"Wiek staje się wpierw opowieścią, potem legendą, a na końcu mitem. Ale i mit zostaje zapomniany nim nadejdzie wiek, który go zrodził"
Rand siedział na kamieniu, z zamkniętymi oczyma, ale wiedziałem, że tylko pozornie zachowuje spokój. Gdyby jego ludzie, Lud Smoka wiedział o tym, że jest szargany między jego uczuciami i życiem, oraz Saidinem...
Zaparzyłem mu herbaty, podszedłem i podałem mu kubek. Noc była mroźna, ale w Górach Mgły wydawała się jeszcze chłodniejsza. Wziął go, po czym pośpiesznie opróżnił.
- Dzięki ci, Perrin. Naprawdę byłem spragniony.
- Wiem to, Rand. Wiem więcej niż ci się zdaje.
- Moiraine ci powiedziała? – zdumiał się – Obiecała nic nikomu nie powiedzieć...
- Nie, to nie Moiraine mi powiedziała. Sam się dowiedziałem. Od kiedy jestem...
"Tym czym jesteś, kochasiu. I nic tego nie zmieni" – coś powiedziało w jego głowie.
"Nie. Nie jestem tym... Nie, po prostu jestem człowiekiem, CZŁOWIEKIEM!" – odpowiedział temu czemuś w jego umyśle. Znów poczuł łaskotanie z tyłu mózgu. "Wilki. Znowu one. Nie. Nie dopuszczę do tego." I szaleńczym wysiłkiem stłumił je.
- Czym jesteś? – podejrzliwie zapytał Rand.
- Ta'veren... Ja nim jestem, ty nim jesteś, Mat też... – urwał. Myśl o Macie sprawiała mu ból.
- Ciekawe jak się miewa. Czy Aes Sedai już go uleczyły ? Całą zimę siedzimy tutaj i nic nie wiemy... Moiraine, sczeźnij w Światłości, przestań trzymać nas na smyczy! – opanował się – Co tym razem powiedziała ?
- Nic, Rand, zupełnie nic. Co ona zamierza? Nie wiem, naprawdę nie wiem. I chyba nie chcę wiedzieć.
Odszedłem od niego. Musiałem. Nie mógł zobaczyć moich łez. Nie mógł. Po prostu. Nie teraz. Nie on. Ale dlaczego? Czemu on nas unika, a my jego? Z jednego powodu. Strach. Boi się, że coś nam zrobi. A my uciekamy przed tym samym... Nie. Nie wolno mi tak myśleć. Rand. Mój przyjaciel.
Położyłem się spać. Jeszcze za wcześnie. Nie, wcale nie. Przecież musiałem wyjechać naprzeciw Leyli. Głupia dziewczyna – sama w Górach Mgły... Głupia – albo skrajnie odważna... Min powiedziała, że zginie – Leyla zginie i to niedługo. Całe szczęście, że przyszła już do Moiraine – o czymś rozmawiały. Znowu łaskotanie. Znowu wilki. Chyba wolałbym już nadal być kowalem. Ciągle łaskocze. Napiera. Znowu. O co im chodzi ?
Nie zdążyłem dopowiedzieć myśli do końca. Wilki mnie pokonały.
"Nadchodzą Wykoślawieni, Młody Byku. My również."
Porwał swój bojowy topór obusieczny. Sam kiedyś go wykuł. Sam, ale nie miał służyć do walki, a on zabił już dwóch ludzi. Tym toporem. Otrząsnął się. Nawet się nie ubrał. Wybiegł z bronią i zauważył ich – hordy trolloków, z Myrddraalami na czele. Walka. Leyla. Leyla?! Co ona tam robi?
Stała obok szałasu Moiraine. Tuż obok. Nagle z cienia obok niej wynurzył się Myrddraal. Bezoki, niezrodzony. Miał wiele nazw i każda była strzaszna. Perrin ruszył na niego. Pomor wyciągnął ostrze, czerniejsze od nocy. Miecz z Shadar Logoth, formowany i wykuty w nim, ale skażony jego złem. Leyla rzuciła się na niego. Machnął klingą. Od niechcenia. Upadła. Zginęła. Przez niego. Za wolno biegł. Teraz rzucił się na Myrddraala. Krótkie ciosy, głowa Pomora odpadła. Ciało walczyło. Bezocy długo umierali. Za długo. Zauważył wilka. Dwa. Trzy. Watahę. Hordę. Rzuciły się na trolloki i na Myrddraale. Mgła. Migotanie. Obudził się. Zauważył nad sobą Moiraine. Zatroskaną. Poderwał się, coś zapiekło go na boku. Ciało Myddraala walczy aż do świtu. Zaatakował od tyłu. Tchórz. Znowu mgła. Rana. Światło. Krzyk Moiraine. I nic. Cisza, spokój, pustka. Nic więcej...
Pustka. Ciemność. Światło. Śpiew, piękny śpiew. Zbyt piękny, by mu się przeciwstawić. Zbyt piękny, by mu ulec. Saidin. Śpiew Saidina. Coś mnie wypełniło. Coś zarazem pięknego, jak i wstrętnego, przywodzące na myśl plamę oleju unoszącą się na wodzie. Brama. Świetlista brama. Ziemia, cudowny zapach ziemi. Ziemi, która budzi się do życia. Wiosna. Ktoś mnie podniósł. Silny, wysoki. Młody z wyglądu, lecz staruszek w oczach. Mroczny Elf. lustrzane przeciwieństwo Elfa Wyskiego Rodu. Ciemnogranatowa skóra, czerwone oczy, szczupły z przepięknym łukiem przepełniającym grozą. Na Światłość, kolejna sprzeczność! Gdzie ja jestem?!
- Witam w Mrocznej Puszczy, Perrinie. Czekają już na ciebie.
- Zaraz! Kto na mnie czeka? I czemu akurat muszę iść za tobą?!
- Ponoć nazywają się Mat, i Rand. Rand ma jakąś białą płachtę ze smokiem. Co to za sztandar?
"Światłości, po co on go zabierał?! Sztandar Smoka!"
- A poza tym – elf nerwowo przestąpił z nogi na nogę, w jego oczach na sekundę mignął strach – spójrz na mój łuk.
Piękny, czarny, cisowy, zdobiony na końcach, w złotą strzałę, słońce i płomień. Łuk mistrza. Mistrza mistrzów łuków. Łuk wypadł mi z ręki, lecz nie zdążył dotknąć ziemi – elf go pochwycił i założył na ramię.
- Teraz widzisz dlaczego – choć przed moją strzałą zdołasz się ukryć, to przed magią mego Pana nie umkniesz. Nie zamkniesz swego umysłu. Nie wszystko jest prawdą, lecz iluzja jak strzała zabić cię może. Więc udajesz się ze mną, czy mam cię tutaj zostawić na pastwę losu?
- Idę – wymamrotałem. – Tylko wciąż nie wiem po co... Czy chociaż na to pytanie odpowiesz mi jasno?
- "Trzy kamienie roznoszone przez posłańca, zarówno demona, jak i anioła, istotę zła jak i równocześnie dobra. Do trzech powierników rozniesiona i tylko oni trzy kamienie połączą trzema sztyletami w krwi niezbroczonymi, które kamienie zniszczą i złączą. Rozniesiona wiadomość o końcu świata, do trzech ludzi, którzy sie tysiącom przeciwstawią."
Po wypowiedzeniu proroctwa elf umilkł. Ciemność i chłód rozchodzący się po ciele. Po raz drugi...
Korytarz. Długi, kamienny, chłodny. Ciemny – zarazem jasny, zbyt wyraźna granica między cieniem i światłem. Coś tu nie gra.
"Uciekaj!"
Co? Czyżby Skoczek? Nie. Niemożliwe. On nie żyje. Widziałem. Ale... "We Wzorze nie ma ani końca, ani początku, który zaczął Smok, a skończy Czarny lub Odrodzony, na Górze Smoka przepowiednia się skończy, tak jak się zaczęła. On, który świat zniszczy, zarówno zbawi."
"Uciekaj!!!"
Rzuciłem się do ucieczki. Cień. Gdzie jest cień? NIE! Cień pojawił się tuż przede mną. Zawróciłem.
- Hop hop, jest tu kto?
Stałem jak wryty. Mężczyzna!
- Nie no. Nie dość, że znowu ten korytarz, to jeszcze muszę śnić o wieśniakach.
Cień zakradł się za niego. Pochwycił. Nagle tego człowieka nawiedziły drgawki, a cień zaczął wyciągać z niego coś na kształt worka, worka z białawą poświatą. Życie opuściło jego oczy. Upadł na ziemię. Oddychał, ale nie żył. Bez duszy nie da się żyć. To była dusza. Dusza tamtego człowieka. Cień wydłużył swe macki. Jakby chciał mnie pochwycić. Uciekłem. Czemu ten korytarz nigdzie nie ma drzwi? Są. Drewniane, okute żelazem. Otwarłem, topór wyleciał mi z ręki. Nie zdawałem sobie nawet sprawy, że go trzymam. Selene. Co ona tutaj robi?
- To ty! – powiedziała ze strachem, trochę z gniewem. – Co ty tutaj robisz? Pytam się!
"Uciekaj"
Skoczek. Skąd on się tutaj wziął? "Za tobą."
Stał tam. Biały, z czarnymi łatami, wilk sięgający mi do pasa.
"Powiedziałem uciekaj!"
"Nie. Najpierw powiesz mi, co tu tutaj robisz."
"Ostrzegałem"
Rzucił mi się do gardła. Ciemność. Poderwałem się. Mroczny elf wciąż stał nade mną. Wyglądał na zestresowanego. Nareszcie.
- Miałeś szczęście. Zaatakowano nas. Nic ci nie jest?
- Nie... – powiedziałem wstając – ale kto nas zaatakował?
- Znowu oni. Fanatycy boga Słońca. Tego elfickiego. Wstawaj. Musimy iść.
Wstałem. Zobaczyłem, że kaftan mam w krwi. Czyli mówił prawdę. Ktoś nas zaatakował. Podniosłem ręce na szyję. Nie ma krwi. Czyli Skoczek był tylko snem... Ale czy na pewno?
Doszliśmy na polanę. Stała tam szopa, stara, już dawno spróchniała. No i obok niej stała studnia, w zadziwiająco dobrym stanie. Ponadto obok nas zobaczyłem bajorko, a w nim błysk.
- Co tam jest? – zapytałem elfa. – Coś się tam błyszczy...
- Nie radzę sprawdzać. Ponoć kryształowa zbroja, ale strzeżona przez coś jeszcze gorszego od samej śmierci. Tak przynajmniej słyszałem.
- A czy to jest na pewno prawda.... Mroczny elfie? Czy zdradzisz mi swe imię? Męczy mnie odzywanie się do ciebie per "Mroczny elfie".
- Ja... ja jestem Gawyn. A teraz wejdź do studni.
- Nie – najpierw powiesz mi, co się w niej znajduje.
- Ja coś powiedziałem! – krzyknął celując we mnie ze swojego łuku. – Wejdziesz tam albo cię zabiję!
"Moiraine, ratuj! Jeśli jesteś w tym świecie! Ratuj!...."
Poderwałem się na łóżku. Zapiekło w boku. Zobaczyłem Lana, strażnika Moiraine. I samą Moiraine.
- Światłości, obudziłeś się. Miałeś wielkie szczęście. Miecz Pomora był zatruty.
- Ale zaraz, co się tutaj działo?
- Nic, o czym powinieneś wiedzieć. Naprawdę.
- Ale... Śniłem. O Mrocznym elfie. Powiedział, że czeka na mnie Rand. No i Mat. Kazał mi wejść do studni. Światłości...
- Wszedłeś tam?! – Moiraine wykrzyknęła. Po raz pierwszy wiedziałem taki wyraz twarzy u Aes Sedai. – Czy wszedłeś do studni albo może do jeziorka?!
- Skąd to wiesz, Moiraine? Skąd wiesz o studni i o jeziorku?
- Ponieważ... to był mój sen. Ja to wyśniłam. I... zginąłbyś. Tylko... jak wszedłeś do krain wyśnionych przeze mnie? Tego nie rozumiem...
- Nie wiem, Moiraine. Naprawdę. I nie wiem czy chcę wiedzieć.
Do środka wbiegł jakiś człowiek. Shienheranin z naszego obozu, prawdopodobnie Masema. Wbiegł z obnażonym mieczem.
- Znowu!
Po czym wybiegł jeszcze szybciej niż wbiegł. Moiraine i Lan również wybiegli. Ja wyszedłem, aby biegać. To, co zobaczyłem, przyprawiło mnie o mdłości.
Trupy. Mnóstwo trupów. Wręcz potok krwi. Lecz tym razem nie był to atak Sprzymierzeńców Ciemności. To był Rand. Sam Rand. Rand używający saidina... Znowu. Znów nie panuje nad sobą... Krzyk. To Rand. Poczułem kłujący, niesamowity ból w boku. Znowu ciemność...
Znowu sen. Niemożliwe. Nie... NIE!!! Nie to! Wszystko tylko nie to! Ale to było – było za realne jak na sen i za mgliste jak na rzeczywistość... Co to może być?
"Wizja"
"Skoczek?"
"Nie. Nie Skoczek. Mglisty Księżyc, Młody Byku."
"To znaczy kto? Nie znam nikogo takiego!"
"W takim razie poznasz. Chodź masz ważną misję. Ta'veren, nieprawdaż? A więc to ciebie szukają. Chodź."
"Kto mnie szuka?"
"Kobieta. Dla was chyba piękna. Zwie się..."
Strzała. Przebiła go. Kolejny wilk umarł. Tylko że... Jakim cudem ktoś umarł we ŚNIE? Niemożliwe. Ale...
Stukot obcasów po posadzce. Coraz bliżej. Coś... Coś zaczyna się zarysowywać na mgle. Kobieta. Wilk nie kłamał. Ale... Kto to?
Wyłoniła się. Piękna, biała suknia z jedwabiu. Głęboki dekold, ozdobiony haftem niesamowicie krętym, tak jak na rękawach i na rąbku sukni.
Ale kto to? CO?... CO?!?!?! Nie, NIE, NIEMOŻLIWE!! Wynoś się z mojego snu, Lanfear! Wynoś się!!!
- Co jest, kowalu? Boisz się? Mnie? – z niedowierzania pokręciła głową. – Powinieneś być PRZERAŻONY!!! Rozkazujesz przeklętej? Mnie? Władczyni snów? – Powiedziała z rozbawieniem. Nagle w komnacie rozległ się śmiech, opętańczy śmiech. Komnacie? Przecież było ciemno, no i nie znajdowaliśmy się tutaj... Zaraz... Znam tą komnatę! Nie! Muszę się obudzić! MUSZĘ!!!
Światło. Na szczęście. Tak myślę. Taaaaaaaaak. Twarz Moiraine. Czyli wszystko w porządku. Chyba.
- Nic ci nie jest, Perrin? – zapytała. – Krzyczałeś.
- Lanfear... Lanfear jest w Andorze. W Caemlyn. Ona...
Krzyk. I ciemność.
Obudziłem się. Na noszach. Przy koniach... Co ja tutaj robię? Muszę się zapytać...
- Moiraine?
- Słucham? – powiedziała nawet na mnie nie patrząc. Mam czasem ochotę coś jej za ten wyraz twarzy zrobić. – Czego chcesz?
- Co ja tutaj robię? I gdzie jedziemy?
- Zemdlałeś. A jedziemy do Caemlyn.
"Co?! prosto w objęcia Lanfear?"
- Moiraine... Skąd Lanfear wzięła się w moich snach?
- Ona... Ona żyje w Świecie Snów. Jest jego władczynią. A Aes Sedai umieją ochraniać swe sny. Strażnicy poniekąd też... Dlatego nie nawiedzają nas taki sny.
- A czy mogłabyś mnie tego nauczyć? Bo... Bo ja chciałbym normalnie śnić, a nie bać się o Przeklętą ani o nic, co mogłoby cokolwiek zrobić mi we śnie?
- Nie, Perrin, Nie możesz. Nie teraz. Póki co sam musisz sobie z tym radzić.
Rwący ból w boku. Czemu?! I lot. Na ziemię. Ciemność...
Objąłem ramionami moją Faile, leżąc z nią na naszym małżeńskim łożu w Polu Emonda... Jak to? MOJEJ Faile? Naszym ŁÓŻKU? Nie, to jakiś sen, i to w dodatku dziwny. Ale... Skąd ta biała plama w mojej pamięci? Nic nie pamiętam, tylko jakieś przebłyski... Caemlyn... Cairnehien... Łza... Shadar Logoth... TO jest dziwne, że nic nie pamiętam, a jednak moje ciało zna to, wie, co ma robić... Tak... Faile jest moją żoną. Trudno. Muszę żyć tak, jak muszę. Tylko... Czemu nasz dom znajduje się w centrum Pola Emonda, które teraz jest wielkości Baerlon i to w miejscu oddalonym o milę od dawnego centrum?
- A więc już nie śpisz, mój kochany?
Faile. Jaki ona ma piękny głos... I jakie piękne ciało... NIE! O czym ja myślę?
- Perrin, no przytul się albo znowu będę zmuszona cię ugryźć! – powiedziała udając dąsy, a mimo to pachniała rozbawieniem. – A pamiętasz, jakie mam ostre zęby, prawda?
- Tak kochanie, pamiętam. Ale wiesz może, gdzie jest Rand, Moiraine, Elayne lub Egwene z Nynaeve?
- Perrin! Jak możesz! – powiedziała, a oczy zaczęły jej łzawić. – Jak możesz być tak nieczuły!
Rzuciła we mie poduszką i wyszła, nawet nie ubierając szlafroka. Ale o co jej chodziło? Światłości, kobiety!
Zdążyłem się ubrać i wyjść z pokoju, kiedy tylko minąłem Faile. Oczy miała zapuchnięte i nadal była nago, a przecież jest jeszcze zima! Złapałem ją za ramiona.
- Faile, dlaczego ja jestem nieczuły? Uwierz mi, ale ja naprawde nic nie pamiętam!
- Chiałabym ci wierzyć, Perrin, ale jakoś nie mogę. Po prostu. Coś.. Coś mi nie pozwala...
- Ale Faile, powiedz mi co się z nimi stało!
- Ale...
- Żadnych ale, Faile. Pamiętaj, że ja również umiem gryźć!
- Moiraine... Moiraine zginęła zabijając Lanfear, Rand zginął podczas Tarmon Gai'don, Elyane zasiada na tronie lwa, a Egwene została Zasiadającą na Tronie Amyrlin i zdetronizowała Elaidę. – wydusiła jednym tchem, a potem opadła mi na ramię i zaczęła łkać.
- Kochanie wiem, że sprawia ci to ból, ale... Co z Nynaeve?
Podniosła swoją głowę i popatrzyła mi w oczy. Czemu ona musi mieć takie smutne oczy?
- Nynaeve... Nynaeve zmarła... Zmarła pomagając Randowi oczyścić Saidina, ale zaczerpnęła za dużo mocy i... Wypaliła się, a potem... – Znowu wtuliła się w moje ramiona. Nie musiała kończyć. Wiedziałem co się stało. Tylko że... Teraz zostałem tylko ja... Jedyny, który znał ich wszystkich... Ale Faile nie wymianiła wszystkich. Mat! nie powiedziała nic o Macie! Czyżby jeszcze żył?
- A Mat? – zapytałem Faile. W tym momencie uniosła głową i wymierzyła mi siarczysty policzek. Kobiety!
- Ani mi się waż mówić o tym zdrajcy! tfu! – splunęła na podłogę. – Uciekł z jakąś Seancheanką za morze! Uciekł przed Tarmon Gai'don! Zdrajca! podły zdrajca! Tfu! – i znowu splunęła na podłogę. Pachniała furią i zanosiło sie na kolejną kłótnię, więc chyłkiem wycofałem się na dziedziniec naszego dworku. Czyli nasz dom był dużo większy niż mi się zdawało... Nie, muszę to wszystko na spokojnie przemyśleć. Wziąłem płaszcz i poszedłem do lasu. Jakie cudowne, czyste powietrze...
Znalazłem głaz na polanie, dosyć stary i usiadłem. Egwene Amyrlin? Czyli musiała zostać Aes Sedai i połączyć na nowo Białą Wieżę. Czyli tym samym pozbyć się Czarnych Ajah i Czarnej Wieży Asha'manów... Ciekawe, skoro Saidin został oczyszczony, to jak udało im się pokonać aż tylu Asha'manów? Nie mam pojęcia. Ale jakoś jej się udało... Mat uciekł do Seanchean, za morze, czyli zdradził... Elayne została królową Andoru, zasiadła na Tronie Lwa. Ciekawe jak się jej udało pokonać innych chętnych? Też nie wiem... Rand z Moiraine nie żyją... Muszę się czegoś jeszcze zapytać Faile. Skoro Rand zginął w Ostatniej Bitwie, to ją wygrał czy przegrał? Raczej wygrał, skoro świata nie opanował Cień, to musiał pokonać Czarnego... A Moiraine zginęła zabijając Przeklętą. Nynaeve... Pomogła Randowi dożyć jego chwili zwycięstwa, ale zapłaciła za to śmiercią... Czemu wszyscy, których kochał, lubił, musieli zginąć? To jest śmieszne. Wracam. Muszę znaleźć jeszzce wiele odpowiedzi i tyleż samo pytań zadać.
Mat siedział na Kryształowym Tronie, a obok niego Córka Dziewięciu Księżyców. Jego królowa, jego żona. Obydwoje rządzili Seancheanami, a Mat wybrał zdradę, o jaką go posądzano, by ratować resztki tego świata. Kazał zawrócić okręty i wrócić z powrotem za ocean Aryth. Nawet nie pomyślał, że faktycznie tam znajduje się ląd.
Biedny Rand... Dlaczego on? Czemu nie ja? I tak mam dosyć listów od posłańców, że tam, na kontynencie posądzają mnie o zdradę stanu. Przecież ich uratowałem!
- O czym myślisz, kochany? Widziałam że marszczyłeś czoło, kiedy wpatrywałeś się w pustkę. Mnie możesz powiedzieć. – powiedziała, wstając ze swego tronu i podchodząc do mnie. – Mam nadzieję że nie o tym, co dzieje się tam, po drugiej stronie świata?
Popatrzyłem w te jej piękne oczy. Wyglądały na śmiertelnie poważne, mimo roześmianego figlarnie wyrazu twarzy. Kobiety! Rand i Perrin je rozumieli, ale on... Rand... Dlaczego on?
- Mat, moja ty zabaweczko. Zadałam ci pytanie, prawda? Więc chciałabym usłyszeć odpowiedź.
- No dobrze... Myślałem o Randzie. I... o tych po drugiej stronie. Po prostu nie mogę ścierpieć tego, że uważają mnie za zdrajcę... – i opowiedziałem jej wszystko, czując się tak, jakbym wypluwał z siebie truciznę. Gdy skończyłem...
- Jak chcesz, możemy wysłać tam nasze okręty, mój królu. – powiedziała i roześmiała się. Oczy nadal miała poważne.
Oczywiście jeśli nie będzie ci to przeszkadzać...
- Nie! Nigdy więcej nie wyślę ludzi po to, aby mordowali innych. Nigdy!
- Po co się tak unosisz? Nie to miałam na myśli... Po prostu...
- Nie. Miejsce twego ludu jest tutaj i tutaj on pozostanie. Nie wyślę go z powrotem!
- Dobrze, kochany, jak chcesz. A teraz wybacz – muszę się odświeżyć. – mówiąc to odeszła ode mnie i wyszła z komnaty.
Czemu musiałem się akurat z NIĄ ożenić? Było wiele piękniejszych od niej... Ech, te kobiety... Ale... Coś mi tu nie gra. Nie wyszła do swych komnat. Nie tymi drzwiami. O, nie. Ona coś knuje. Poszła do dowództwa! Nie dam jej zaatakować znowu!
Puściłem się biegiem w kierunku kwater oficerów. Faktycznie, przyszła tutaj. Stała na środku komnaty i uśmiechała się szyderczo.
- Znowu mnie nie pilnujesz kochany. Tym razem za późno. Okręty zostały już wysłane, prosto w kierunku Łzy, Illian, Tanchico i wielu innych. Zakotwiczą już za dwa tygodnie. Spóźniłeś się. – i wybuchła opętańczym śmiechem. Znowu coś zbabrałem. Znowu! Nie dam jej tego.
- Masz je natychmiast zawrócić! W tej chwili! To nie prośba! To rozkaz!
Umilkła.
- Nie da się. Wydałam rozkaz, aby nie wracali choćby się waliło i paliło. Za późno zareagowałeś, więc płać za swoją nieuwagę. – i rzuciła na odchodnym – Zapomniałam wspomnieć, że płyną pod twoją flagą Legionu Czerwonej Ręki ?
I zostawiła mnie na środku pustej komnaty, sam na sam z tymi wszystkimi pytaniami. Chyba osobiście będę musiał się wybrać na drugą stronę.
Szybował w niebycie. Widział mnóstwo dusz, żadna tak szczęśliwa, ani tak smutna jak on. Smok Odrodzony już się nie odrodzi, aby znowu pokonać Czarnego w Tarmon Gai'don. Czarny i Cień został pokonany. Ostatnia Bitwa teraz była dla niego szczęśliwa. Omal nie przegrał... Poczuł, że coś ściąga go w dół. Nie umiał się temu przeciwstwić...
Faile. Perrin. Wylądował przy Faile i Perrinie, stojących nad JEGO grobem. Ach, żeby tak powrócić, powiedzieć im że wszystko w porządku. Czemu inni zawsze cierpieli przez niego? Tylko parę słów pocieszenia, Ale nie da się.
Nie mogę. – pomyślał. – Nawet ja. Ach, ile bym dał, aby przywrócić do życia wszystkich, którzy przeze mnie zginęli, aby walczyć z Cieniem... Poczuł że coś się dzieje. Niektóre z dusz zniknęły. Coś... Coś niesamowitego. Oni... Oni się pojawiali z powrotem! Wszyscy! Lan, Nynaeve, Moiraine! Poczuł tyle radości, tyle szczęścia, tak niewyobrażalny prąd porwał go, tak jakby znowu dotykał Saidina...
Zaraz. Ja DOTYKAM saidina. Jak to możliwe? Zawirowanie. I jasność.
Faile wrzasnęła jak oparzona, a Perrin prawie by zemdlał, gdy mnie zobaczyli.
- Rand! Wróciłeś! Ale jak?... – urwał. Szli w ich kierunku Nynaeve, Lan, Moiraine, jego Panny Włóczni, wszyscy.
- Ale czemu wszyscy jesteście tutaj, a nie tam gdzie was pochowano, tam gdzie zginęliście? – zapytałem.
- Cały ty! – powiedziała Nynaeve, rzucając mu się na szyję. – Nawet po śmierci i zmartwychwstaniu nie nauczyłeś się dobrych manier. – Udała nadąsanie – Ale dziękujemy ci wszyscy. Przywróciłeś nas, Rand. Za to jestem ci wdzięczna. – pocałowała go w policzek i poczuł, że się rumieni. A więc udało się.
- Przywróciłeś nas, car'a'carnie i za to jestesmy ci wdzięczni. – podeszła do mnie Panna Włóczni, jedna z tych nielicznych, której imienia nie umiałem zapamiętać. – Ale to jest za to, że dałeś nas zabić! – i wymierzyła mi siarczysty policzek. Wszystkie Panny roześmiały się, a ja niepewnie się uśmiechnąłem. Ta miała ciężką rękę. Jeszcze przez pół godziny bolała go szczęka, ale był szczęśliwy. Wrócili wszyscy. Prawie. Jeszcze Mat, Loial i reszta.
- Ale gdzie jest Mat i Loial?
- O mnie mówisz? – zadudnił głeboki bas. To Loial! – No cóż, zamieszkaliśmy tutaj razem... – teraz zobaczył, że obok niego stoi jakaś kobieta-ogir, a dookoła nich biegają 3 młode... eee... ogirątka? – To nasze dzieci. Farzan, ten najstarszy, Maila, nasza jedyna córeczka – jest średniczką i Olege, nasz najmłodszy synek. Maja odpowiednio 3, 2 i 1 roczek. Wiem że są jeszcze małe... – tak, małe. Ten trzylatek ma budowę siedmiolatka z okładem, a na pewno jest silniejszy... – Ale za jakieś 40 lat będą już młodzi, i zaczną szukać innych ogirów.. Ale udało nam się znaleźć sposób na Tęsknotę. Ale o tym później ci powiem...
- Naprawdę Loial, masz piękną żonę i dzieci, ale czy ktoś mi powie, gdzie jest Mat?
Zamilkli. Chyba powiedziałem cos nie tak.
- Ten... ten zdrajca? – pierwsza odezwała się Faile. – On... on jest tu...
- No, gdzie jestem? I żeby być uważanym za zdrajcę nawet wśród przyjaciół? No wiecie co? – uśmiechnął się. – Miło cię znów widzieć, Rand. I was wszystkich. Przypłynąłem tutaj jakieś dwa tygodnie temu. I jak widzę, nie było mnie tak długo, że Rand i reszta już zmartwychwstali... No to dobrze. A, tak w ogóle, to co to za miasto?
Perrin i Faile wyaśnili mu to, a potem wszyscy udali się do rezydencji Perrina i Faile...
Miasto liczące sobie ponad 500 tysięcy mieszkańców, dawne Pole Emonda, dzisiaj jest przemianowane na Manetheren. Znajduję się w kraju Manetheren. Ożywiono jego legendę, miasto ożyło na nowo. I już jego potęga nie zgaśnie. Zostało uniezależnione od Andoru i jest jego sojusznikiem. Prawowitym władcą, został Rand al'Thor, Smok Odrodzony, i jego ród. Jego żoną została Min, niegdyś prosta miejska dziewczyna z Baerlon. Tar Valon i Biała Wieża zostały scalone przez Egwene al'Meara. Zasiadającą na Tronie Amyrlin i sprzymierzyło się z Manetheren. Cień został raz na zawsze pokonany, a Shayol Ghul zostało zrównane z ziemią. Czarna Wieża została pokonana poprzez zjednoczenie wojsk Andoru i innych ziem oraz Tar Valon, a sam Mazrim Taim został zabity w trakcie ucieczki. Saidin oraz Saidar zostały raz na zawsze zjednoczone i w parach kobieta-mężczyzna pomagały ludziom osiagnąć szczyt ludzkich osiągnięć. Teraz marzeniem ludzi jest dotknąć gwiazd. Nadchodzi Drugi Wiek, od kiedy Cień został zniszczony i Drugi Wiek, w którym bardowie sławią Smoka Odrodzonego i jego czyny...
Komentarze
Opowiadanko spoko hmm ocena 5+
Na razie jestem w trakcie pisanie tych samych partów, tyle że z punktu widzenie innych osób - i każdy part dotyczył bedzie innej
Mam nadzieje że się wam to spodoba
EDIT
Porzuciłem pomysł - nie umiem tak napisać.
Mam nadzieję że nie piszę gorzej - staram się jak najlepiej.
Doszukałam sie paru niedomówień. Np. nie rozumiem.Z jednej strony Perrin stracił pamięć, z drugiej zaś pamieta, że kobieta u jego boku jest jego żoną, jak i to że śpi we własnym domu, którego jednak rozmiaru nie pamieta. Również w piatej części jest coś, co zaniża nieco ogólną ocenę. Chodzi mi o zbyt szybkie wyslanie okrętów na morze. Armia mimo wszystko potrzebuje nieco czasu na załadunek , odbicie z portu, rozwinięcie żagli i ustawienie się w odpowiednim szyku. No ale może sie mylę
Żaden wykfalifikowany krytyk ze mnie Mówię tylko, co myślę, bo oto przecież prosimy w tym dziale.
Inna sprawa tyczy się stylu narracyjnego ( ale ja się cholera czepiam ). Nie wiem czy to mieszanie sposobów narracji q tym samym rozdziale, podrozdziale nie jest błędem (w Parcie 5 na początku). Najpierw pisanie w osobie trzeciej, przyjmowanie narratora wszechwiedzącego, zaś potem pisanie w osobie pierwszej. Radziłabym uważać :>
Po przeczytaniu tego co obecnie zdążyłeś napisać wydaje mi się, że przydałoby się wpleść jakieś wyjaśnienia, co do tego czym jest "saidin", nakreślenie miejwięcej historii i konfliktu między plemionami. Samo nadmienienie Asha'manów czytelnikowi może nie wystarczyć . Mały akapit mógłby dużo zmienić i czytelnik czułby się pewniej.
Budowa zdań wychodzi z korzyścią dla kreślenia wartkiej akcji. Czytając jednak te krótkie zdania, czasem doznawałam lekkiego zamętu, dezorientacji. Należałoby tą technikę nieco dopracować.
Miałeś bardzo ciekawy pomysł na opowiadanie :)podoba mi się jego fabuła. Ciągnij je dalej. Ja z chęcią poobserwuję rozwój wypadków B)
Na dziś, za to opowiadanie, masz u mnie =======> 4
Cytat
Pamięta jego CIAŁO. On zaś nie pamięta co ROBIŁ przez ten czas.
Cytat
W tym miejscu musiałbym napisać całe wypracowanie. Ale w skrócie:
Seancheanie to lud, który armię TRZYMAŁ na okrętach gdzie mieszkali, w razie rozkazu wyruszenia na wojnę...
Cytat
Zamierzenie celowe, ale jakoś nie wchodziły mi akapity
Po prostu jedna część opowiada, a w drugiej bohater myśli o czymś
Cytat
No cóż, nastepne wypracowanie się szykuje. Saidin i saidar to dwie części Prawdziwego Źródła. Saidin to część męska, a saidar to jego odwrotność. A Asha'mani to inaczej Żołnierze Smoka Odrodzonego, dosłownie "Obrońca". Rand werbował ich ponieważ musiał bronić się przed Aes Sedai z Białej Wieży, a Asha'mani zamieszkali w jej przeciwieństwie, Czarnej Wieży (która była na początku farmą, potem miasteczkiem)
Cytat
No cóż, tutaj masz rację. Ale niestety, w partach z długimi zdaniami nie wychodzi to najlepiej... (mieszają się wątki - jeden za, drugi przeciw. A tak są oddzielone)
No i dzięki za odpowiedź, jesteś pierwszą osobą która mnie tak "brutalnie" zjechała, i dzieki ci za to Wiem co muszę wyjaśniać
Dodaj komentarz