Już na wstępie informuję, że nie jest to BN dla każdego MG. Tworząc go podpierałem Się literaturą, a mówiąc dokładniej ,,Don Kichotem”. Na początek przytaczam jego częściowo przerobiony kawałek.
W pewnej miejscowości w Bretonii, której nazwy nie mam ochoty sobie przypomnieć, żyje pewien szlachcic. To jeden z tych, co mają kopie w tulei1, starodawną tarczę i chudą szkapę. Garnek bigosu, w którym więcej jest Chaliny niż barana, sałatkę mięsną prawie co wieczora, soczewicę w piątek, a w niedzielę gołąbka na jakiś dodatek – pochłaniały prawie trzy czwarte jego mienia. Reszta szła na kaftan z przedniego sukna, aksamitne hajdawery odświętnie i takież ciżmy, a na co dzień wełniana tunika. Szlachcic nasz zbliżał się do pięćdziesiątki. Wciąż silnie zbudowany, suchy, chudego oblicza, lubił wcześnie wstawać i był wielkim miłośnikiem łowów. Otóż wiedzieć wam trzeba, że ów szlachcic, w chwilach kiedy nie miał nic do roboty (co zdarzało się przez większą część roku), wczytywał się w księgi rycerskie z takim zapałem i lubością, że o polowaniu zgoła zapomniał oraz gospodarkę swej włości zaniedbywał. Zaciekawienie to i zapamiętanie do tego stopnia doszły, że sprzedał liczne ziemie uprawne, byle zakupić do czytania kolejne księgi, znosząc do domu wszystkie, jakie tylko mógł dostać. Krótko mówiąc, tak się zapamiętał w swej lekturze, że na czytaniu trawił całe noce, od zmierzchu do świtu i całe dnie, od świtu do zmierzchu. W rezultacie rozum straciwszy, wpadł na dziwaczny pomysł. Uronił sobie, że stosowne i konieczne dla blasku jego chwały oraz dla służby państwu jest zostać błędnym rycerzem, wyruszyć w szeroki świat, konno i zbrojnie w poszukiwaniu przygód i dokonywaniu tych wszystkich czynów, jakich dokonują rycerze, o których czytał. Ażeby swojemu otoczeniu nadać powagę i wzniosłość, postanowił nadać mu nazwy. Naprzód ochrzcił swojego konia mianem Rosynanta, gdyż imię to wydawało mu się wzniosłe, dźwięczne i znamienite dla tego, czym był obecnie: pierwszym pośród rumaków. Siebie nazwał Minguel de Cervantes Saavedra z Bretonii. Po swojej pierwszej przygodzie doszedł do wniosku, że powinien powołać swojego giermka. „Zaszczytu” tego dostąpił pewien wieśniak imieniem August Pansa. Jest to człowiek trzeźwo, a nawet można powiedzieć pragmatycznie, myślący. Dla niego nie ma rzeczy nadprzyrodzonych. Na świecie nie ma demonów, miotły nigdy nie latają, a złe moce to tylko wymysły ludzi o bujnej wyobraźni. Minguel trapił się z początku faktem, że jego giermek będzie podróżował na ośle ( ...bo kto widział rycerza, którego giermek jeździ na ośle).
Ta dwójka przeżyła wiele barwnych i emocjonujących przygód, ale ja przytoczę tylko jedną...
Jest piękny wiosenny dzień. Miguel wraz ze swoim wiernym giermkiem podróżowali pewnym traktem Starego Świata.
Gawędząc spostrzegli na swej drodze dwóch braciszków jadących na osiołkach. Za nimi jechała kareta otoczona przez pięciu jeźdźców. W karecie siedziała – jak się później okazało – pewna dama udająca się do Middenheim. Owi zakonnicy nie towarzyszyli jej, choć tą samą drogą zdążali. Miguel zaledwie ich zobaczywszy rzekł do swojego giermka:
- Albo się mylę, albo to będzie przygoda głośniejsza od wszystkich widzianych, bowiem te dwie mary czarne, które się tam ukazują, to muszą być i są bez wątpienia jacyś czarownicy, którzy uprowadzają w karecie jakąś księżniczkę, więc muszę przeszkodzić temu gwałtowi z całej mocy.
Zważcie, panie, że są to wielebni powóz zaś należy zapewne do jakiś podróżnych. Zważcie co mówię, i opamiętajcie się, by was diabeł nie uwiódł!
- Już ci mówiłem, Auguście – odrzekł Miguel – że niewiele znasz się na przygodach, prawdą jest to, co ja mówię, i zaraz się przekonasz.
To mówiąc, wysunął się na przód i stanął na środku drogi, którą jechali zakonnicy, a kiedy zbliżyli się tak, że zdaniem jego mogli go usłyszeć, zawołał głośno.
- Plemię diabelne i potworne! Natychmiast zostawcie dostojne księżniczki, które w tej kolasce uprowadziliście. Jeśli nie, gotujecie się na szybką śmierć, jako słuszną karę za wasze niecne czyny.
Zakonnicy ściągnęli wodze i zatrzymali się zdumieni zarówno wyglądem Miguela, jak jego słowami, na które odpowiedzieli:
- Panie rycerzu, aniśmy diabły, ani potwory, ale dwaj zakonnicy, jedziemy drogą naszą i wcale nie wiemy, zali w tej kolasce jadą jakieś księżniczki porwane.
- Nie dla mnie takie puste gadanie; ja już was znam, przeniewiercza hołoto! – rzekł Miguel i nie czekając na odpowiedź, spiął Rosynanda i pochyliwszy kopię natarł na pierwszego zakonnika z taką furią, że gdyby mnich sam nie spadł z osła, zrzuciłby go na ziemię wbrew jego woli, ciężko poranionego, jeśli nie bez życia. Drugi zakonnik, widząc, co spotkało jego towarzysza, uderzył piętami w osła i puścił się pędem przez pola, lżejszy od wiatru.
August Pansa, ujrzawszy na ziemi braciszka, zsunął się z osła pośpiesznie i zaczął zeń ściągać przyodziewek. Na to przybiegli dwaj pachołkowie zakonników i pytali, czemu go obdziera. Odpowiedział August, że mu się to słusznie należy jako łup w walce, którą jego pan wygrał. Pachołkowie nie znając się na żarach ani nie rozumiejąc, co to łup i walka, ujrzawszy, że Miguel nieco się już oddalił i rozmawia z tymi którzy w kolasce jechali, rzucili się Augusta, powalili go i nie pozostawiając ani kłaka w brodzie, zbili go tęgo i porzucili rozciągniętego na ziemi bez tchu i czucia. Nie czekając dłużej ani chwili, zakonnik podniósł się cały zalękniony i blady na twarzy.
Zaledwie ujął się na siodle, pognał za towarzyszem, który z dala zatrzymał się wypatrując co wyniknie z tej utarczki. I nie czekając końca przygody, pojechali dalej, żegnając się raz po raz, jakby diabła na plecach nieśli.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz