A jeśli krytyka spotka krytyka, czyli tekst nie wpadnie – jak to zwykle bywa – w czarną dziurę, tylko wzbudzi zainteresowanie? Co wtedy? Obowiązkowo należy się najpierw ucieszyć! Komuś się chciało, jest odzew, upragniona informacja zwrotna. Potem można zacząć się martwić. Żyjemy w kulturze honoru, a autorzy i komentatorzy, recenzenta nie wyłączając, mają zwykle wrażliwe ego. Z jednej strony merytoryczna dyskusja (i wzrost liczby wyświetleń) nęci, a z drugiej nie bardzo można liczyć na rzeczową wymianę opinii. Ta ambiwalencja jest nieusuwalna. Niby można ryzyko dyskusji zminimalizować pisząc ugodowo do bólu, przemycając cudze opinie i rzucając aluzje, ale po co komu recenzja, z której niewiele, albo i nic, nie wynika?
Do tego swoistego sprawdzianu trzeba być przygotowanym. Podstawą jest rzetelna recenzja, dająca poczucie dobrze wykonanej roboty i pewność siebie, ale to nie wystarczy. Ważna jest też osoba i intencje interlokutora. Zasadniczo warto rozmawiać. Wyjątkiem – oprócz znanego autora telewizyjnych programów – jest internetowy troll. Prymitywny, atakuje ad personam, ad rem unika jak ognia, bo światło mu szkodzi. Zamiast podejmować beznadziejną młóckę na kłonice i sztachety, lepiej zmilczeć. Powstrzymać emocjonalne, honorowe reakcje, przypomnieć sobie kilka frazesów o godności (którą można stracić na własne życzenie, ale nikt jej odebrać nie może) i czekać, aż troll sam się podłoży, by dobić jednym ironicznym sztychem. Jak się wcześniej znudzi, to i lepiej.
Gorzej, jeśli trafimy na trolla, który za takiego się nie uważa. Zagajenie jest merytoryczne – podejmujemy zatem z ochotą polemikę – a potem odlot. Zaskakująco duża grupa ludzi traktuje dyskusję jak pojedynek, który muszą za wszelką cenę wygrać. Dzielenie włosa na czworo, wyrywanie fragmentów zdań z kontekstu, ciachanie tekstu rzeźnickim nożem i opatrywanie każdego kawałka niepowiązanymi ze sobą komentarzami, dygresje, prowokacje, redefiniowanie tematu dyskusji… to wszystko (i jeszcze wiele więcej) tylko dlatego, żeby obronić swój pierwszy, nieprzemyślany zwykle komentarz, który w międzyczasie stał się nieusuwalnym elementem tożsamości polemisty, a podważanie go utożsamione zostało z zamachem na cześć.
Właściwie, mówiąc o rozmówcy, można od razu użyć liczby mnogiej, bo jak już ktoś zacznie, to innym coraz łatwiej przychodzi włączenie się do dyskusji, co nadaje jej trudną do przewidzenia dynamikę. Powiedzenie „Chroń mnie Boże od przyjaciół, z wrogami dam sobie radę sam” może zyskać nadspodziewaną aktualność, gdy pełni pasji i dobrych chęci obrońcy włączą się do rozmowy. To poważny argument za reakcją. Szybką reakcją, bo skoro autor umiejętnie broni swego, to nie trzeba mu pomagać.
Jeśli jednak brak polemicznego temperamentu, to można liczyć na to, że dobry tekst obroni się bez naszego udziału, o ile tylko nieopatrznie już nie zabraliśmy głosu. O retorycznych i erystycznych wybiegach zawsze warto poczytać, nic jednak nie zastąpi praktyki. Tu tylko jeden sposób, uniwersalny i – co ważne w tym kontekście – nieskazitelny pedagogicznie. Konsekwentnie wracać do tematu, pomijać dygresje i kulturalnie, z wystudiowaną uprzejmością rekapitulować wypowiedzi adwersarza. Jeśli jest trollem, zaplącze się wcześniej czy później, a kwas ironii powinien pozbawić go żywotności.
Jeśli pisanie recenzji jest szkodliwe dla zdrowia, to co powiedzieć na pisanie o pisaniu (bądź niepisaniu) recenzji?
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz