Swobodę obyczaju i myśli jaka dziś podobno panuje, zakłóca nowy rodzaj purytańskiego gorsetu. Oto wszystko staje się moralne, a wobec spraw moralnych każdy musi zająć stanowisko – nie ma przed tym ucieczki. Sprawą moralną staje się dziś – jak przekonują niektórzy – nawet zakup gry.
W tym artykule nie odniosę się do specyficznej "dramy" wokół tytułu "Hogwart: Legacy", po prawdzie kontrowersji iście absurdalnych, ale w sumie dość prostych. W tej sprawie wszystko jest raczej przejrzyste. Bogata pisarka znana głównie z literatury powstałej pierwotnie dla dzieci, dysponując nadmiarem czasu wolnego zaangażowała się w internetowe polityczne kłótnie. Wkrótce jej udział w sporze ponoć wykroczył poza posty na twitterze, co stało się wraz z trwaniem kłótni z aktywistami na rzecz praw osób transpłciowych wzywającymi do jej bojkotu. Obie strony nakręcają się rozkosznie nawzajem, a rykoszetem dostaje się grze osadzonej w książkowym uniwersum. Choć czy aż tak bardzo "Hogwart" został poszkodowany, to sądząc z wyników jego sprzedaży, śmiem wątpić.
O wiele ciekawsza nagonka tymczasem ma miejsce wokół gry "Atomic Heart", której premiera nastąpi niebawem m.in. w serwisie Steam. Wzbudza ona zarówno zainteresowanie graczy... jak i liczne kontrowersje wokół kraju pochodzenia autorów. I tym razem bojkotowanie etnicznego pochodzenia autorów nie jest wyrazem kołtuństwa, lecz bycia postępowym, bo ksenofobię dzielimy na złą i dobrą, jak uczą ostatnie lata.
"Atomic Heart" studia Mundfish zapowiada się jako dzieło na miarę "Bioschocka", lecz w radzieckich klimatach, które popularność zyskały wśród graczy dzięki ukraińskim studiom GSC Game World oraz 4AGames. Tak się jednak złożyło, że autorom najnowszego tytułu w tej konwencji przyszło żyć i tworzyć w Rosji, więc już na wstępie mamy pierwszy zgrzyt. Ukraińska postradzieckość jest tą dobrą, lecz rosyjska budzi polityczne wątpliwości. Przy tej mentalności cieszyć się jedynie pozostaje, że śledztwu nie została poddana kwestia rosyjskiego rubla jako środka płatniczego na Ukrainie (seria "S.T.A.L.K.E.R."), czy idyllicznego przedstawienia postapokaliptycznych duchowych spadkobierców rosyjskiego Specnazu w postaci Zakonu Sparty z gier serii "Metro", powstałej notabene na podstawie serii rosyjskich książek. W przeciwnym razie bajt na bajcie nie ostałby się z postradzieckich konwencji w grach, a ukraińskie studia rychło czekałoby podejrzenie o wspieranie ideologiczne noworosyjskich separatystów.
Pseudomoralność gamingu jest doprawdy zabawna, a ujawniać absurd tej zadymy to rozkosz wołania, że król jest nagi. Nikt podobnie nie zaszarżował przeciwko rosyjskiemu studiu Gaijin, jak przeciwsko Mundfish, choć również dostarczyło ono ku temu "powodów" – dlaczego? Być może po to, by nie obrazić giganta, bo z gigantami trzeba żyć w zgodzie aby się utrzymać. Amatorscy blogerzy mogą pozwolić sobie na jazdę po krawędzi, byle tylko nie przekroczyć norm prawnych. Projekty komercyjne nie mogą wejść w konflikt z tymi, z którymi współpracują. Równie mocno dziwi zerowa właściwie krytyka pod adresem NVIDIA, a zwłaszcza Xboxa. W tym drugim przypadku rozsądne byłoby wzywanie do rezygnacji ze subskrypcji gamepassa – dlaczego? Opłacając abonament gamepass, przekazujesz pieniądze firmie, która płaci rosyjskiemu studiu, które współfinansuje wojnę – to przecież logiczne. Podobnie nie pojawiają się zarzuty pod adresem platformy Steam, która – kolejny logiczny wniosek z czynionych studiu Mundfish zarzutów – będzie pośredniczyć we współfinansowaniu rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego, pobierając za tę usługę jedynie jakiś procent z całości kwoty uzyskanej ze sprzedaży. Zatem, czy naprawdę chodzi o rzeczywistą troskę o to, na co pójdą odprowadzane przez producenta podatki?
Zabawne byłoby to, bowiem nikt nie martwił się o podatki amerykańskiej branży gamingowej, gdy USA siało spustoszenie na Bliskim Wschodzie. Nie było ani cienia wątpliwości moralnej pomimo tego, że gry nie stroniły od infantylnej wręcz wojennej propagandy spod znaku gwieździstego sztandaru. "Dobra, ale USA są dobre" – ktoś powie, przecież ich bomby niosą demokrację. A co powiecie drodzy czytelnicy na Chiny? Spółka Tencent trzyma się w branży gamingowej dobrze – duża platforma sprzedaży (Epic Game Store), akcje licznych studiów (Funcom, Riot Games). Jak często przy grach z serii o Conanie, bądź w kontekście "League of Legends" lub w kontekście darmowych gier Epica czytamy o losie Ujgurów? Czy ktoś pomyślał, że kosmetyczne DLC do "Conan Exiles" Tencent wymieni na rakiety, które w perspektywie lat z któregoś tajwańskiego miasta uczynić mogą nowy Mariupol? Tencent już teraz zresztą przykłada rękę do budowy istnego piekła, a czyni to własnym obywatelom poprzez współtworzenie niesławnego "Systemu zaufania społecznego", to znaczy systemu wszechinwigilacji który zadecyduje choćby o tym, w jakiej kolejności obywatel zostanie przyjęty do szpitala.
Kontrowersyjna stała się dla niektórych już sama data premiery gry, która ma nastąpić ledwie o trzy dni przed rocznicą rosyjskiej agresji. Niemniej, kiedyś ta gra powinna się ukazać. Czy jakakolwiek pora może być jednak właściwa? W marcu można byłoby niechcący zahaczyć o Buczę. Kwiecień – odzywają się głosy, teraz także z Ukrainy, że jednak w Smoleńsku miał miejsce zamach. A latem wypadnie rocznica ofensywy Dwornikowa w Donbasie. Nie ma bezpiecznej daty chyba na przestrzeni całego roku, która by z czymś nie kolidowała. Może więc projekt w ogóle anulować?
Twórcom gry wsparcia udzielało Gaijin, jeden z większych rosyjskich producentów gier, czasem z pogardą nazywane przez graczy "gadziną". I jest to pogarda apolityczna, bo przekształcanie "War Thunder" z nieformalnego pay to progress w nieomalże pay to play poprzez absurdalny rozjazd między zarobkami a wydatkami na naprawy, analogiczne tylko z różnicą pomiędzy polską pensją a cenami polskich mieszkań prosi się o kilka niemiłych słów.
Jednak naczelną zbrodnią Gaijin nie jest wyciskanie portfeli graczy, lecz – poza byciem studiem rosyjskim – wykupienie niegdyś reklamy na kanale Donieckiej Republiki Ludowej, czym poniekąd finansowo wsparli to niebyłe już państewko w Donbasie. To nie jest łatwa w ocenie sytuacja, niemniej od strony miejsca na reklamę, było to cynicznie celne. Wyczucie taktu na poziomie zakładu pogrzebowego reklamującego się na oddziale onkologicznym, lecz kanał ten z całą pewnością przyciągał fanów wszelkich militariów, toteż podsunięcie im do filmu gry o różnego rodzaju maszynach bojowych jest z pewnością celnym strzałem. A z "punktu siedzenia" rosyjskiej firmy było to działaniem nie aż tak kontrowersyjnym, jak z perspektywy Zachodu.
Gra ukazać ma się na platformie VK Play należący do Gazpromu. Owszem, Mundfish skorzysta z lokalnego sklepu – niemniej chyba wszyscy są świadomi, że główną platformą sprzedaży będzie Steam, prawda? Studio zresztą sprzedaje swój produkt nie tylko w wielu sklepach, ale również posiada wielu wydawców w różnych regionach świata.
Powiązania z rządowymi podmiotami są nieuniknione, tym bardziej w krajach autorytarnych. Żyjemy w państwach i z własnymi państwami jakoś w zgodzie współistnieć musimy. Możemy na tym nawet skorzystać. Na początku sprawowania urzędu, obecny minister MEiN Przemysław Czarnek wprowadził na listę lektur dodatkowych grę This War of Mine. Czy było to zupełnie niewinne? Absolutnie nie, gdyż Czarnek kreuje się na w jakimś sensie nowoczesnego konserwatystę. To, że to za jego steru gra komputerowa stała się lekturą dodatkową jest przykładem tej nowoczesnej kreacji. Studio 11 bit studios nie przepraszało za to co się stało, nie zareagowało na to stanowczym odcięciem się od Czarnka, rządu i ustawieniem tęczowego logo aby nikt nie zwątpił w ich polityczne nieskalanie. I nikt tego od nich nie wymagał. Jest to dowód na to, że nie wszyscy postradali jeszcze rozum. Bo to co się stało, wynika po prostu z tego, że żyjemy w państwie. Jak mi również wiadomo, Polska branża gamingowa nie angażowała się w sprzeciw wobec decyzji politycznych prowadzących do kryzysu humanitarnego na granicy polsko-białoruskiej. I nikt tego od nich nie wymagał, ponownie dowodząc, że nie wszyscy jeszcze postradali rozum – bo co w ogóle miałoby ich obligować do zajmowania stanowiska w tej sprawie? Dziwi więc kogoś, że Mundfish nie angażuje się w krytykę swojego rządu za napaść na Ukrainę, gdy za to grozi w ich ojczyźnie odpowiedzialność karna, gdyby powiedzieli choćby jedno niewłaściwe słowo?
