Kapral Hevyssen nie miał łatwego życia. Nie posiadał się z radości gdy znalazł się w bliskim otoczeniu nowego pułkownika cesarskiego, Vil’a Mernstein’a. Jednakże to był tylko chwilowy zachwyt. Myślał że takie obowiązki jak obieranie kartofli czy pranie brudnych rzeczy oficera przeszły już dawno do lamusa. Mylił się. Dodatkowo, jedną z cech pułkownika była miłość do obsobaczania podwładnych za każde przewinienie. A to za zbyt poważna minę, bądź zbyt wesołą czy też nijaką. Raz został obsobaczony za niechlujny ubiór, a chodziło o czerwoną plamkę pod kołnierzem.
Ten dzień miał być jednak zupełnie inny, o wiele gorszy od poprzednich. Czuł to, gdy otwierał drzwi do biura pułkownika. Poczuł się dokładnie tak samo jak w swoim ostatnim śnie, gdzie stawił się całkiem nagi na porannym apelu. Dziwnym jest to, że ten motyw powtarza sie w wielu snach, zwykle u ludzi niekochanych przez matkę.
- Panie pułkowniku! – żołnierz stanął na baczność i zasalutował.
Mernstein spojrzał na kaprala obojętnym wzrokiem. Choć ledwie co wzeszło słońce, to już miał dość obowiązków.
- Spocznij. O co znowu chodzi? – rzekł, powracając do czytania listu.
- Porucznik Maior Kap’tan do pana w ważnej sprawie.
- Co? Wszyscy trzej? – ponownie podniósł głowę znad listu
- Tylko jeden panie pułkowniku.
- Który? Major?
- Tak panie pułkowniku.
- No to przyprowadźcie majora kapralu. Co się guzdrzecie?
Hevyssen już miał wyjść, lecz dopiero po chwili zrozumiał rozkaz.
- Którego panie pułkowniku? Majora Visserda?
Pułkownik przyłożył dłoń do czoła. W drugiej ręce trzymał oriona, metalową gwiazdę. A może by tak się zabawić? Myślał nad tym przez chwilę.
- No porucznika masz przyprowadzić. Natychmiast!
- Porucznika Kap’tana panie pułkowniku?
- Jakiego kapitana psiakrew? Dawaj mi tu wszystkich trzech.
- Trzech? Czyli kogo panie pułkowniku?
- Kapralu Hevyssen! – ryknął – czy wy jesteście pijani? Czyżbyście znowu sie nażarli fisstechu? Wszystkich mi tu przyprowadzić!
Na aluzję o narkotyku miał tylko jedną odpowiedź. Poruszył bezgłośnie wargami formując znany wojskowy wyraz „pieprzę cię”. Pożałował tych słów.
- A co mi tu proponujecie, żołnierzu? Jestem żonaty, psiakrew. W dodatku w tym mamrotaniu nie dosłyszałem „panie pułkowniku”.
- Przepraszam, panie pułkowniku...
- No! To co tu jeszcze tak stoicie jakby wam kołek, za przeproszeniem, w dupę wetkali? Przyprowadzić mi tu wszystkich!
- Szeregowych także? – kapral próbował silić się na spokój. Nie było to zbyt proste, gdy metalowy orion omal nie przeorał mu ucha. Pocisk z trzaskiem wbił się w ścianę.
- Idźcie do diabła! Ty i porucznik, kapitan i kto tam jeszcze!
Kapral zasalutował i wyszedł pospiesznie z pomieszczenia. Pułkownik cesarski nie mógł wiedzieć że trafi już wkrótce do kart historii, jako ten kto wysłał żołnierzy do diabła, a raczej na Patelnię, pustynne tereny. Bo to tam podobno żyją diabły które spowodowały jakiś czas temu potężną burzę z piorunami. Pułkownik nie wiedział także o tym, że będą znani trzej bezimienni oficerowie, którzy zginęli w obłąkańczej misji. Kapitan major i porucznik.
Mernsteinowi absolutnie nie chciało się już niczego czytać. Odpowiedział jedynie na prośbę wypisana w pierwszym zdaniu. Wyszedł z pomieszczenia i podał list najbliższemu żołnierzowi.
- Dostarczcie ten list prefektowi z Riedbrune. A żywo!
Gdy powrócił do pokoju, jego wzrok zatrzymał się na orionie wbitym ścianie. Wymamrotał coś gniewnym tonem. Po chwili krzyknął za odchodzącym żołnierzem
- I zróbcie coś z tą ścianą! Jak zwykle ktoś ją przedziurawił...
Zostań młodszym asystentem – mówili. Zwiedzisz świat – mówili. Ujrzysz sprawiedliwość – mówili. Takie myśli kłębiły się w głowie Deriana, młodszego asystenta Jednookiego Fulko, prefekta Riedbrune. Asystent znał metody swego pracodawcy, które za nic w świecie nie mógł nazwać sprawiedliwymi. Ale co może wiedzieć chłopak który nie odróżnia trybunału od domu starców.
Drzwi do prefektury otworzyły się ze złowieszczym skrzypieniem. Asystent wchodząc obdarzył prefekta nienawistnym spojrzeniem spod binokli.. Położył list na biurku Jednookiego Fulko – „jedynego sprawiedliwego”, jak kazał o sobie mówić.
- Przyszła odpowiedź panie Fulko
- Ach, świetnie, świetnie – rzekł prefekt, odpieczętowując pergamin. Czytał z wielką szybkością treść, wręcz wchłaniał ją. Mówi się że książka może wciągać ludzi, ale w tym wypadku to kawałek pergaminu powinien się bać.
- Tak, tak...zezwalam na powyższe, wyrazy szacunku...a to co? Mernstein? A kto to jest u licha?
- Służy w naszej armii, panie Fulko. Jest... – lecz nie zdołał dokończyć zdania.
- Wiem kto to jest. Nie pouczaj mnie szczylu! – spojrzał z wściekłością jednym okiem na młodzika. Szlag, pomyślał, nadal nie wiem kim on naprawdę jest. Jak to rozegrać?
- Dziwne że list dostał Mernstein o randze... – przeciągnął ostatnie zdanie, patrząc z nadzieja na asystenta.
- Pan prefekt nie zna wyższych oficerów z naszej armii? – Derian usmiechnął się z zauważalna ironia w głosie.
- Oczywiście że wiem że to wicemarszałek! Głupca ze mnie robisz?
- To pułkownik, panie Fulko.
- No jasne że pułkownik ciołku. A co ja niby powiedziałem? No dobra, ale po jakie licho mi pozwolenie od niego? Muszę je mieć już teraz!
- Może... – odchrząknął asystent – zmieniły się komperetencje, czy jak to nazywają...
- Jesteś geniuszem Derian! Dobrze, idziemy odwiedzić naszego przyjaciela.
Wiele pogłosek krążyło o prefekturze w Riedburn. Podobno jako jedno z niewielu posiada własne pomieszczenia z salami tortur umiejscowionymi pod ziemią. Straszne ławy rozciągające kończyny, sarkofagi z kolcami w środku a także różnego rodzaju narzędzia jak „gruszki”, szczypce, obcęgi i noże. Jednak na specjalnego gościa czekało coś znacznie gorszego.
Drzwi otworzyły się ze złowieszczym skrzypieniem. Dość osobliwe, że wydaja taki sam dźwięk, jak do te biura prefekta. Obaj urzędnicy, prefekt wraz z asystentem, towarzyszyli jednemu z największych oszustów z Riedbrune i okolic. Posadzili go na krześle. Zwykłym krześle.
- No, gadaj po dobroci ile żeś zarobił na tych swoich oszustwach! – krzyknął do podejrzanego. Stary Bordun nie wyglądał na oszuścinę, już dawno potracił siwe włosy i zęby.
- Ale to nie oszustwo szlachetny panie, ja tylko...
- Milcz, niepytany! – krzyknął, przecząc samemu sobie – jak nie chcesz po dobroci, to zaraz będziesz inaczej śpiewał!
- Ale ja chcę współpracować, ja...
- Nie obchodzi mnie czy chcesz, czy nie. To procedura!
Skinął na swego asystenta. Obaj położyli go na długiej ławie, krępując ręce i nogi podejrzanego. Urządzenie to było wymyślone przez gnomy, istna machina tortur. Przy nogach ustawiona została pewnego rodzaju korbka, poruszająca gęsim piórem na końcu. Dzięki temu można było torturować obie stopy przestępcy.
- No, ile żeś zarobił mendo jedna? – krzyczał Fulko, obracając przy tym korbką – myślisz że ot tak można fałszować odważniki? Co? Ktoś chce dwie uncje a dostaje półtora? Takiś cwany?
Torturowany Bordun nie mógł nic innego zrobić jak roześmiać się. Jak wiadomo o nim, nigdy sie nie śmiał tak jak w tej chwili. Zdenerwowany prefekt spojrzał na swojego asystenta, nie przerywając tortury.
- No patrz na niego, jeszcze sie śmieje – rzekł i odwrócił głowę na starca – ile żeś zarobił mendo społeczna? Gadaj!
- Trzy, trzy...floreny...
- No proszę, to bogaty jesteś. Trzy floreny na miesiąc?
- Na rok, haha!
- Trzy floreny na rok i jeszcze cieszy się z tego? – przerwał obracanie korbką i odwrócił się do asystenta – za tyle da się ledwie dwa tygodnie przeżyć. I to z marna gorzałką raz na trzy dni. Wypuść go, zrozumiał swoje postępowanie. Sprawiedliwość znowu wygrała. Czekam na ciebie w biurze.
Asystent miał szczerze dość tej roboty. Nie miał absolutnej ochoty dostarczać listu, w dodatku tak daleko. Wolał się pospieszyć, jak mawiał Fulko, dobro Cesarstwa Nilfgaardzkiego zależy od informacji zawartych w tym liście, zaadresowanym do samego cesarza. Lecz nagle ujrzał zbawienie w postaci wysokiego człowieka w żołnierskim uniformie z czarnym hełmem z przyłbicą. Ten sam który przywiózł mu poprzedni list.
- Mam do ciebie prośbę. Dostarcz to do pałacu. To pilne, sam Fulko prosi.
Żołnierz tylko zasalutował i dosiadł swego konia. Fakt, czas bieży.
- Ha, popatrz Hardon, list od tego jednookiego kulawca!
Krasnolud Menderg siedział rozparty na krześle z nogami położonymi na biurku. Odprawił żołnierza i odpieczętował list.
- Ha, niebywałe! Wiedzą o nas!
- Jak to? Przecież wszyscy wiedzą że jesteśmy głównym oddziałem tajnych służb. Jesteśmy na państwowym garnuszku. Pełnym dobrego żarcia, na dodatek.
Pozostałe krasnoludy, również rozparte na krzesłach z nogami położonymi na biurkach równo przytaknęli głowami.
- Nie o tym gadam, bęcwale! Wiedzą że jesteśmy krasnoludami. Tylko nie wiem dlaczego ten parszywiec tytułuje mnie Wasza Wysokość. Pewnie to ironia...
Trzeba przypomnieć że szef służb specjalnych wiedział doskonale że krasnoludy należą do głównego oddziału. Zatrudnił ich przypadkiem, oczywiście, lecz mówił cesarzowi że wszystko w porządku. Co z tego że najlepsi żołnierze tajnych służb są niscy, krępi i noszą brody długie aż do pasa. W oczach cesarza to nie są krasnoludy, nieludzie. Kto ceni swe życie, nie wytyka błędów cesarzowi. Szef Vattier de Rideaux wiedział co go może czekać. Nie chciał by ucięto mu premię, albo głowę. A degradacji już by nie przeżył.
- Dobra, ignorujemy tego bęcwała – ciągnął dalej dowódca Menderg – zajmijmy sięczymś ważniejszym. Pisze dalej, przy okazji wytykając z ironią mój wzrost, że podobno kilku naszych zaginęło gdzieś w Touissant.
- Nic mi o tym nie wiadomo... – rzekł Hardon
- Nie dostawałeś od nich żadnych wiadomości i się nie zaniepokoiłeś?
- Gdybym poczekał jeszcze pół roku, to tak...
- Pół roku! A w ogóle kto ich tam wysłał? Wiadomo że to kraik będący na ciągłym rauszu. Tam tylko wino robią. Po cholerę tam nasi ludzie? Kto ich tam wysłał?
Wszyscy pokręcili głowami, na znak że nie wiedzą.
- Dobra panowie, bez żadnej zwłoki jedziemy po tych przygłupów.
Wszyscy jak na jedną komendę zdjęli w tym samym czasie nogi z biurek, miarowo podskakiwali do wyjścia wydając dość osobliwe dźwięki jak „hop, hop, hop” przy każdym ruchu.
Touissant. Królestwo winiarni i karczem. To właśnie tutaj główny oddział tajnych służb wykonywał swoją misję. Cóż to za ujma na honorze, jeśli brakuje choć jednego brudnego krasnoluda, nawet jeśli za krasnoluda oficjalnie nie uchodzi. Wykonywali swe obowiązki jak na tajne służby przystało. Miarowo, gościńcem, z pieśnią na ustach. Wszak, jak się mówi, pod latarnią jest najciemniej.
- Dobra chłopcy, widzę „Bażanciarnię” – powiedział Menderg do swych kamratów.
- Sram już tym ptactwem... – rzekł smętnie Hardon – nie możemy zjeść tych świetnych ślimaków winniczków?
- A co mnie obchodzi czym ty srasz? Mówię o zajeździe, trza się posilić. Prawie południe, czas na czwarty posiłek.
Drzwi otworzyły się ze złowieszczym skrzypieniem, paradoksalnie tak samo jak u pewnego prefekta, choć wnętrze absolutnie nie jest aż tak złowieszcze. Przeciwnie, w zajeździe był przyjemny dla ucha gwar różnych przyjaznych ludzi a także miłe zapachy dobiegające z kuchni. Jednakże nie to było zaskakujące.
- Ja cię pieprzę! – krzyknął dowódca – Berein! Geryn zwany Miętosicielem! Co wy tu u diabła robicie?
- Diabły to na pustyniach są – krzyknął uradowany krasnolud nazwany Miętosicielem. Podszedł do niego i uściskał go nawet bardziej niż przyjacielsko.
- Nieważne – rzekł Hardon – podobno zagineliscie gdzieś w górach. Tak to się pracuje?
- No wiesz przyjacielu, trzeba mieć oko na te winiarnie. To istne przestępstwo, robić takie dobra wina.
- Jesteśmy krasnoludami! Nie pijemy wina tylko gorzałę i piwo!
Gwar natychmiast ucichł, jakby ucięty nożem. Berein szturchnął dowódcę łokciem.
- Chyba musimy stąd spadać szefie. Patrzą się na nas.
Najwyższy z biesiadników o kruczoczarnych krótkich włosach wstał. Wycelował palcem w krasnoludy ubrane w cesarskie uniformy.
- Co to? Nieludzie są u naszego seniora, cesarza Nilfgaardu? To jest jakiś żart?
Żartem można raczej nazwać to, że zostali dopiero rozpoznani gdy sami się przyznali do swej rasy, pomyślał dowódca. Nie zdążył tego powiedzieć na głos. Wybiegli z „Bażanciarni” aż się kurzyło.
- No dobra, opowiadaj po cholerę wyście tam poleźli?
Wszyscy jak zwykle siedzieli rozparci na krzesłach, kładąc nogi na biurkach. Nie mieli czasu na rozmowę, opuszczając księstwo. Miętosiciel spojrzał na swego dowódcę.
- Musieliśmy sie dowiedzieć czy to prawda z tym Touissant. Że to księstwo z bajki, w stanie wiecznego rauszu. Gdyby tak zbudować winiarnie w Królestwach Północnych, również byłyby one w stanie rauszu i byśmy ich wreszcie pokonali.
- Ale z ciebie kretyn, wiadomo że oni chleją więcej niż my. To nic nie da. Ale srał to pies. Postanowiłem powiedzieć Mersteinowi kim jesteśmy, przyda się nam ktoś na froncie z naszych ludzi. Damy mu oznaki zaufania. Miętosiciel, weź to.
Wskazał na zapieczętowany list leżący na jego biurku. Drugi krasnolud zastękał i wstał z wygodnego krzesła. Zabrał list i wyszedł z pomieszczenia, otwierając wcześniej drzwi które absolutnie złowieszczo nie zaskrzypiały. Tu są krasnoludy a to zobowiązuje.
- Hej, ty tam! – krzyknął, zauważając nilfgaardzkiego żołnierza – zawieź to do swego dowódcy, pułkownika Mernsteina.
Żołnierz wychodził właśnie z pałacu cesarza. Był zadowolony ze swej służby. Zdjął swój hełm, rzucił ostatnie spojrzenie na siedzibę. Główny szpieg Królestw Północnych, patriota, najlepszy żołnierz, mistrz intryg. Tak, prztyczek w nos cesarza z pewnością zniszczy cesarstwo. Niech wie, że nawet cesarz może sie mylić, nawet jeśli chodzi o krasnoludy.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz