanki, tworząc w niej ciekawą miniaturę atmosfery Mon Ganzy – jeżeli potrzebujesz paru kredytów na wyrwanie stąd tyłka, a przynajmniej lewego półdupka, to mogę cię wesprzeć, ale bez szaleństw. – strzepnął popiół do szklanki z drinkiem, zalewając małą Mon Ganzę wulkanicznym deszczem – Lada chwila lecę na robotę, a będę potrzebował do niej sporej kasy, więc niestety sam cię z stąd nie wyciągnę, wybacz. – dodał i wypił "Mon Ganzę", pogrążając ją w czarnej dziurze swych ust.
- Znasz mnie dobrze Trent i wiesz, że wolę przerobić na szaro jakiegoś frajera, niż żebrać o kredyty od kumpli od szklanki. – Zastukał palcami o stolik – Z gorszych sytuacji już wychodziłem. Jak nie zlecenia, to hazard. Zawsze coś się trafi, trzeba tylko dobrze poszukać pod każdym kamieniem. W tym przypadku, pod toną piasku.
- Hehe, niby racja Storm, tylko uważaj żebyś nie musiał potem w tym piasku zakopywać góry trupów. – rzucił pół żartem Łowca, po czym cisnął szklanką o przeciwległą ścianę. Najwyraźniej jednak była zbyt brudna i skamieniała od pyłu, więc tylko odbiła się od niej, lądując na podłodze z dudnieniem. Nie, żeby ktoś się tym przejął.
- Jeśli szukasz zlecenia, to w takim miejscu znajdziesz na pewno, ale uważaj na tutejszych wsioków, bo stawiam własną faję, że będą chcieli wyruchać cię przy pierwszej okazji. – poradził rzeczowo – Co do hazardu, tu już szansa większa, ale ryzyko też. Z tego co wiem, miejscowym hazardem i dziwkami zawiaduje lokalna ropucha, Kama the Hutt, czy jak mu tam. – usiłował przypomnieć sobie dokładne imię – Siedzi parę kilometrów stąd, w Mos Ila, Jawa odbudowali tamtejszy port i nawet nieźle działa, tylko Duperium otworzyło tam niewielki garnizon. – podrapał się po ciemnym, szorstkim zaroście i krótkich czarnych włosach.
- Ale to akurat żaden problem. Usiłują udawać "porządkowych", ale szmuglerom i tak mogą nagwizdać, bo nie mają prawa zaglądać w dostawy, więc Przyprawa, kolto i co tylko zechcesz płynie tam strumieniem. A w razie czego nawet twoje chłopaki nakopią do dupy tym frajerom. – zażartował "Starfucker", z właściwą sobie pogardą dla zorganizowanego wojska.
- Jeśli natomiast szukasz droidów czy czegoś takiego, to niestety, zostają ci te knypki. – wskazał niedbale "barmana" w spiczastym kapturze, który stał na stołku żeby było go widać zza lady. – Jeszcze kolejkę?
- Tego gówna? Wolałbym zaznać sodomii z Jedi, niż aby ta maź jeszcze raz dotknęła moich ust. Jak spotkamy się kiedyś na Nar Shaddaa to wtedy popijemy i powspominamy stare czasy. Udanych łowów panowie! – Pożegnał się ze swoimi przyjaciółmi i idąc w kierunku wyjścia z baru, zaczął rozmyślać nad niezbyt różowymi perspektywami. Im dłużej dumał, tym bardziej odchodził do wniosku, że bez użycia blastera się nie obejdzie. Przy sprzyjających wiatrach może nie będzie musiał odbezpieczać swoich granatów, choć i na to były małe szanse. No cóż, najwyżej odleci z hukiem. Droga była prosta, najpierw trzeba pójść po te moczymordy zwane jego załogą – dzień dziecka już się dawno skończył, poza tym do targów z tymi małymi sukinsynami potrzebował swojego mechanika, bo on jest bardziej obcykany w tym temacie od niego. Mos Ila... Kurwa, tam może być nieciekawie i potrzebował jakiegoś wsparcia w razie, gdy sytuacja zrobi się gorąco. Reszta załogi powinna szykować się do odlotu.
3
Medytacja była jednym z najlepszych sposobów na odprężenie i wyciszenie. Myśli, emocje, zmysły, ciało – wszystko to przestawało mieć znaczenie, jednocześnie nabierając zupełnie innych kontekstów i wymiarów. Riahl wpatrywał się wgłąb siebie, wsłuchując w rytm swego serca... w szum krwi krążącej wartkim potokiem w twych żyłach... w bezgłośne huragany pracujących płuc...
Kiedy już cisza stała się w nim jedyną istotną i słyszalną rzeczą, mógł otworzyć się na rytm Mocy w otaczającym go świecie. Widział, jak wpływa do i wypływa z wszystkich żywych istot, sprawiając że wzrastają. Jak wypełnia je blaskiem, szepcząc do niego cicho o spokoju, harmonii, jasności...
A także strasząc go z oddali niespodziewaną ciemnością, bijącą gdzieś w ukrytej części planety, pośród monumentalnych lasów Tythona.
Riahl dryfował. W tym stanie nie obchodziły go żadne trudy czy radości świata, po prostu czuł, jak przenika przezeń Moc, jej obecność w każdej jego cząstce. Ciało i umysł stawało się idealną jednością, a wzrok, którego jako Miraluka był pozbawiony, sięgał dalej niż ktokolwiek widzący mógłby sobie zażyczyć. Widział punkciki Mocy żyjących istot, wędrujących blisko niego i co raz to dalej. Widział obłoki, z pewnością symbolizujące Jedi, te jasnobłękitne i purpurowe – Członków Rady. Gdyby mu na tym zależało, prawdopodobnie byłby w stanie zidentyfikować w tej chwili każdego z nich, jednak nie było to ważne. Jego zmysły niemal od niechcenia sondowały otoczenie w poszukiwaniu oznak Ciemnej Strony, jednak te, które docierały do niego z bardzo daleka nie były w stanie zburzyć spokoju i wyrwać go z transu. Trwał. Żył.
Zanurzony tak głęboko i daleko wyczuwał obecność pobliskich istot bardziej na poziomie podświadomości. Również jak odległe echo, jak szept słyszany spod tafli jeziora, dotarł do niego głos, jakby dostrojony, równoległy do jego transu.
- Świetlistymi istotami jesteśmy, nie tą surową materią...
Teraz już pewnie, choć nadal delikatnie, poczuł obecność medytującego obok mistrza Harlana.
To wytrąciło go nieco z równowagi – rzadko kiedy ktoś w tak swobodny sposób zakłócał jego medytację. Choć robił to subtelnie i delikatnie, wrażenie i tak było niemiłe. Skoro już jednak zdecydował się na taki krok, Riahl postanowił wykorzystać to do własnych celów. Stwierdził, że w stanie, w którym się obaj znajdowali, powinno być mu łatwiej przyjrzeć się aurze Harlana... a raczej jej brakowi. W myślach wirowały mu wciąż słowa Mistrza Heske – "on nie jest do końca Jedi". Miraluka starałem się wgłębić w istotę sprawy i zobaczyć czy Harlan może odkryć przed nim którąś ze swych tajemnic.
Zaczął widzieć go inaczej. Powoli szarość jego istoty nabierała odcieni, barw, kolorów. Powoli okazywało się, że nie jest to szarość, a przedziwna mieszanina błękitu, turkusu, purpury, czerwieni, karmazynu, bieli i czerni, które razem – przenikając się i ścierając – tworzą wrażenie nieokreśloności, jak bardzo drobno i dokładnie zapisana kartka, która z pewnej odległości sprawia wrażenie zupełnie czarnej i pustej...
Tę podróż i analizę przerwała mu uderzająca nagle świadomość, że oto puścił mimo uszu uwagę Sa'as, która pojawiła się obok i zniecierpliwiona ponaglała do odlotu.
- Chyba na nas czas... – szepnął Harlan.
Zupełnie już wybity z rytmu Riahl otrząsnął się i wstał z ziemi. Po raz kolejny cieszył się, że ktoś nie mógł mu spojrzeć w oczy. W tej chwili Harlan mógłby z nich wyczytać o wiele więcej niż sam Miraluka chciał pokazać. Jego odkrycie uderzyło go dość mocno, ale teraz miał już całkowitą pewność, że na Harlana trzeba uważać. Był niebezpieczny i nieodgadniony. Riahl nie wiedział która z tych rzeczy irytowała go bardziej.
- Chodźmy. – rzucił sucho w jego stronę i ruszył nieśpiesznym krokiem na statek.
4
Niklo miał jeszcze sporo czasu do odlotu. Co by tu zrobić? Wrócić do swojego niewielkiego apartamentu w jednym z bloków mieszkalnych i zażyć porządnego snu? Poszukać jakiegoś zaopatrzenia na podróż – prowiantu, ubrań, broni? A może konsekwentnie płynąć z nurtem Mocy w wieczorny krajobraz i tajemnice Księżyca Przemytników?
Wokół latały osobiste ścigacze, aerobusy, szybowały prywatne salony gier albo takie jak znajdująca się nieopodal przenośna kuchnia szybkiej obsługi, gdzie można nabyć najostrzejsze i najdziwniejsze potrawy oraz ciastka z przepowiednią.
- Nie wiem gdzie Moc mnie pokieruje ale mam nadzieję, że do tego ostrego żarcia. – Były jedi czasem mówił coś do siebie, licząc, że Moc go usłyszy i popłynie w konkretnym kierunku. Podszedł do baru i rozejrzał się po menu.
- To tak kalmara na ostro na patyku i ciastko z wróżbą, do kalmara jeszcze sos huttyjski. – Ostatni miesiąc przyzwyczaił go do tutejszych potraw i ich ostrości. To jednak nic w porównaniu z tym co przeszedł na Sulluście.
Stojący za barem Kalmarianin zamrugał, słysząc jego zamówienie, ale po chwili rzeczona potrawa pojawiła się na talerzu.
W restauracji znajdowało się jeszcze kilku klientów. Siedzący na stołku obok Zabrak zgłębiał mętne tajemnice swojego półmiska, zupełnie ignorując konsekwentnie powtarzający się dźwięk aktywnego komunikatora.
- No odbierz – zachęcał go Kalmarianin – Zobacz co to za wiadomość.
- Dostałem już dzisiaj dwie wiadomości. – rzucił cierpko Zabrak, siorbiąc zupę z kinratha – Pierwsza od żony, że odchodzi. Druga od mojego prawnika, że odchodzi razem z nią.
- Nie dramatyzuj. – nie ustawał w przekonywaniu go barman – Zobaczysz, ta wiadomość na pewno będzie dobra. No dalej, dam ci darmowe ciastko.
Zabrak westchnął i chyba bardziej dla świętego spokoju niż z przekonania włączył wyświetlacz swojego komunikatora. Popatrzył chwilę na treść i odczytał na głos.
- "Jesteś zwolniony!"
Przeciągłe spojrzenie spoczęło na szeroko rozstawionych oczach Kalmarianina.
- Nie przejmuj się. Świat działa tak, że jeszcze ci dziewczyna spadnie z nieba. Będziesz ścigany i pognasz za nią na kraniec galaktyki a potem ocalisz całe istniejące życie. Albo potrąci cię transporter z pijanym Rodianinem za sterem i zginiesz w wybuchu. Taki już jest świat. Jak możesz usiądź tam dalej, nie chcę by ten transporter trafił i mnie. – Niklo z pewnym uśmiechem dalej jadł kalmara i otworzył ciastko z wróżbą. Miks kulturowy powodował, że już nikt nie wiedział skąd takie zwyczaje się brały.
Spać. To krążyło w głowie byłego jedi. Może i nauczono go medytacji i nie śnił nic innego niż wizje przyszłości, ale jednak nadal przedkładał normalny sen nad siedzenie w miejscu i zanurzenie w głębi Mocy. Zjadł posiłek i czym prędzej wrócił do swojego mieszkania, które wynajmował od przybycia na Nar Shaddaa. Ściągnął rzeczy i położył je obok łóżka. Nastawił zegarek na 8 rano by zjeść coś rano i ruszyć. Wolałby być przed czasem, no i warto przewidzieć korki. Nautolianin rozejrzał się po dobytku i spakował wszystko do jednego plecaka. Nie było tego wiele. Zaczął się rozciągać, napinać mięśnie. Płynnie przeszedł do ćwiczeń, jego ciało samo wykonywało zapamiętane ruchy, ataki, piruety gardy i parowania. Wyciągnął miecze, nie włączał ich. Wykonał po kolei wszystkie ćwiczenia, tak jakby znów walczył. W głowie przypominał sobie stoczony pojedynek z upadłym. Ciemny jedi nauczył go prawdy o brutalności walki, w tym nie ma finezji, piękna, trzeba tylko zabić. Śmierć. Moc. Nie ma nic więcej. Skończył i schował miecze. Jak dawno ich nie używał? Już ponad rok minął odkąd był do tego zmuszony. Położył się spać.
Sny, swym surrealistycznym zwyczajem, zmieniały się z zagadkowych, w jeszcze bardziej zagadkowe...
- Albo potrąci cię transporter z pijanym Rodianinem za sterem i zginiesz w wybuchu. – mówił do siedzącego przy barze Zabraka – Taki już jest świat. Jak możesz usiądź tam dalej, nie chcę by ten transporter trafił i mnie. – zażartował i uniósł łyżkę z kolejną porcją swojej potrawki, gdy znikąd w latającą restaurację uderzył osobisty sportowy ścigacz, który zmiótł Zabraka i bar, przebijając się przez ścianę nocnego klubu.
- Ostre to danie. – pomyślał, widząc migającą za kierownicą sylwetkę Rodianina...
U większości istot sen stanowi trawestację przeszłości. Przedziwny rezonans emocjonalny, odkrywający sens niedawno poznanych prawd, o których zapominamy z chwilą przebudzenia. Ucząc się spoglądania w przyszłość zawierałeś niepisany pakt z Mocą. Pakt, który działał w obie strony...
Dwa okrutne słońca planety znęcały się nad nim. Nautolanin tonął w rozżarzonych węglach... nie, to piasek... Płonął w skwarze pustyni, lecz od wewnątrz pochłaniał go inny ogień.
Nienawiść, do stojącego przed nim człowieka o długich dredach, który śmiał się głośno, drwiąc z niego czerwienią swojego miecza...
Niklo rozpadł się w gwiazdy, konstelacje diamentów, rubinów, szafirów, rozwieszonych na czarnym płótnie wszechświata.
- Świetlistymi istotami jesteśmy, nie tą surową materią... – niósł się w przestrzeni tak dobrze ci znany, a jednocześnie tak nieidentyfikowalny głos.
Jego oczy otworzyły się same.
Cisza
Sufit
Pokój
Siódma piętnaście...
- Eh. Raz przynajmniej nie 5 minut przed budzikiem. – Wstał i wszedł do łazienki. Ochlapał twarz wodą. Spływające krople dały mu ulgę. Tak tęsknił za wodą, pływaniem. No i jeszcze nie doświadczy tego przez długi czas. Jedi nie śnią. Wszedł do małej kabiny prysznicowej i włączył zimną wodę. Przez wiele minut stał tam. Z zawieszenia wyrwał go nastawiony budzik. Wyszedł i pozwolił wodzie spokojnie obeschnąć. Zaczął wykonywać poranne ćwiczenia. Znów wykonywał zamachy i gardy tak jak uczono go przez lata. Jedi to zawód, wyspecjalizowani zabójcy, którzy znają jeszcze historie i zgłębiają filozofie Mocy. To jednak nadal idealna broń. Przy kolejnych ruchach spokojnie wracał do wizji. Pustynia, człowiek, czerwony miecz, śmiech. A najgorsze w tym to nienawiść. Po odejściu z zakonu nadal trzymał się jego nauk. Nie zgadzał się z wieloma, rzeczami, ale sam trening pozwalał zachować równowagę. Jedi ma nie odczuwać emocji, przekonał się, że to nie prawda. Ale nienawiść jest jedną z tych, które mogą zatopić w Ciemnej Stronie. Wynurzenie z Mocy pozwalało mu nie obawiać się jej napływu, przynajmniej taka była jego teoria. Widać niedługo dowie się ile z jego założeń jest prawdziwych. Skończył ćwiczenia i zjadł śniadanie z resztek jakie ostały się w lodówce. Zostawił już trochę nadgniłe paluszki rybne. Ubrał się i zabrał rzeczy. Ruszył do portu kosmicznego Marlo Liliena, po drodze planował jeszcze zakupić kilka butelek wody. Niech się Moc nim pobawi.
Komentarze
Dodaj komentarz