Bogowie umierają. Od zarania dziejów ten swoisty paradoks stanowił wspólną cechę większości nieśmiertelnych, bez względu na to jakimi imionami i w jakich językach byli nazywani. Przyczyny były różne, różne znaczenia metafor, które stanowiły legendy i mity poszczególnych wierzeń, dających twarze i nazwy wspomnianym bogom. Korzystając z okazji, która jak rzadko kiedy w ciągu roku nadarza się właśnie w te dni, chciałbym przypomnieć niektóre z tych historii. Kto wie? Może przez przypadek uda się wykrzesać nieco refleksji?
Egipscy bracia
Jedna z najstarszych cywilizacji, dająca początek wielu religiom i kulturom, u swego zarania wykształciła wiele różnych koncepcji powstania świata. Zależnie od czasu, sytuacji politycznej i struktury władzy zyskiwały one lub traciły popularność. Jedna z nich, zwana heliopolitańską, głosiła, iż świat wynurzył się z wielkiego oceanu, a wraz z nim bóg-słońce, imieniem Atum. Z łez słońca narodzili się Szu i Tefnut, za sprawą których powstali Ozyrys, Set i Isztar. Z czasem, gdy w sercach ludzi i obrzędach kapłanów Set stał się bogiem zła, dano początek mitowi o bratobójstwie. Set zabił Ozyrysa, rozczłonkował jego ciało i rozrzucił je po świecie, za co Horus, syn Ozyrysa, dokonał na nim zemsty.
Tak też dobro, pozornie zgładzone przez zawiść i zło, pokonuje je w nowej, odrodzonej formie.
Śmierć Ozyrysa nie była jednak jego końcem. Jego siostra i żona, Izyda, zebrała i pochowała szczątki swego męża, zapewniając mu żywot, a także królowanie w zaświatach. Tam, stojąc na czele trybunału czterdziestu bogów, poddawał osądowi duszę zmarłego, złożoną z trzech aspektów ("ka", "ba", "ach"). Aby dusza mogła przebyć tę wędrówkę, zmarły, podobnie jak sam Ozyrys, musiał zapewnić swemu ciału godziwy pochówek.
Tak stworzono i na przestrzeni tysiącleci udoskonalano znany nam dziś świetnie obrzęd mumifikacji. Tak również, dzięki śmierci boga i jego pośmiertnemu życiu, rozwijała się wiara i duchowość Egipcjan.
Ludzie i bogowie
Wbrew powszechnemu przeświadczeniu, w mitologii Rzymian nie było stanu pośredniego między bogiem a człowiekiem, nie istnieli więc herosi w greckim tego słowa znaczeniu. Podobnie jak Herkules, który jako jedna z najważniejszych postaci rzymskich wierzeń zatarł tę granicę, tak wszyscy wielcy wodzowie uznawani byli za wybrańców bogów, ostatecznie często sami stając się nimi... po śmierci. Tak też słynny pogromca Hannibala z okresu wojen punickich, Publiusz Korneliusz Scypion Afrykański, jeszcze za życia uhonorowany został tytułem Iupiter Imperator, należnym jedynie samemu Jupiterowi, a po śmierci jako pierwszy został otoczony kultem.
W jego ślady szli następni. Pompejusz uważał się za następcę Aleksandra Macedońskiego, który sam twierdził, że jest synem egipskiego boga Amona. Prawdziwy przełom przyszedł wraz z Gajuszem Juliuszem Cezarem, który wraz ze wzrostem swej potęgi stawał się potomkiem Afrodyty i żywym bogiem, lecz prawdziwa apoteoza nastąpiła dopiero po jego śmierci. Niedługo potem nad Rzymem widać było kometę, którą Oktawian August, następca "Boskiego Juliusza", identyfikował jako duszę samego Cezara zmierzającą ku należnemu jej miejscu pośród bogów. Sam Oktawian rozwinął kult swej osoby do stopnia, który natychmiast po śmierci zapewnił mu wliczenie w poczet bogów oraz świadectwa wniebowstąpienia.
Tak oto człowiek umiera, by tuż po śmierci narodzić się na nowo jako bóg, żywy w świadomości i religii obywateli, przede wszystkim zaś w kulcie.
To właśnie kult, nie sama wiara, stanowiły istotę rzymskiej państwowości. Imperium Rzymskie było dość liberalne w kwestiach religii i wierzeń swych poddanych, z chęcią absorbując bogów podbijanych państw i wcielając ich w poczet własnego panteonu. Zupełnie inaczej rzecz miała się z samą obrzędowością, obarczoną szeregiem restrykcji i "technicznych" zasad. Nie każdy obywatel musi być patriotą, każdy jednak zobowiązany jest przestrzegać prawa. Nie inaczej było z rzymskim kultem. Kto nie chciał brać w nim udziału, stawał się wrogiem państwa, sabotażystą, za działania którego mścili się bogowie i który ponad wszystko inne godził w integralność Imperium. Nie podoba ci się Cezar jako bóg? Nie musi, nikogo nie obchodzi, czy kochasz Cezara, czy "wierzysz w Augusta" lub nieprzeliczone rzesze pomniejszych bożków. Ale jeśli we właściwym czasie nie oddasz należnej im czci...
... wtedy dowiesz się, co następuje, gdy jeszcze za życia człowiek staje się bogiem, a bóg staje się państwem.
Przykłady można mnożyć – Neron, Heliogabal, wszyscy ci, których lubimy źle wspominać, tak jak lubimy czytać horrory o wynaturzonych potworach. Kto nie chciał czcić "żywych bogów" wedle należnego im statusu, ten stawał się wrogiem Rzymu. To zaś kłóciło się z podstawową zasadą wolności, którą wspomniano wyżej, za sprawą czego "żywi bogowie" często umierali, stając się znów (tym razem martwymi) ludźmi.
Rozpisałem się, a doświadczenie i statystyka uczą, że internauci nie lubią długich tekstów. Dlatego jeśli nadal czytacie te słowa, obiecuję, że będę się streszczał.
Jemioła Baldura
Brzmi znajomo? Dla niektórych na pewno, przynajmniej w połowie. Nie chodzi tu jednak o Wrota Baldura, lecz o skandynawskiego boga imieniem Baldr (tudzież Baldur). Był on synem Odyna i Frigg, jednym z Asów, "rodzaju" bogów, którym przeznaczono udział w sławnym Ragnarok. Jako najpiękniejszy i najlepszy spośród nich, Baldr budził zawiść w Lokim, bracie Odyna, najbardziej przewrotnym i "chaotycznym" z nordyckich bogów. Gdy Baldra zaczęły nękać sny, w których bogini Hel (tudzież Hella – pozdrowienia dla fanów Bułhakowa) przepowiadała mu śmierć, pozostali Asowie zwrócili się do Frigg o protekcję dla najlepszego spośród nich. Matka Baldra postanowiła więc przyjąć przysięgę od wszystkich istot, że nie wyrządzą Baldrowi żadnej krzywdy. Jedynie jemioła, zbyt młoda by złożyć obietnicę, nie dołączyła do pozostałych, o czym od samej bogini dowiedziała się pewna stara kobieta. Był to Loki, mający w zwyczaju przybierać taką postać dla swych niecnych celów. Zerwał jemiołę i wykonał z niej strzałę. Asowie, "testując" niezniszczalność Baldra, rzucali w niego rozmaitymi przedmiotami. Loki podał strzałę z jemioły ślepemu bratu Baldra, Hodrowi, który cisnąwszy nią w krewniaka sprowadził nań śmierć.
Tak oto jemioła stała się symbolem skrajnie różnych rzeczy – nieuchronnej śmierci, od której nie był w stanie uciec nawet bóg, gdyż była ona jego przeznaczeniem, jak również odradzającego się życia. Nie w sensie fizycznym, cyklu śmierci i narodzin, lecz jako narodziny nowego, lepszego życia, gdyż poprzez swą śmierć i przeznaczenie Baldr wraz z nadejściem Ragnaroku będzie mógł zmartwychwstać, by dać początek pozbawionemu zła, najlepszemu ze światów.
Bogowie bez wyznawców
Jeśli zwrócimy się do innych mitologii, znajdziemy jeszcze wiele przykładów śmierci bogów, ich odrodzenia i przemiany. Również wiele mitycznych istot, jak pożerający sam siebie Uroburos czy odradzający się z własnych popiołów Feniks, symbolizowały cykl życia i śmierci, tworząc obraz nieśmiertelności. Jednakże na tym pozwolę sobie zakończyć mordowanie Was "fantastyką religijną" w historycznym wydaniu, bo choćbym nawet znał wszystkie pozostałe wierzenia na tyle dobrze, by napisać o nich coś więcej, niż trzy zdania rodem z Wikipedii, nie taki cel przyświeca tym rozważaniom.
Wykrystalizowanie się chrześcijaństwa jako rozpowszechnionej w Europie, monopolistycznej i ekspansywnej religii, położyło kres nowym wierzeniom. Za wyjątkiem islamu, przez niemal tysiąc lat nie powstała żadna religia o większym znaczeniu, oferująca nowe pojęcie boskości i nieśmiertelności.
Tymczasem w sukurs naszej duchowości i wyobraźni przychodzą pisarze. Neil Gaiman przedstawia nam losy amerykańskich bogów, którzy giną i odradzają się wraz z wiarą swych wyznawców. Wśród nich na szczególną uwagę zasługuje znany nam Odyn, który wespół ze wspominanym Lokim wykorzystuje własną śmierć do pomnożenia swej mocy, w czym sama śmierć wcale mu nie przeszkadza. Pokrywa się to z "oryginalnym" mitem o Odynie, który kolejno wydłubywał sobie oczy, samookaleczał i wieszał się na gałęzi drzewa, by po dziewięciu dniach powstać z martwych, nieporównanie potężniejszy i mądrzejszy.
Idąc dalej tropem współczesnej literatury przyjrzyjmy się przez moment panteonowi George'a R. R. Martina. Spośród stworzonych przezeń bogów w kontekst boskiej śmierci i zmartwychwstania najlepiej wpisuje się ten, którego mieszkańcy Żelaznych Wysp określają mianem Utopionego. W samej powieści brak jednoznacznych wskazówek dotyczących natury bóstwa – czy jest on faktycznie utopionym, martwym władcą podmorskich zaświatów, czy też swój przydomek zawdzięcza położeniu swej domeny i natury nadanej mu przez kapłanów. Jakkolwiek by nie było, jego wyznawcy, by narodzić się ponownie do nowego, oświeconego życia, muszą utopić się i ożyć przy pomocy kapłana, gdyż w myśl tej wiary to, co raz utopione, nie może umrzeć, ale odradza się twardsze i silniejsze.
Zamykając na chwilę książki zwróćmy się ku światom, w których toczyć będziemy rozmaite fabularne rozgrywki, znane jako RPG (lub też ich elektroniczne wersje). Na pierwszy plan wysuwają się wówczas liczni bogowie Zapomnianych Krain, przede wszystkim kolejni bogowie śmierci, kolejno ginący i mimo śmierci trwający w zmienionej, niedookreślonej formie. Myrkul, Bhaal, Kelemvor – wszystko to bóstwa utożsamiane ze śmiercią, które same spotkały się z nią w rozmaitych okolicznościach. Każdy z nich prezentuje inny jej wymiar, niektórzy (patrz – Velsharoon) przebyli drogę od człowieczeństwa do nieśmiertelności i dalej, do czegoś innego, specyficznego wymiaru wiecznego życia w śmierci po śmierci.
Co zaś w sytuacji, gdy człowiek bez zyskiwania faktycznej boskości wbrew wszelkim mocom przeznaczenia i wszechświata pozostaje nieśmiertelny? Jego ciało, choć ułomne i możliwe do unicestwienia, nie ogranicza go, odnawiając się wraz z nim z każdą fizyczną śmiercią, prowadząc jedynie do kolejnego odrodzenia. Bezimienny bohater Planescape: Torment uosabia tu przedziwny dualizm. Nie mogąc umrzeć ani zostać ostatecznie unicestwionym, toczy wieczny żywot pełen bezgranicznego cierpienia, które nie mija wraz z czasem czy wymiarem. Nieśmiertelność, nieprzerwany cykl zgonów i zmartwychwstań, w gruncie rzeczy czyni go nieumarłym, odbierając ostatnie strzępy człowieczeństwa, które – rozrywane jego wciąż pomnażającą się mocą – stanowi dlań największą udrękę. Bezimienny poprzez swą śmierć, a tym bardziej "życie", nie staje się bogiem, lecz czymś mniej, niż cień najmarniejszego człowieka. Co więcej, suma jego cierpień, wielokrotne pogwałcenie zasad istnienia, przeradza się w demoniczną istotę, dążącą do unicestwienia swego alter-ego ze wszystkich swych boskich sił i mocy.
Koniec i początek
Tak jak w wypadku mitycznych bóstw i wierzeń, tak i tutaj moglibyśmy przeciągać litanię przykładów. Daimon Frey, jeden z aniołów Mai Lidii Kossakowskiej, umierający za każdym razem, gdy jako Niszczyciel Światów wypełnia się mocą Pana i z jego woli za każdym razem wracający do tajemniczego nie-życia. Lord Berick "Błyskawica" Dondarrion, wielokrotnie zabijany przez swych licznych wrogów i za każdym razem wskrzeszany ogniem życia R'hllora, Czerwonego Boga. Jak wiele podobieństw, analogii i inspiracji można by znaleźć między wszystkimi wizjami śmierci i zmartwychwstania, a historią galilejskiego cieśli, który pozwolił się zabić, choć wcale nie musiał, cierpiał za zło i winy wszystkich, choć wcale tego nie chcieli, a ostatecznie zmartwychwstał, by kiedyś powrócić w chwale i ustanowić królestwo dobra i szczęścia, choć tysiąc lat później wcale nie wszyscy w to wierzą?
Zapewne wiele. Bez wątpienia znacznie więcej, niż sam potrafię wykazać. Nie chodzi jednak o udowadnianie lub zaprzeczanie czemukolwiek, gloryfikowanie jednych wierzeń na rzecz protekcjonalnego deprecjonowania mitów. Istotą tych analogii, jak również bieżącego dnia i trwających wciąż świąt, jest proste spostrzeżenie, że na przestrzeni wieków śmierć i to, co po niej, skłaniała ludzi do refleksji o życiu. Refleksje te przybierały różne formy – powieści, mitów, religii, jednak bez względu na to, w co naprawdę wierzymy, możemy sami zastanowić się nad znaczeniem tych terminów. Przynajmniej dzisiaj, skoro już mamy okazję.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz