W lasach otaczających niewielką wioskę Vinryd w środkowej Iltarii było ostatnio cicho i spokojnie. Od dłuższego czasu nie widziano już tutaj grupek rabusiów, toteż wieśniacy na powrót zaczynali zapuszczać się na polowania.
Kilku młodych chłopców wracało właśnie do chat, niosąc ze sobą zwierzynę. Promienie południowego słońca przebijały przez korony drzew, ścieląc się złocistymi pasmami na zielonym, leśnym poszyciu. Słychać było wesoły świergot ptaków, przekrzykujących się pośród gałęzi, oraz szelest liści poruszanych lekkimi podmuchami wiatru. Dziewięcioletnia dziewczynka, odziana w ciemne, przykrótkie spodnie i powyciąganą zza pasa ubrudzoną koszulę, siedziała na pniu nieopodal traktu wiodącego do Terlinu. Jej towarzysze, od których się odłączyła, by w spokoju nacieszyć się letnim dniem, byli już zapewne przed wioską. Jasna grzywka opadała na niebieskie oczy, gdy pochylała główkę, czyszcząc z zapałem nóż myśliwski. Poruszyła niecierpliwie paluszkami bosych stóp, gdy na jedną z nich wspięło się kilka mrówek, łaskocząc ją. Obok pnia leżał niewielki łuk, pęk strzał i dwa upolowane zające. O kozach, które rano miała wypędzić na łąki, zapomniała zupełnie. Tkwiły pewnie do teraz w zagrodzie. Kiedy do jej uszu dobiegł odległy tętent kopyt końskich, uniosła wzrok na szlak, odgarniając włosy z czoła. Kilka chwil później dojrzała pędzących jeźdźców. Zmrużyła oczy i przyjrzała im się uważniej, by wydać z siebie głośny okrzyk radości.
- Daveth! – zerwała się na równe nogi, odrzucając nóż w bok i wyskakując znienacka na drogę.
Jadący mężczyzna, na oko dwudziestopięcioletni, zatrzymał konia prawie że w miejscu, próbując uniknąć wjechania w dziecko.
Znieruchomiała na środku ścieżki, wbijając przerażone spojrzenie w jeźdźców.
- Kyla! – krzyknął wystraszony, widząc, że jeden z dwóch towarzyszących mu kompanów, nie zdołał wstrzymać zwierzęcia. Ciemnowłosy w pędzie przemknął obok małej, mijając ją o włos. Jasnowłosemu cudem udało się zapanować nad wierzchowcem i zatrzymać się tuż za Davethem.
Zaniepokojone zwierzęta rżały i parskały głośno, podrzucając łbami.
- Do jasnej cholery! Mogłem w nią wjechać! – dziewiętnastolatek zawrócił, zsiadł z konia i szybkim krokiem podszedł do dziewczynki patrząc na nią wrogo. – Nikt cię do diabła nie nauczył, że nie włazi się zwierzętom pod nogi? – wyglądał, jakby miał zamiar ją uderzyć.
- Morht! – jasnowłosy szybko podszedł bliżej. – To tylko dziecko... – popatrzył uważnie na przyjaciela.
- Obaj uspokójcie się – rozbrzmiał ostry głos Davetha, który dopiero teraz odetchnął z ulgą, widząc, że nic się nie stało.
Kyla czym prędzej podbiegła, obejmując rączkami nogę, siedzącego wciąż na koniu, kuzyna i popatrzyła spode łba na wrzeszczącego ciemnowłosego. W odruchu buntu, pokazała mu język, po czym szybko uniosła główkę w górę.
- Daveth – uśmiechnęła się radośnie. – Na długo przyjechałeś? – zaczęła się dopytywać.
- Mały łobuzie... – westchnął ciężko, pochylając się i wciągając dziecko na siodło.
Zapiszczała radośnie, machając swobodnie bosymi stopami i przywarła całym ciałkiem do dawno niewidzianego kuzyna. Wtuliła buzię w jego tors i zadowolona zamknęła oczy. Mężczyzna wolną ręką gładził włosy dziecka.
- Nic jej nie powiesz? – dało się słyszeć oburzony głos Morhta. – Gdyby jechał ktoś inny, już byłoby po niej! Nie patrzy, jak łazi, wyskakując nagle ludziom na... – rozkręcał się coraz bardziej.
- Morht... – Daveth spojrzał na niego surowo.
Widząc spojrzenie dowódcy umilkł, patrząc tylko nienawistnie na dziewczynkę.
- Na drugi raz uważaj – poklepał małą po pleckach, po czym opuścił ostrożnie na ścieżkę. – Przynieś to, co tam ze sobą masz – uśmiechnął się lekko.
- A przewieziesz mnie? – wbiła niebieskie oczy w kuzyna.
Pokiwał twierdząco głową.
Kyla popatrzyła podejrzliwie na obu towarzyszących mu mężczyzn, którzy wydali jej się teraz wielcy i straszni, po czym obeszła szerokim łukiem ciemnowłosego, zerkając na niego nieufnie, by wreszcie dopaść leżącego w trawie łuku i strzał. Quen widząc podchody dziewczynki, wybuchnął głośnym śmiechem. Morht, któremu jeszcze nie przeszła złość, posłał jej mrożące krew w żyłach spojrzenie.
- Potem wam wyjaśnię – obiecał Daveth, kiwnięciem głowy nakazując im dosiąść koni.
Z bronią w jednej ręce, a upolowanymi zającami w drugiej, podbiegła lekko do kuzyna. Wziął jej rzeczy, mocując je do siodła, po czym wyciągnął do niej ręce. Podskoczyła radośnie w miejscu, piszcząc głośno, kiedy podniósł ją i posadził przed sobą.
- Odstawimy cię do chaty – oznajmił spokojnie, ruszając z miejsca.
Obaj towarzysze pojechali wolno za nim.
- Lepiej nie – zaprotestowała szybko, wykręcając się i spoglądając niepewnie na mężczyznę.
- Znowu narozrabiałaś? – popatrzył na nią wesoło.
Zaprzeczyła szybko.
- Garth pije – mruknęła cichutko, wbijając wzrok w grzywę konia. – Wczoraj bił się z Rebeką, a dzisiaj już od rana zniknął.
Daveth odruchowo zacisnął pięści, na samo wspomnienie opiekuna.
- Jak tylko wrócę na stałe do zamku, to zabiorę cię stąd, dobrze? – popatrzył na dziewczynkę.
Wtuliła się ufnie w niego, a w małym serduszku zagościła nadzieja.
- A gdzie masz buty, które ci ostatnio przywiozłem? – zerknął na brudne i bose stopy dziecka.
Westchnęła ciężko.
- Rebeka mi je zabrała – odezwała się cicho po długiej chwili.
Zgrzytnął zębami ze złości.
***
W środkowej części Vinrydu, tuż przy trakcie handlowym, biegnącym przez wioskę, stał sporych rozmiarów drewniany budynek. Kilka trzeszczących schodów prowadziło do wejścia, nad którym ktoś zawiesił drewnianego śledzia. Dumny napis, wyryty w drewnianym szyldzie głosił, że mieści się tutaj gospoda "U Zarena". Małe okienka, na noc zamykane drewnianymi okiennicami, wpuszczały nieco światła, rozświetlając izbę główną. Była to dużego rozmiaru sala, z pięcioma wielkimi stołami i trzema mniejszymi. Po prawej stronie od wejścia umieszczono spory kominek, który rozpalano w chłodne dni. Po lewej natomiast postawiono szeroki szynkwas, za którym wąskie drzwiczki prowadziły do pomieszczeń mieszkalnych rodziny karczmarza, jak i na zaplecze kuchenne. Tuż obok niego, na wprost od wejścia do gospody znajdowały się schody prowadzące na górę. Na piętrze mieściło się sześć pokoików, które odpłatnie wynajmowano wędrowcom, karawanom kupieckim, podążającym z południa krainy na północ. W czasach dawnej świetności owe sześć pokoików zawsze było zajęte, jednak od czasu oblężenia Terlinu świeciły one pustkami. Dopiero kiedy sytuacja unormowała się nieco, na powrót zaczęli do gospody zaglądać goście.
Żona karczmarza, jak i jego córki, kiedy nie miały za wiele do roboty, chętnie przesiadywały w gronie przyjezdnych, słuchając z zaciekawieniem nowinek spoza wioski.
Teraz też Amelia, żona Zarena, krzątając się powoli za szynkwasem i nalewając piwo trójce mężczyzn, uśmiechała się do nich wesoło.
- Dawno cię nie było widać tutaj, chłopcze – postawiła kufle na ladzie i skinęła dłonią na Davetha, który wraz ze swoimi kompanami usiadł przy jednym ze stołów.
Podniósł się szybko z miejsca, podchodząc do niej.
- A ty nie powinnaś odpoczywać? – spojrzał wymownie na jej spory brzuch, przepasany fartuchem.
- Nie usiedziałabym w miejscu – odparła, przyglądając się Davethowi. – Urosłeś i zmężniałeś – oznajmiła po dłuższej chwili. – A pamiętam, jak ganiałeś po obejściu z koszulą w zębach.
Mężczyzna uśmiechnął się promiennie, biorąc kufle z lady.
- Czas szybko leci – odrzekł, zanosząc trunek kompanom.
- Mamooooo – zza drzwi zaplecza dobiegł cienki głosik.
Siedmioletnia Irina, wyglądała ciekawie zza nich, wodząc oczami po przybyłych.
Amelia pogłaskała nieśmiałą córeczkę po głowie, wyciągając do niej dłoń.
- Chodź, chodź tutaj – zachęciła ją. – Zaniesiesz Davethowi łyżki? – wskazała małej leżące pod ladą sztućce.
Ciemnowłosa dziewczynka pokiwała głową, po czym porwała wskazane rzeczy i podbiegła do stolika, który zajmowali najemnicy. Zatrzymała się tuż przed stolikiem, wlepiając zaciekawione oczy w mężczyzn.
- Więcej dzieci tutaj nie było? – Morht popatrzył z niesmakiem na małą. – Najpierw jedna nam wpada pod konie, potem druga usługuje w karczmie.
- Zamknij się – szturchnął go Quen.
Daveth popatrzył po obu spokojnie.
- Morht, jeśli wolisz wrócić na zamek, droga wolna – oznajmił twardo. – Ja mam zamiar zjeść i odpocząć.
Quen spojrzał przepraszająco. Vartheńczyk popatrzył na dowódcę spode łba, po czym zamilkł.
- Nie lubię dzieci – dodał dopiero po chwili cicho.
- Nikt nie każe ci ich lubić – Daveth upił kilka łyków z kufla. – Po prostu staraj się być... – urwał, szukając odpowiednich słów, by nagle roześmiać się głośno. – Po prostu bądź grzeczny, Morhtcie – poklepał najemnika po plecach. – Zjedz z nami posiłek, napij się. Tylko tyle – odstawił kufel.
Morht posłał mu wrogie spojrzenie.
Według niego Daveth nie nadawał się na dowódcę. Ciemnowłosy wciąż pamiętał swoich pierwszych nauczycieli. Surowych, ostrych, brutalnych. Nie było tam miejsca na żarty i dowcipkowanie. Wszelkie nieposłuszeństwo było karane od razu, co nieraz boleśnie odczuł na swojej skórze.
Daveth... był zdecydowanie za łagodny. Morhta dziwiło, że grupa młodych najemników, którymi dowodził, jeszcze się nie rozpadła. A może po prostu do tej pory nie znał innych sposobów na zaprowadzenie porządku?
Daveth rzadko podnosił głos, a mimo to jego polecenia były wykonywane w mgnieniu oka. Kiedy przemawiał do swoich ludzi, ci byli wpatrzeni w niego jak w obraz. Oprócz Morhta oczywiście, który po dwóch latach pracy u Laghortów, wciąż buntował się po cichu przeciw wszystkiemu, niczym małe dziecko, które nie potrafi odnaleźć się w nowym otoczeniu.
Daveth nie zwracał większej uwagi na niestosowne czasami zachowanie Morhta. Brał go potem na stronę i wyjaśniał jak niedoświadczonemu młokosowi, co zrobił źle. Dowódca zdawał się rozumieć, że hardy, dumny młodzieniec, jakim był czarnowłosy, musi odreagować jakoś zmiany, które zaszły w jego życiu, uporządkować sobie wszystko na nowo, zapomnieć chociaż w niewielkim stopniu o tym, co widział w Varthenie.
- Smacznego – starsza z córek karczmarza postawiła przed nimi miski wypełnione parującą potrawką z kurczęcia.
Quen bez wahania zabrał się za jedzenie, parząc sobie usta w pośpiechu.
Morht klepnął go w ramię.
- Powoli, nikt ci tego nie zabierze – popatrzył na przyjaciela.
Humor mu już powoli wracał.
Radosny pisk przy drzwiach oznajmił przybycie jasnowłosej dziewczynki, którą spotkali wcześniej na trakcie. Z głośnym paplaniem o tym, co powiedziała Rebeka na wieść, że Daveth przyjechał, władowała się na kolana siedzącemu dowódcy, odrywając kawałek kromki i maczając pieczywo w jego potrawce.
Daveth roześmiał się, gładząc Kylę po głowie.
Morht popatrzył z niesmakiem na jedzące dziecko.
- Lepiej jednak pospiesz się z tym jedzeniem... – mruknął do Quena. – Nie jestem już taki pewien, czy nikt go nie zabierze – zakpił, patrząc wymownie na dziewczynkę, która właśnie wpychała łakomie do ust kawałki kurczaka, zabrane z talerza Morhta.
Powoli do karczmy zaczęli ściągać wieśniacy. Zaczęło się w niej robić gwarnie i wesoło. W ślad za Davethem przyjechało jeszcze kilku najemników z jego oddziału. Siedzieli teraz razem przy stole, zajadając się smakołykami i pijąc piwo. Wieśniacy z ciekawością wypytywali o sytuację w Terlinie i Arwen. Zbrojni spokojnie opowiadali. Nawet milczący początkowo Morht włączył się do rozmów.
Kyla wcisnęła się pomiędzy jednego z mężczyzn i Davetha, nie puszczając rękawa tego ostatniego. Błyszczącymi oczami wodziła po izbie, co jakiś czas zatrzymując wzrok na dłużej na kuzynie.
Starsze córki karczmarza podawały kolejne miski z jedzeniem i kufle, przysłuchując się z uwagą dyskusjom. Kilku ludzi Davetha zaczęło je zaczepiać, jednak pod wpływem ostrego spojrzenia dowódcy ograniczyli się do wesołych żartów.
Irina, która wylazła z zaplecza, wyglądała nieśmiało zza lady, zastanawiając się, czy podejść do Kyli, czy może lepiej nie opuszczać bezpiecznego schronienia.
Zarena nie było nigdzie widać. Za szynkwasem stała jego ciężarna żona, a on sam zapewne nie wrócił jeszcze ze Slith czy Isztyru.
Kyla gryzła właśnie jabłko, kiedy drzwi karczmy otworzyły się z hukiem i wtoczył się przez nie Garth. Pijany mężczyzna obrzucił spojrzeniem zaczerwienionych oczu siedzące towarzystwo, po czym ruszył chwiejnie w stronę Amelii.
Daveth spojrzał na niego nieprzyjaźnie. Kyla szybciutko zsunęła się z ławy i pozostawiając niedojedzone jabłko na blacie, schowała się pod stół.
Garth oparł się ciężko łokciami o ladę i popatrzył na półki z trunkami, stojące za Amelią.
- Nalej mi piwa, kobieto – rozkazał ochrypłym głosem.
- Garth, idź do domu – Amelia spojrzała na niego prosząco. – Masz już dosyć na dzisiaj.
Mężczyzna popatrzył na nią niezbyt przytomnym wzrokiem.
- Nie mów mi, co mam robić! – podniósł na nią głos, zwracając tym samym na siebie uwagę pozostałych ludzi.
Daveth podniósł się z miejsca, nie spuszczając oczu z wuja.
- Nie idź, nie idź – pisnęła Kyla spod stołu, wychylając się i łapiąc jego nogę.
Morht z Quenem popatrzyli zaskoczeni na dziewczynkę.
Dowódca odczepił delikatnie rączki dziewczynki od swoich nogawic i uśmiechnął się do niej uspokajająco.
- Zaprowadzę go tylko do chaty – oznajmił, wychodząc zza stołu.
- Garth, idź do domu – Amelia spojrzała na niego z uporem.
- Nalej mi piwa, głupia babo! – wrzasnął, pochylając się w jej stronę z groźną miną.
Irina widząc, że ktoś krzyczy na jej mamę, wysunęła się zza lady i stanęła prędko obok pijanego, gotowa do obrony ukochanej rodzicielki.
- Zostaw moją mamę! – zawołała cienkim głosem, kopiąc z całej siły mężczyznę w kostkę.
Obserwujący to najemnicy wybuchnęli gromkim śmiechem. Takiej dzielnej obrończyni dawno nie widzieli. Kyla, której brutalność i agresja opiekuna były dobrze znane, zesztywniała ze strachu...
Nikt z pozostałych gości nie spodziewał się tego, co miało nastąpić.
Garth odwrócił się w stronę dziewczynki i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, zamachnął się i uderzył małą tak, że wylądowała na podłodze, kilka metrów dalej, rozkładając się na niej nieprzytomna. Z rozbitej wargi sączyła się cieniutka smużka krwi.
Daveth doskoczył do niego, jednak Kyla była szybsza.
Widząc, że jej opiekun zamierza się na Irinę, wyskoczyła spod stołu, niby z procy. W momencie, w którym uderzył młodszą dziewczynkę, ostre ząbki Kyli zatopiły się w jego drugiej ręce.
Ryknął przeraźliwie, silnym pchnięciem odrzucając Kylę pod ścianę.
Daveth złapał go za ramiona, próbując obezwładnić.
Amelia, stojąca za ladą, złapała się za brzuch, patrząc na to wszystko przerażonym wzrokiem. Na jej twarzy pojawił się grymas bólu, kiedy zacisnęła zęby, czując pierwsze skurcze.
Dopiero teraz, zaskoczeni obrotem sytuacji najemnicy, powstawali z miejsc, ruszając na pomoc. Młodziutki, niespełna piętnastoletni Will zajął się leżącą Iriną. Morht bez zastanowienia doskoczył i uderzył w szczękę protestującego Gartha, a kiedy mężczyzna próbował mu oddać, powalił go na ziemię. Trzech mężczyzn było potrzeba, by go od niego odciągnąć, inaczej chyba zatłukłby pijanego na śmierć. Ktoś zajął się płaczącą pod ścianą Kylą, która widząc nieruchome ciałko Iriny była przekonana, że opiekun ją zabił.
Daveth zerknął przelotnie na coraz bledszą Amelię i zrobiło mu się zimno. Gdzie jest do diabła Zaren?
- Idź do zielarki, to ta chata zaraz za gospodą – złapał jednego ze swoich ludzi za ramię. – Niech się pospieszy – polecił.
- Biegnij po starą Mertonę – nakazał innemu z wieśniaków. – Szybko! – zawołał, widząc, że ten zbyt opieszale wychodzi z gospody.
Razem z Quenem i Artchem pomogli Amelii dojść do pokoików z tyłu zaplecza.
- Gdzie jest Zaren? – spytała niespokojnie.
- Zaraz na pewno wróci – odparł, chcąc ją uspokoić. – Posłałem już po Mertonę.
- Co z dziewczynkami? – blada Amelia oddychała ciężko, wciąż trzymając się za brzuch.
- Wszystko jest w porządku – miał nadzieję, że się nie myli.
Bardziej w tej chwili martwił go Morht, który o mało co, a nie wysłał pijanego Gartha w zaświaty. Wciąż nie umiał jeszcze panować nad sobą tak, jak życzyłby sobie tego Daveth. Będzie musiał z nim potem porozmawiać.
Do izdebki weszła starsza kobieta, prowadzona przez wieśniaka.
- Wyjdźcie stąd – nakazała ochrypłym głosem, biorąc się do oglądania Amelii.
Bez słowa opuścili pomieszczenie, wracając do sali.
Zaren, który właśnie przyjechał, wysłuchiwał relacji na temat tego, co się zdarzyło. Nim Daveth zdążył się odezwać, naskoczył na niego.
- Nie chcę więcej widzieć tego Vartheńczyka w mojej gospodzie! – zażądał, patrząc surowo na Morhta, który siedział teraz przy jednym ze stołów, nie spuszczając ponurego wzroku z Gartha, któremu pomagali się podnieść.
- To nie Morht zaczął – Daveth próbował wyjaśnić sytuację. – Garth uderzył Irinę i Kylę, chcieliśmy go powstrzymać... – zaczął tłumaczyć.
- Skoro dostały, widać zasłużyły na to! – warknął Zaren. – A tego tam, nie przywoź tutaj więcej! – zagrzmiał, widząc, że ciemnowłosy podnosi się zza stołu.
- To tylko dzieci! – Daveth podniósł głos na karczmarza.
- Przeklęte bachory, które tylko żrą i nic nie rob... – reszta słów utkwiła mu w gardle, kiedy Morht, słuchający jego słów, zerwał się i silnym ciosem przyłożył karczmarzowi w twarz.
Zaren zatoczył się do tyłu, a Morht pewnie uderzyłby go drugi raz, gdyby nie powstrzymali go jego towarzysze.
- Wynoście się! – warknął karczmarz, szukając za ladą czegoś, co mógłby przyłożyć do krwawiących warg.
Zapłakane Kyla i Irina siedziały skulone w kącie karczmy, pod opieką Willa, który nie mógł uwierzyć w to, co się stało.
Kiedy Daveth podszedł do nich i przykucnął, sprawdzając, czy nic im się nie stało, Kyla od razu zerwała się, oplatając drobnymi rączkami jego szyję i chowając mokrą od łez buzię na jego ramieniu.
- Gdzie jest mamusia? – siedmioletnia Irina patrzyła na Davetha niespokojnie.
- Potem ją zobaczysz – obiecał jej dowódca.
- Nie idź – poprosiła cichutko Kyla, ściskając go mocno za szyję.
- Nie idę – odparł, poklepując ją po pleckach. – Muszę najpierw coś załatwić – wyplątał się z uchwytu dziewczynki.
Pokiwała główką, siadając na powrót obok Iriny i głaszcząc ją po głowie.
- Twoja mama będzie miała małe dziecko – oznajmiła młodszej dziewczynce z powagą.
Daveth podniósł się i rozejrzał po karczmie. Część wieśniaków patrzyła na niego i jego ludzi podejrzliwie. Najemnicy skupili się przy stole, rozmawiając cicho między sobą.
- Morht... – Dowódca zawahał się, jednak uznał, że to dobry pomysł.
Czarnowłosy spojrzał na niego pytająco, podnosząc się zza stołu, za który wcisnęli go kompani.
- Zostanę tutaj do rana – oznajmił Daveth. – Zabierzesz chłopców i wrócicie na zamek – popatrzył uważnie na Vartheńczyka.
Morht popatrzył na niego zdumiony.
- Ja?
- Weź Quena do pomocy, jeśli sądzisz, że nie uda ci się ich doprowadzić tam bezpiecznie – uśmiechnął się lekko dowódca. – Przekaż Erykowi, że wrócę jutro, a tymczasowe dowództwo powierzam tobie.
Morht przełknął ślinę, nie wierząc własnym uszom.
- Ruszcie się – Daveth popatrzył na nich. – Jutro zdasz mi raport – poklepał czarnowłosego po ramieniu. – Tylko spokojnie.... – dodał, patrząc na niego z naciskiem.
Morht skinął twierdząco głową. Wciąż jeszcze nie dowierzał temu, co usłyszał. Daveth oddał mu towarzyszy pod dowództwo? Zaufał mu? Zaufał Vartheńczykowi? Czarnowłosy popatrzył podejrzliwie na dowódcę, ten jednak zajęty już był obiema dziewczynkami.
Spojrzał na towarzyszy surowo.
- Zbierać się! Wyjeżdżamy! – zadysponował głosem nie znoszącym sprzeciwu.
Zrobi wszystko, aby nie zawieść tego zaufania.
Daveth uśmiechnął się lekko pod nosem.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz