Gdzieś u podnóża Grzbietu Świata...
Była zimna, ciemna noc. Ciszę raz po raz przerywało wycie wilka. Cała wioska sprawiała wrażenie uśpionej. Kilka smaganych wiatrem postaci, powoli posuwało się w stronę karczmy, która była jak wyspa na morzu ciemności...
Gwar w karczmie był jak zwykle wielki, kilka rozbitych kufli, mała bójka to zwykły widok w tutejszej karczmie.
-Hej Albor! Opowiedz temu niedowiarkowi jak to ja sam pokonałem watahę wilków! – krzyknął lekko wstawiony, brzuchaty człowiek, wskazując na innego, wcale nie chudszego.
-Ty, sam? Watahę wilków? Ha! Przedni dowcip, naprawdę przedni, ty byś nawet kury nie umiał ubić na obiad. Watahę wilków- Naśmiewał się niski człowiek z wełnianą czapką na głowie.
-CO!? ŚMIESZ WĄTPIĆ W MOJĄ SIŁĘ?! – Oburzył się grubas – Ja ci zaraz pokażę. [czytaj dalej]