Nie od dziś wiadomo, że marketing oraz erotyka to „dwaj nierozłączni przyjaciele z boiska”, których umiejętna współpraca w pobudzaniu ukrytych marzeń konsumenta i możliwości zaspokojenia najskrytszych żądz, niczym dotyk mitycznego Króla Midasa, potrafi napełnić skarbce producenta, doprowadzając do ekstazy księgowych. Nie ma co się burzyć i skrywać rumieńców, to szczera i stara jak świat prawda – seks się zawsze sprzedaje.
Gry przestały być już dawno tylko trywialną rozrywką i są coraz bliższe otaczającej nas, czającej się tuż za naszymi oknami, realnej oraz szarej rzeczywistości. Kwestią czasu było więc przełamanie pewnego tabu w branży komputerowej i umieszczenie tego intymnego aspektu życia jako jednego z elementów zabawy. Skoro współczesne tytuły starają się jak najrealniej pokazywać prawdziwe związki międzyludzkie, a jednym z ich aspektów jest właśnie seks, to dlaczego potentaci branży mieliby nie umieszczać tego dojrzałego doświadczenia w swoich dziełach? Skoro gra jest skierowana do dorosłych odbiorców, to tak samo jakby zabronić „pokazywania ciała”, hektolitrów posoki i przeklinania w rozlicznych filmach akcji.
Właśnie z takiego założenia wychodzi studio BioWare i tworząc każdą następną grę komputerową, nie stroni od umieszczenia w niej kolejnych, coraz odważniejszych i dłuższych, scen erotycznych. Nie inaczej jest z ich najnowszym dzieckiem „Mass Effect 2”. Powiem tylko jedno, jest ostro.