Zarzucić mi można w tym momencie wybielanie całej sytuacji. Bynajmniej, tak nie jest. Tam gdzie są pieniądze, tam są i coraz dziwniejsze powiązania, proporcjonalnie do sum. Tak jest, było i będzie właściwie wszędzie i zawsze. Co łączy kogo i z kim – oraz, czy jest to dobrowolność, czy smutny los opresjonowanego artysty muszącego oddać cząstkę duszy despocie, wreszcie po prostu pragmatyczne przetrwanie i chęć robienia w spokoju swojej roboty – tego w oparciu o te zabawne dywagacje w kolejnych clickbaitowych artykułach nie jesteśmy w stanie dociec. Nie bawmy się jednak w szlachetnych donkiszotów, gdy wcale nie jesteśmy w tym konsekwentni. Jak można mówić o byciu moralnym z racji bojkotu Atomic Heart, gdy noszoną na sobie koszulkę wyszywał być może udręczony Ujgur w chińskim obozie koncentracyjnym?
Rozważania tyczą się również tego, czy twórcy gry są "putinowcami", czy nie. Zastanówmy się jednak: a jeśli tak, to co z tego? Czy jeśli ich dzieło będzie dobre, to przez fakt, że wyszło spod ręki "putinowca", będzie gorsze? Zero-jedynkowe pojmowanie świata. Gdyby – nic takiego nie miało miejsca, to jedynie taki fikcyjny przykład – któreś świetne ukraińskie studio zaśpiewało całą ekipą "Batko nasz Bandera", to z oburzenia adresowanego do ich dorobku gamingowego kpiłbym jednakowo. Z polskiej fantastyki lubię pewnego autora bardzo nielubiącego opozycji, za to raczej z sympatią odnoszącego się do partii rządzącej. Tymczasem moja "awersja" do rządu, łagodnie rzecz ujmując, jest osobista, bo rachunki z którymi wychodzę ze sklepów i perspektywy na przyszłość są absolutnie moje i osobiste. Niemniej, nie przeszkadza mi to w dobrym odbiorze jego książek.
Osobiście nie zagram raczej prędko w rosyjskie "Atomic Heart", planuję za to kupić na premierę ukraińskiego "S.T.A.L.K.E.R. 2". Ponieważ konwencja tego drugiego bardziej przypada mi do gustu, a nadto wychowałem się na tej serii i uniwersum. Podobnie nieprędko zagram w "Hogwart: Legacy" – niezbyt interesowało mnie to uniwersum ani wtedy, gdy książki Rowling palili księża, ani nie bawi mnie teraz, gdy czynią to aktywiści na rzecz praw osób LGBT.
W kontekście "Hogwart: Legacy" media były bardziej powściągliwe. Działo się tak bynajmniej nie ze skali moralnego obciążenia, lecz ze skali sympatii. Zwyczajnie osoby transpłciowe nie mają tak dużego społecznego poparcia, jak mają Ukraińcy. "Ludzkość najlepiej wodzi się za nos moralnością!" – pisał filozof Fryderyk Nietzsche. Z tej clickbaitowej draki korzyści mają niemal wszyscy. Komercyjne media mają liczne odsłony artykułów, co przekłada się na zysk z reklam, a twórcy gry mają rozgłos. Rzeczywista skuteczność takich bojkotów jest wątpliwa, co ostatnio udowodnił przypadek najnowszej gry o uniwersum Harrego Pottera. Poszkodowani są zaś jedynie czytelnicy podobnych treści, którym chociaż media kisiel z mózgu gotowały od zarania dziejów, tak w ostatnich latach o wiele ostrzej zaangażowały się w kreowanie jakże dobrze się sprzedających tematów antagonizujących ludzi. Mało kto jednak zastanawia się, co w umysłach mas ten ferment może wkrótce zrodzić.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz