Pierwsze głosowanie naszej nowej akcji dobiegło końca!
Rozczarowaliście mnie.
Inauguracyjnym, wiekopomnym seansem numer 1 "GE TV" nie stanie się żaden dungeon crawler z półnagimi blondykami przedzierającymi się przez jaskinie na TV4. Nie będzie to dynamiczne, zapierające dech w piersiach starcie Godzilli z tekturowym Tokio i jego popromiennymi obrońcami, ani nawet pełen Rosjan i bullshitu thriller klasy "Z" o super tankowcu. Nie będzie gore'u, flaków, gumy, bezgranicznego w swej pozytywności kretynizmu...
Będzie za to legendarny Will Smith!
Tak chciała większość, tak zatem będzie – w środę, 15 maja, o godzinie 22:30 usiądziemy wszyscy wspólnie (i każdy osobno) przed telepudłami, które wypluwając w nas emisję TVNu ze swej kineskopowej paszczęki, pozwolą nam gremialnie obejrzeć "Jestem legendą". Ten, bez wątpienia znany sporej części z Was, film, opowiada ulubioną przez wielu historię samotnej walki jednostki z niezliczonymi niebezpieczeństwami postapokaliptycznego świata. Nie ma cywilizacji, nie ma telewizji (!!!), a z pancernych ostał się tylko pies.
Nie chcieliście Gumozaurów, będzie plaga zombie i karabiny. Okej, bez przesady z tymi karabinami. W każdym razie "Jestem legendą" to film całkiem ciekawie podchodzący do niektórych kwestii survivalowych, jak również niepozbawiony zdrowej dawki "amerykanizmów" i niezgodności z papierowym pierwowzorem, do którego – jak zwykle w takich wypadkach – odnosi się spora grupa "tru fanów" i znawców tematu. Mam nadzieję, że tych ostatnich wśród nas nie zabraknie, podobnie jak soczystych uwag, komentarzy i wymian spostrzeżeń. Na ten seans redakcja GE poleca zaopatrzenie się w niezbędnik survivalowca (nie mylić z Misiem Gryllsem), dwa shotguny, poradnik walki z zombie, dwie płyty Boba Marley'a i zapas karmy dla zwierząt.
Przyda się zamiast popcornu.
GE TV #1
TVN, 22:30 – "Jestem legendą"
Komentarze
(Chociaż się myli, bo Lokaj robił to do spółki z ogrodnikiem i sklepową.)
Kurczę, ze wszystkich filmów musiało paść akurat na ten, który ciężko znoszę.
Z książką ma tyle wspólnego, co dżem z musztardą.
I płacze jak nie ma z kim grać w golfa.
I jogurt. Nie zapominaj o jogurcie.
W dodatku akcja się wlecze niesamowicie - ot pokazują codzienne życie Willa w post-apo świecie. Dopiero na 15 minut przed końcem akcja nagle dostaje kopa jak ćpun po speedballu, redbullach i litrze kawy i nim się obejrzymy to koniec.
Czy wspominałem już o tym że kompletnie mija się z przesłaniem książki? Chyba tylko tytuł to rzecz wspólna z książką. Nawet bohater ma inny kolor skóry
Jest też to alternatywne, but still. Yyygh.
A co do zarzutów - zgadzam się. Ciągnie się jak flaki z olejem, ale ja jestem rozdarty, bo z drugiej strony jest niezwykle poruszający (scena z psem - płakałem!). I w ten sposób dla mnie jest jednocześnie dobry i jednocześnie przeciętny A co do zakończenia - popieram Hassana, alleluja!
(jak wszystkich zabija LOKAJ xD )
Dodaj komentarz