Skoro piszemy o dość frywolnym podejściu do kultowych marek, to wypadałoby pociągnąć dalej ten temat. W końcu niska temperatura, irytująca mżawka i szaruga za oknem idealnie podkreśla nastrój tych sobotnich rozmyślań. Tym razem na tapecie ląduje nadchodzący hit BioWare, „The Old Republic”, który podejmie szturm na serca pasjonatów już 22 grudnia.
Zastanawia mnie bowiem fakt dość luźnego podejścia do niezwykle bogatego kanonu „Gwiezdnych Wojen” – traktowania go bardziej jako poradnika działkowca niż kodeksu, z którego prawami trzeba żyć w zgodzie. Dodajmy do tego, że skoro jawny fan „Star Treka”, nie będący jakimś wielkim fanatykiem uniwersum Lucasa (lecz szanującym je), zauważa, iż coś tutaj nie gra i twórcy traktują zbyt elastycznie historię, to nie jest chyba dobrze?
Najpierw był ten nieszczęsny „Huttball”, który jawnie zezwala na współpracę egoistycznego Sitha z dobrodusznym Jedi. To tak, jakby fanatyczny generał Kim Jong-ila zapomniał nagle o wieloletnich niesnaskach oraz propagandzie wpojonej mu za młodu i z uśmiechem na ustach zaufałby „kapitalistycznej świni” z Korei Południowej, latając razem z nią za piłką. Paranoja? Trochę tak. Potem moment zastanowienia przyszedł podczas ujawnienia opcji romansów homoseksualnych – żeby nie było, mnie to nie wadzi. Zachodzę jedynie w głowę na ile tak otwarta postawa jest zgodna z filozofią sagi, bo osobiście nie przypominam sobie, ażeby postacie z takimi skłonnościami występowały tutaj w ilości hurtowej (kilka filmów czy książek udało mi się dorwać). Jest to ciekawy pomysł, ale znając brak wysmakowania BioWare do kwestii umizgów, powstanie kolejny absurd.
Lista jest o wiele dłuższa, chociażby możliwość ukatrupienia z zimną krwią kultowego bohatera, legendy całej galaktyki, w instancji przeznaczonej dla średniopoziomowych postaci (uwaga spoiler, oglądać jedynie na własne życzenie – dowód). Natomiast w najnowszym zwiastunie twórcy otwarcie mówią, że Jedi może traktować swój kodeks jak szmatę i śmiało folgować swoim żądzom. Wszystko jest w porządku, ale chyba nie będzie można zmienić strony konfliktu w trakcie gry, mylę się? Zdrajca walczący po stronie Republiki?
To jedynie wierzchołek góry lodowej, eksperci wychwycili zapewne więcej „kwiatków”. Pytanie na dziś. Do kogo ta gra jest adresowana, skoro wprawia w konfuzję swój podstawowy „target”?
PS. Oczywiście, w tym wypadku nie wykluczam, że mogłem gdzieś tutaj napisać jakąś fundamentalną głupotę – jak wspomniałem, nie znam jak własnej kieszeni uniwersum „Gwiezdnych Wojen” i brak mi olbrzymiej wiedzy fanatyka. Jeżeli strzeliłem gafę, to śmiało wyśmiejcie moją żenującą niekompetencję w komentarzach.
Komentarze
Cytat
Cóż, dla mnie taki wybór byłby wręcz kanoniczny i fajny. Np. Poprzez wybory(zabicie cywili np. a nie ich uwolnienie) sprawiałoby się, że rycerz przechodzi na ciemną stronę Mocy i zmienia klasę - w uniwersum SW jest więcej rycerzy zmieniających stronę Mocy niż ludzi mieszkających na Coruscant
Dodaj komentarz