Zatrzymuję się jakieś sto metrów od wyjścia na powierzchnię. Dławi mnie dziwne uczucie, gdzieś głęboko, w żołądku. Zaczynam się śmiać sam z siebie. Strach przed wyjściem na powierzchnię? Kto by pomyślał, Mae, kto by pomyślał. W głowie kotłują mi się myśli, wirują wspomnienia. Co doprowadziło mnie do tego miejsca? Które zdarzenia zmieniły mnie aż tak? Obraz starego mnie, schowany gdzieś głęboko w pamięci, zaczyna się już zacierać. To było dawno, tak bardzo dawno. Jakże ślepy byłem, jacy ślepi byliśmy wszyscy. I co najważniejsze, o ile prostsze się wtedy wszystko wydawało. Ale to minęło, czas rozpocząć nowy rozdział. Mae`khalu, oto świat. Świecie, oto Mae`khal. Renegat bez wyboru, Drow bez domu. Wstaję, zarzucam na plecy toboły i ruszam przed siebie.
Życie staje mi przed oczami.
*** Wiele lat wcześniej ***
Dwie milczące postacie szybko uwijały się ze swoją robotą. Widać było, że wiedzą, co robią. Bezgłośni, skrupulatni, chłodni. Nie musieli się nawet komunikować – ciała zostały ułożone idealnie, w rękach ofiar pojawiła się broń, od której zginęły. Doskonała robota, żadnych śladów, żadnych podejrzeń.
- Idziemy.
Rzucił tylko jeden z nich. Nie brzmiało to jak rozkaz, raczej jak stwierdzenie. Ton głosu osoby, która wie, że nie można jej nie posłuchać. Drugi bez słowa ruszył za swym towarzyszem, a na ustach błąkał mu się ironiczny uśmiech. `Banalna robota, w takim tempie niedługo wybijemy wszystkie te suki`, stwierdził w myślach, czując kiełkujące gdzieś w umyśle podniecenie. Szli dalej, przemierzając ciemne, chłodne korytarze i mosty Ched Nasad, wspinając się wciąż na wyższe kondygnacje. To nie był koniec na dziś, mieli jeszcze trochę roboty.
- Ojciec będzie zadowolony.
Stwierdził ten, który do tej pory milczał. Tym razem drugi uznał, że nie ma potrzeby komentować tych słów. Zmierzył tylko swego towarzysza wyraźnie niechętnym wzrokiem i szedł dalej, pokonując pewnie kolejne metry. Nie był zadowolony, że sam musi ruszać się z Domu. On, Fechmistrz. Na dodatek ze swym młodszym bratem. Upokorzenie paliło go od środka, wiedział jednak, że jeśli wytrzyma, czeka go wspaniała nagroda. Jakiś czas potem dotarli do celu.
***
Idę za moim bratem. Naprawdę bawią mnie jego mrożące spojrzenia i milczące groźby. Och, jakże nienawidzi mnie i naszego ojca za to, że musi ruszać swój szlachecki tyłek z Domu. Niech nienawidzi. Ja pozostanę na swoim miejscu, mój czas jeszcze nie nadszedł. Póki co będę dalej wykonywał rozkazy, zabijał te przeklęte, zarozumiałe suki. Docieramy w końcu do miejsca, w którym mamy poczekać na następną ofiarę. Plan jest banalny, zabić szybko i cicho, po czym dokończyć całą sprawę tak, żeby nikt nie powiązał tego z nami. Po jakimś czasie słyszymy kroki. Dwóch osób, nie jednej. Patrzę pytająco na brata, a ten krótkim gestem dłoni ucina moje wątpliwości. Zabić oboje. Po chwili zza zakrętu wyłaniają się dwie szczupłe sylwetki Drowek.
Spuszczamy wzrok na ziemię i idziemy przed siebie, niczym dwa zbite psy. Staram się powstrzymać wzbierającą się we mnie żądzę mordu, jeszcze chwilka, mała chwilka. W powietrzu aż czuję wyniosłość i pogardę bijącą od kobiet, a to tylko dodaje mi jeszcze sił. W momencie, w którym mijamy nasze ofiary, obaj błyskawicznymi ruchami dobywamy sztyletów i atakujemy je od tyłu, pewnie, z morderczą skutecznością. Tyle że w dokładnie tej samej chwili zdajemy sobie sprawę, że żadna z nich nie była naszym celem. Zanim dociera do mnie, że coś jest nie tak, czuję jakby ktoś potężnie uderzył mnie czymś w bark. Ramię eksploduje falą bólu, a ja padam na ziemię, ścięty nożycami przez brata. Otępiały patrzę na niego, lecz on już nie zwraca na mnie uwagi, dobywa kuszy, celuje i strzela. Nie zastanawiając się dalej podrywa się z ziemi i niczym błyskawica biegnie przed siebie. Zostaję sam na sam z moim bólem, dezorientacją i bełtem sterczącym z okolic barku. Nienawiść i żądza mordu umykają w jednej chwili, zamiast tego pojawia się strach i świadomość tego, że już nic nie będzie tak jak dawniej.
***
Nie trwało długo, zanim Drow domyślił się, że brat pozostawił go na pastwę losu. Nie wywołało to u niego wielkiego zdziwienia, sam na jego miejscu zrobiłby to samo. Rana okazała się mniej poważna niż myślał na początku. Zaciskając szczękę i z całych sił, starając się nie wydać z siebie żadnego odgłosu, Mae`khal ułamał bełt przy lotce i wyciągnął go z drugiej strony. Solidna porcja krwi naznaczyła miejsce, w którym leżał, jednak jakiś czas potem szedł już śladem brata z prowizorycznym opatrunkiem na ramieniu. Najpierw znalazł dwa trupy Drowów pozostawione w pośpiechu pod ścianą. Nie mieli żadnych znaków, które pomogłyby zidentyfikować ich przynależność, zatem młody Drow nie zatrzymał się przy nich na długo. Jedno było pewne, zabił ich Maruas. Nie mógł nie rozpoznać jego oszczędnych i precyzyjnych cięć. Ruszył dalej, czując, że niepokój, który tak usilnie starał się zwalczyć, wcale nie daje za wygraną. Nie martwił się o brata czy ojca. Nie martwił się nawet o Dom. Martwił się o siebie i o to, że jeśli jego przypuszczenia okażą się prawdziwe, skończy się jego dotychczasowe życie.
Już z daleka dostrzegł, że przejścia, z którego chciał skorzystać, pilnuje strażnik. Zastanawiało go dlaczego tylko jeden, dlaczego jest tam sam. Było mu to na rękę, w stanie, w którym się znajdował, mógł nie poradzić sobie z dwoma przeciwnikami na raz. Dodatkowo stwarzało mu to większe możliwości. Zakradł się do strażnika od tyłu, zdrowym ramieniem oplótł szyję Drowa, a drugą ręką wbił mu brutalnie długi sztylet pod żebra. Pulsujący ból znów prawie zwalił go z nóg, jednak wytrzymał do czasu, aż wróg padł martwy. Z fascynacją obserwował ostatnie tchnienia istoty, która miała nieszczęście stanąć mu dziś na drodze. Po bliżej nieokreślonym czasie zebrał się w sobie i ruszył dalej. Do punktu obserwacyjnego, który sobie upatrzył, było już niedaleko.
*** Parę lat później ***
Nie wracam zbyt często do tamtych dni. A już w szczególności do tego jednego, najbardziej fatalnego. Do chwili, w której leżałem w punkcie obserwacyjnym i widziałem, że nie mam po co wracać do Domu. Widziałem martwego ojca i jego wnętrzności rozwleczone po całym placu. Zdałem sobie wtedy sprawę z tego, jak krucha była jego nienaturalna władza nad Domem. To musiało się tak skończyć. Widziałem żonę Arcymaga, jej oszalałe z radości oczy, wydającą rozkazy gwardzistom. Widziałem jeszcze wiele innych, podobnych zdarzeń w całym mieście. Jak na dłoni widać było skalę całego przedsięwzięcia i jego absolutny, spektakularny upadek. Jedynym, czego nie widziałem, to mój brat, Maruas i jego dzieci. Angmaren i Shira. Tego dnia widziałem ich po raz ostatni – i już sam nie wiem czy przeklinać za to Lolth, dziękować Elistraee, czy uznać to za wspomnienie, które należy wyrzucić w niebyt. A bogów nie mieszać w całą sprawę.
Ssamath. Sam nie wiem ile czasu już tu spędziłem. Pamiętam pierwsze dni mojego pobytu w tym dziwnym mieście. Nie mogłem wtedy zrozumieć jak to możliwe, że Drowy żyją tu w zgodzie z innymi rasami, nawet z naziemcami. Dlaczego z takim powodzeniem rządzą tu mężczyźni. Jak to możliwe, że to, co nie udało się mojemu ojcu, bratu i wielu innym samcom z Ched Nasad tutaj przebiegło niemal bezkrwawo i przewróciło całą hierarchię na stałe. Patrzyłem z odrazą na Elfy, które przybywały tu handlować i burzyła się we mnie krew. Wiedziałem jednak, że podniesienie na nie broni w mieście skończy się natychmiastową śmiercią, zatem trwałem w tym stanie, dusiłem się. I czekałem. Udawałem, że jestem jak inni w mieście. Że chcę handlować, a niesnaski rasowe są mi obce. Że jestem ponad to, ponad wrodzone i niezmienne cechy. Och, jak nienawidziłem całym sercem każdego, kto tam mieszkał. A mimo to było to jedyne miejsce, które ofiarowało mi schronienie. Wtedy też poznałem Viisa. I wtedy moje życie po raz kolejny wywróciło się do góry nogami.
***
Mae`khal przechadzał się między straganami i stoiskami. Nie szukał niczego konkretnego, po prostu obserwował wszystko i wszystkich, szukał okazji. Kończyły mu się pieniądze, które dostał za sprzedanie niepotrzebnych części swego ekwipunku, z którym przybył do miasta. Wiedział, że jeszcze jakiś czas i będzie musiał zacząć najmować się do pracy jako najemnik, by nie zdechnąć z głodu czy wycieńczenia. W pewnym momencie, pewnie przez własną nieuwagę, potrącił go dobrze zbudowany człowiek. Reakcja była szybka, automatyczna, nieprzemyślana i z całą pewnością głupia. Błysnął sztylet, który w ułamku sekundy miał znaleźć się w bebechach przeklętego naziemca. Stało się jednak inaczej, jego dłoń znalazła się w żelaznym uścisku, którego nie zaznał jeszcze nigdy w życiu, broń upadła na ziemię, a Drow w mgnieniu oka znalazł się za jednym ze straganów.
- Uważaj, co robisz, głupi szczeniaku.
Warknął Drow, który uratował życie niczego nieświadomemu człowiekowi. Wyglądał staro. Staro i niebezpiecznie. To jednak umknęło chyba Mae`khalowi, gdyż zrobił kolejną głupią rzecz tego dnia. Spróbował wyrwać się z uścisku i uderzyć Viisa, sycząc przy tym.
- Nie twoja sprawa co robię, staruchu. Nakarmię żądzę Lolth twoimi flakami.
Czasu starczyło mu akurat, by wypowiedzieć do końca ostatnie zdanie. Potem tchu nie starczyło mu już na nic. Potężny cios w brzuch sprawił, że na dłuższą chwilę zapomniał w ogóle co to znaczy swobodnie oddychać.
- Zachowuj się, jeśli chcesz jeszcze trochę pożyć.
Jego głos brzmiał chłodno, jednak dało się wyłowić z niego lekkie rozbawienie. Młody Drow upadł na ziemię i złapał się za brzuch, wciąż próbując złapać oddech. Spojrzał z dołu na starca załzawionymi oczami. Jak zwykle biła z nich ślepa nienawiść, potęgowana jeszcze przez upokorzenie jakiego doznał.
- Nie patrz tak na mnie, bo sam cię zabiję. Wstawaj i chodź za mną. Albo zostań tu i zdychaj. Sam nie wiem jak będzie lepiej dla tego przeklętego świata.
Nie oglądając się za siebie, ruszył w sobie tylko znanym kierunku.
***
Poszedłem wtedy za nim, do dziś nie wiem dlaczego. Wiem tylko, że była to jedna z niewielu mądrych rzeczy, które zrobiłem w moim życiu. Od czasu naszego pierwszego spotkania próbowałem zabić go kilka razy, jednak bez powodzenia. On w tym czasie, nic sobie z tego nie robiąc, drążył mój umysł i duszę, pozostawiając mnie całkowicie nieświadomym tego faktu. Okazał się inny niż wszyscy moi pobratymcy, których znałem. Często przypominał mi swym zachowaniem ludzi, których spotykałem na straganach. I nienawidziłem go za to jeszcze bardziej. I bałem się go. O, tak. Potrafił dać dowód temu, że mimo wszystko jest Drowem. Na domiar wszystkiego zazwyczaj zupełnie go nie rozumiałem. A mimo wszystko umiał sprawić, że w krótkim czasie stał się dla mnie postacią zupełnie niezastąpioną. Jakaś chora forma przywiązania, której nawet teraz nie umiem ubrać w odpowiednie słowa.
Okazał się niebywale mądrym i doświadczonym podróżnikiem. Opowiadał mi o świecie naziemców i robił to w taki sposób, jakby rzeczywiście można było tam żyć. Mówił o innych takich jak on, którzy żyją na powierzchni. Którzy potrafili przełamać klątwę wszechogarniającej i zaślepiającej nienawiści do wszystkiego i wszystkich. Drowów, którzy odwrócili się od Lolth, Vhaeruna czy Shar. Których patronką była znienawidzona przez większość Mrocznych elfów Elistraee. Przekazywał mi wiedzę o świecie nad nami, a ja słuchałem, kiwając głową, przeklinając jego i ich głupotę. Trwało to długo, tak długo, że nie potrafię określić kiedy zaszły we mnie zmiany. Z dnia na dzień coraz chętniej słuchałem jego opowieści, coraz mniej burzyłem się słuchając rzeczy, które kiedyś były mi zupełnie obce, które były całkowicie sprzeczne z moją naturą. Nie zauważyłem nawet, gdy w moim czarnym sercu i umyśle zadomowiły się wszystkie rzeczy, które chciał, aby się tam znalazły. Potraktował mnie jak złamany miecz, który trzeba przekuć, by znów mógł spełniać swoją rolę.
A gdy w końcu skończył, kazał mi odejść.
***
Viis patrzył na swego towarzysza z lekkim uśmiechem na ustach. Z wyglądu niczym nie różnił się od tysięcy innych Drowów zamieszkujących Ssamath. Mae`khal wiedział jednak, że jego umysł pracuje na zupełnie innych torach. Że na całym świecie można znaleźć niewielu takich jak on. Wiedział, ponieważ doskonale poznał ten tok myślenia. To spojrzenie na świat. Wiedział, ponieważ sam zaczął tak myśleć.
- Mae`khalu. Spytałeś się mnie kiedyś dlaczego tamtego dnia, gdy się spotkaliśmy, kazałem ci iść za mną. Sądzę, że teraz już doskonale wiesz dlaczego.
Zrobił małą przerwę, a Mae kiwnął jedynie głową. Wiedział dlaczego. Nie wiedział za to do czego prowadzić ma ta rozmowa.
- Dużo opowiedziałem ci o świecie nad nami. Wiesz już też, że Podmrok nie będzie już dla ciebie nigdy domem. Jedynie to miasto, w którym tacy jak ja mogą czuć się bezpieczni. Przed tobą jeszcze długa droga, więc nadszedł czas, żebyś odszedł. Wyjdź na powierzchnię i pokaż, że się nie myliłem.
Mae doskonale wiedział, że w ostatnich słowach Viisa kryje się proste przesłanie. `W przeciwnym razie znajdę cię i zabiję jak psa`. Nazbyt dobrze poznał swego mentora.
- Przygotowałem dla ciebie wszystko, co może być ci potrzebne w drodze na powierzchnię i w ciągu pierwszych tygodni pobytu. Uzbrojenie i ekwipunek z tamtego świata. Drowie materiały są tam jedynie niczym śmieci.
Żadnych zbędnych emocji, zero okazywania słabości. Proste, niemal żołnierskie pożegnanie. I tylko na koniec, wypowiedziane bezbarwnym głosem, a jednak bezcenne.
- Alu, ussta dalharuk.
- Vedaust, ussta ilharn.
*** Czas teraźniejszy ***
Zostało mi jeszcze jakieś dwadzieścia kroków. Twarz Viisa rozmywa się już w myślach, powracam do rzeczywistości. Podczas ostatniej rozmowy ten stary, podstępny wilk zdradził mi jeszcze, że jest kapłanem Elistraee. Mogłem się tego spodziewać albo chociaż domyśleć. Podarował mi amulet z symbolem bogini, który teraz wisi bezpiecznie na mojej szyi. Mniej jako symbol czystej wiary, bardziej jako przypomnienie i drogowskaz. Wiem przecież, że nie chcę wracać do przeszłości. Dla własnego dobra.
Nauczył mnie jak panować nad morderczymi instynktami. Powiedział jak decydować, kto zasługuje na życie, a kto na śmierć. Dał cel w życiu i wiem, że jestem jednym z niewielu z mojej rasy, którzy jakikolwiek cel mają. Nie licząc pustego życia dla nienawiści i niewoli, dla czerpania przyjemności z krwawych mordów i służby dla przeklętej, suczej Lolth. Nie wyzbył ze mnie nienawiści, bo to niemożliwe. Po prostu ukierunkował ją tak, żeby moje istnienie nie było jedynie bezsensownym ciągiem cierpień i brutalności.
Ile z jego nauk rzeczywiście przyswoiłem? Będę miał okazję przekonać się o tym już niedługo.
Na zewnątrz panuje noc. Tym lepiej. Opuszczam Podmrok, mam nadzieję, że na zawsze. Mae`khalu, oto świat. Świecie, oto Mae`khal. Wychodzę na powierzchnię.
Komentarze
Ale mógłbyś napisać coś nowego
Dodaj komentarz