Zagubiona pamięć

45 minut czytania

Wspominanie Mortego otwiera moją głowę niczym starą szafę, na dnie której leży mnóstwo wiekowych, zakurzonych ubrań, oczekujących na odkrycie przez ciekawskie oczy. Wypowiadam imiona, których wcześniej jakby nie znałem – jednak w chwili artykulacji wyrazu spada na mnie istna lawina informacji. Poznaję bliskie, ale pozornie obce życiorysy, migają mi setki spędzonych wspólnie godzin oraz słyszę dziesiątki wypowiedzianych niegdyś zdań.

nordom

Na przykład Nordom – wydaje mi się, że wcześniej wspominałem o idealnie logicznym organizmie. To właśnie on, niepozorny robocik z zamontowanymi kuszami, będący absolutnym ewenementem w skali całego Wieloświata. Rasa, z której pochodził, to modrony – kwadratowe istotki, potrafiące działać tylko w grupie. Krótko mówiąc, kilka modronów zachowuje się jak jeden wielki organizm, zaś samoistnie nie mają racji bytu. W ich słownikach prawdopodobnie nigdy nie zaistniało słowo „bunt”… aż do czasów Nordoma.

Bowiem jest to jeden, jedyny przypadek machiny, która przestała zgadzać się z kwestią pojedynczego, monstrualnego organizmu, a zaczęła myśleć zupełnie samodzielnie. Kiedy go odnalazłem w wielkim, skomplikowanym labiryncie, nie mogłem wprost uwierzyć w to, co widzę. Morte wprawdzie próbował przekonać mnie, że „czasem tak się zdarza”, ale przypuszczalnie kłamał, gdyż nigdy, przenigdy nie słyszałem o zbuntowanych modronach. Skala takiego zjawiska jest porównywalna do prawdopodobieństwa, według którego mrówka opuści wspólne mrowisko, usypie własne i zamieszka w nim samotnie.

Oczywiście Nordom nigdy nie wyzbył się przeklętego piętna nieubłaganej logiki, czasami zabawnej, czasami irytującej i wpędzającej go w kłopoty. Pod tym względem nie różnił się niczym od Vhailora – dożywotnio spaczony jedną filozofią, na szczęście nie tak niebezpieczną i nie posuniętą do granic możliwości. Niemniej Nordom potrafił ot tak, zapytany podczas banalnej rozmowy, podać prawdopodobieństwo zakończenia Wojny Krwi do kilkunastu miejsc po przecinku. Swoją logiką narażał się na kpiny ze strony pozostałych członków drużyny. W docinaniu zagubionemu robocikowi przodował – jakżeby inaczej – Morte. Jest powszechnie wiadomym, iż osoby dysponujące zdolnością szybkiego rozumowania i ciętym językiem zawsze wygrają słowną potyczkę z nieco wolniej myślącymi, analizującymi każdy wyraz organizmami, choćby totalnie nie miały racji. Morte perfidnie ten fakt wykorzystywał.

modrony

Logika Nordoma miała też i dobre strony. Posługując się sprytem, mogłem znacznie zwiększyć jego przydatność bojową. Byłem jego, hmmm… zarządcą? Inżynierem projektu? Dyrektorem twórczym? Nazwa jest bez znaczenia – chodzi o to, iż według Nordoma posiadałem uprawnienia do wydawania mu rozkazów. Podczas wielogodzinnych rozmów próbowałem, w miarę możliwości, poznać jego naturę i znaleźć najlepszy sposób na dotarcie do jego umysłu. Niestety żadna, nawet najbardziej szczegółowa wiedza o modronach nie mogła być mi pomocna w tej sytuacji – poprzez swój bunt Nordom stał się totalnie zindywidualizowanym przypadkiem i (nie boję się użyć tego określenia) jedynym w dotychczasowej historii Wieloświata.

Większość zagadek wydaje się nagle banalnie prosta, jeżeli poznamy już ich rozwiązanie – zapewne pomyślicie to samo, kiedy usłyszycie, że proste zdanie: „Chcę, abyś stał się czymś więcej” zmusiło Nordoma do ewolucji i zwiększenia swoich możliwości bojowych. Niemniej nim je wypowiedziałem, musiałem wejść w skórę mojego towarzysza i przejąć jego sposób myślenia. Skoro inżynier żąda ode mnie, bym stał się lepszy, muszę wykonać jego polecenie. Jednak już daję z siebie sto procent, więc skąd mam zaczerpnąć pokłady energii, niezbędne do procesów usprawniających? Ale jestem tylko prostym wykonawcą, narzędziem, zaś mózgiem jest mój zarządca. Czy mózg może się mylić? Tak. Czy mylił się do tej pory? Niemożliwe, gdyż za każdy błąd mózgu w pierwszej kolejności zapłaciłyby narzędzia go osłaniające (czyli ja), a przecież nie doznałem żadnego trwałego uszkodzenia. A więc mózg do tej pory jest nieomylny. Wydał mi rozkaz, który z pozoru wydaje się niemożliwy do wykonania, aczkolwiek musi tkwić w nim jakaś głębsza logika, na razie dla mnie ukryta, jednak pochodząca z dotychczasowej bezbłędności. Skoro tak, z pewnością potrafię zrealizować żądania.

modrony

Nie mogłem wydawać Nordomowi zupełnie abstrakcyjnych poleceń, wymagać od niego, by wciąż i wciąż stawał się potężniejszy, aż do osiągnięcia pełnej doskonałości. Nie przyniosłoby to pożądanych skutków, a mogło mieć efekt zupełnie odwrotny. Przekonany o mojej nieomylności Nordom prawdopodobnie za wszelką cenę próbowałby spełnić rozkaz, co doprowadziłoby do uszkodzenia od nadmiaru wewnętrznej energii. Kto wie, może nawet do samounicestwienia? Moje zalecenia traktowałem jako nieco specyficzną próbę zmotywowania do pracy na sobą. Nordom miał tę przewagę nad innymi, że wystarczyło odpowiednio sformułowane zdanie. Ludzie muszą dodać do tego własną chęć i ciężką harówkę…

Ach… Rozmawianie o towarzyszach w jakiś przedziwny sposób otwiera mój umysł na te dziwne, magiczne penetracje… Już słyszę kolejny przekaz…

- Skóra tak delikatna, usta tak wydatne, oczy, które mogłyby sprawić, że zapomnisz o samej Raveli… a jednak cierpi więcej, niż ktokolwiek inny. Gdy ktoś ucieka od swojej natury, wielkie są męczarnie, które powstają w wyniku takiej zdrady.

ravela

Ravela.

To imię działa na mnie niczym dzwon, rozbrzmiewając potężnym, czystym dźwiękiem w umyśle, sprawiając, że drżę na całym ciele i zmuszony jestem opaść bezwładnie na najbliższe krzesło. Stara, przeklęta wiedźma wysyła mi wiadomości, tak jakby… Jakby chciała mi pomóc? Każde jej zdanie jest dla mnie bezcenne i pomaga odnaleźć siebie, posklejać te rozrzucone kawałki wspomnień w mozaikę i przynajmniej częściowo rozszyfrować znaczenie poprzednich żywotów. Wiem już, że chociaż ciało moje nie ulegnie rozpadowi i będzie odradzać się po kres czasów, mózg w końcu obumrze i stanę się czymś w rodzaju bezwolnego zombie. Jeżeli nie znajdę sposobu na zmienienie obecnego stanu rzeczy, najbliższa przyszłość nie rysuje się w przesadnie jaskrawych barwach – wyżarte od środka ubytki w umyśle muszą być naprawdę niepokojących rozmiarów, na co wskazują potężne problemy z pamięcią. Niewątpliwie zgrzeszyłem przeciwko swojej naturze – bo taki jest wydźwięk ostatniej wiadomości od Raveli. W jaki sposób? Kim dokładnie jest owa wiedźma? Poza tym, że dysponuje potężną mocą, reszta wspomnień jej dotyczących jest jakby okryta mgłą; wiem, iż istnieję, ale nie mogę dostrzec żadnych szczegółów. A może chodziło jej o Nordoma? On z całą pewnością odszedł od swojej natury i wybrał własną ścieżkę. Czyżby cierpiał takie same męki, jakie były moim udziałem przez niezliczone dziesiątki żywotów?

Magowie… Czarodziejki i czarodzieje, plaga, zaraza tej ziemi. Zachowuję się jak hipokryta, gdyż sam parałem się sztuką, niemniej po głębszym zastanowieniu… Nie spotkałem żadnego w pełni zdrowego na umyśle, wybitnego maga. Ci, których potrafię sobie przypomnieć, aspirują raczej do miana niebezpiecznych wariatów. Płonący człowiek, Ignus, który spopielił swą ukochaną, okrutna wiedźma, przesyłająca mi zagadkowe informacje… Przeróżni kretyni z bardziej luksusowych dzielnic miasta – chociażby mistrz klątw, który rzucił na mnie zaklęcie, powodujące stałą, nieuleczalną niemagicznymi metodami czkawkę. A na czele tej zbieraniny ja, odradzając się nieśmiertelny z wieczną amnezją. Kołacze mi w głowie pewne spotkanie z przeszłości, kiedy ktoś ośmielił się przeniknąć moją cielesną powłokę…

- Nazywam cię pół-człowiekiem, bo nie widzę twego ducha. Wszyscy inni śmiertelnicy, którzy przewinęli się przez moje życie, pokazywali mi swoje duchy. Jedne były błyszczącymi iskierkami, a inne gorejącymi węgielkami. U ciebie nie widzę nic. Nazywam cię pół-człowiekiem, bo nie widzę twego ducha, tak jak u innych. Nie wiem, czy dlatego, że nie masz duszy, czy dlatego, że stałeś się istotą transcendentną. W każdy razie jesteś tylko pół-człowiekiem. Nie jestem w stanie powiedzieć, czym jest twoja druga połowa.

nie-sława

Nachodzi mnie pewna refleksja – czyż nie przeżyłem zdecydowanie za wiele, aniżeli śmiertelnicy są w stanie znieść? Może błędnie zakładam, iż moje ciało będzie się zawsze odradzać? Może udręka w końcu rozsadzi je od środka, przynosząc nicość? Nie wiem, czego teraz pragnę – dalszego marszu, aż do definitywnego rozwiązania zagadki bytu, czy po prostu zwykłego odpoczynku?

Podczas wędrówek wielkim wsparciem byli dla mnie moi towarzysze i im w wielkiej mierze zawdzięczam, że zawędrowałem tak daleko. Opowiadałem głównie o moich męskich kompanach, podczas gdy pomagały mi również kobiety, wspomniane chociażby podczas opisywania perypetii Mortego. Jedną z nich była kapłanka o niecodziennym imieniu Nie-Sława, sukub, o której niepochlebną opinię wyrażała nasza drużynowa czaszka. Nie-Sława była właścicielką nieźle prosperującego interesu – Przybytku Zaspokajania Żądz Intelektualnych, gdzie zawędrowałem, zaintrygowany zagadkową nazwą. Potrafiła rozporządzać mocami, które prości ludzie nazwaliby magią, ale jej manipulowanie wszechświatem miało nieco inną naturę.

- Moje moce, jak ty to widzisz, wynikają z mojej wiary, a nie z manipulowania energią, jak w przypadku Sztuki. Sztuka jest mechanizmem, dzięki któremu można wykorzystać moc Wieloświata za pomocą gestów, rytuałów i różnych urządzeń. Moje moce przybywają do mnie z innego powodu. Moja wiara i natura pozwalają, by część Wieloświata ujawniła się przede mną.

W tym momencie, kiedy postać Nie-Sławy staje przed oczyma mej wyobraźni, zastanawiam się, czy to właśnie jej mogły dotyczyć ostatnie słowa Raveli. W końcu sprzeciwiła się własnej naturze – wszakże wszyscy doskonale wiemy, co jest domeną sukubów, ja zaś nigdy nie widziałem, aby Sławę nadmiernie fascynowały TE rzeczy (zresztą ku wielkiemu ubolewaniu Mortego). Wręcz przeciwnie – była damą i w każdym calu zachowywała się jak dama. Także pierwsza część wypowiedzi Raveli, o skórze, ustach, oczach i zapominaniu… Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, iż z Nie-Sławą mógł łączyć mnie delikatny związek emocjonalny, zaś Ravela obawiała się, że przez to zupełnie stracę wspomnienia związane z nią. To dziwne, nie mieć nawet tej podstawowej możliwości przypomnienia sobie, kogo obdarzyło się uczuciem. No, chyba że nie było takich osób…

- Gdy ktoś ucieka od swojej natury, wielkie są męczarnie, które powstają w wyniku takiej zdrady.

nie-sława

Czy to oznacza, iż zmiana natury dowolnej istoty nie jest możliwa bez straszliwych konsekwencji? Nawet w przypadku Sławy, kiedy metamorfoza odbywa się od szeroko rozumianego zła w stronę dobra i moralności? Co chcesz mi przekazać, przeklęta wiedźmo? Że nasze urodzenie determinuje nasze przeznaczenie? Że niemożliwa jest jakakolwiek zmiana, a zły pozostaje złym na zawsze, a jeśli zapragnie zwrócić się w drugą stronę, poniesie karę? Że świat, byt i istnienie już po kres wieków pozostaną niezmienne?

Wiem, co powiedziałaby na to Nie-Sława – delikatnie, smutnie się uśmiechając i próbując zrozumieć nawet ciebie, Ravelo.

- Miłość może nawet poruszyć Sfery, gdy jest silna i prawdziwa. Pośród moich doświadczeń nie ma nic bardziej prawdziwego niż uczucie, jakim obdarza się drugą osobę. Zanim zdecydujesz się chronić innych przed swoimi uczuciami, pamiętaj jedno – miłość jest potężna, tak potężna, że odnalazła drogę do czarnego serca Raveli, a jej dotyk kazał cenić jej drugą osobę bardziej niż siebie. Czy wiesz, jakiej trzeba było siły, by odmienić serce kogoś takiego, jak Ravela? Pomimo całego Bólu, jakiego mogła być źródłem, wydaje mi się, że trzeba powiedzieć o dobru, które stworzyła.

Ravelo… Odnajdź prawdę w słowach Nie-Sławy, wspaniałej kapłanki i cudownej osoby, która pomimo gnębiącej jej udręki potrafiła przeciwstawić się swojej demonicznej naturze i pomogła mi w próbie odnalezienia samego siebie.

anna

Zupełnie innym typem była diablica Anna Spośród-Cieni, od najmłodszych lat wychowująca się na ulicach Sigil pośród najbardziej niebezpiecznych oprychów. Twarda, stanowcza, nieco prostacka dziewczyna, z początku zachowywała się mocno agresywnie. Podczas pierwszych rozmów niezbyt potrafiłem rozszyfrować słowa specyficznego slangu slumsów Sigil, a każda prośba o wyjaśnienia kończyła się mniej więcej tak:

- Dybać to być śledzonym, ściśniętym, ściągniętym przez Twardogłowych. Ty tępy, pomylony trepie.

W żadnym wypadku nie uważam się za lowelasa lub chociażby człowieka, mogącego przyprawiać niewiasty o szybsze bicie serca. Wręcz przeciwnie, moja aparycja powinna raczej odstraszać potencjalne kandydatki, niźli je przyciągać. Jednak mam niejasne przeczucie, że niegdyś z Anną również łączyło mnie coś więcej, niż tylko wspólne podróżowanie. Wcześniej Nie-Sława, teraz Anna, do tego jeszcze Ravela, a wydaje mi się, iż w tej wyliczance brakuje kogoś jeszcze, najważniejszego ze wszystkich. To wspomnienie z całą pewnością siedzi w mojej głowie i pozostaje mieć nadzieję na szybkie uzyskanie dostępu do niego. Ale tak hipotetycznie się zastanawiając… Co owe kobiety zwabiało? Zaprawdę, trudno wynaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie… Z całą pewnością naznaczone były udręką, gdyż los zsyła mi wyłącznie takich towarzyszy. Może dodatkowo były przeklęte, skazane na jałową miłość do pół-człowieka, która dodatkowo ich unieszczęśliwi, ponieważ nie będzie odwzajemniona? A może były zupełnie normalne – do czasu spotkania z takim jak ja zbrodniarzem, a to przypadkowe zdarzenie zdeterminowało ich przeznaczenie? Wreszcie, może nigdy do niczego nie doszło, a są to jedynie wytwory mojej chorej, uszkodzonej wyobraźni? Uwierzcie mi, ceńcie wszystkie swoje wspomnienia, którymi możecie rozporządzać w dowolnym momencie. Ich utrata to jedno z najboleśniejszych doświadczeń ludzkiej egzystencji.

anna

Lecz nie… To nie może być fikcja. Nawet jeżeli uczucia Anny i Nie-Sławy są tylko moimi wymysłami, z pewnością nie może być nimi miłość pewnej kobiety, której obrączkę obracam teraz na palcu serdecznym. Ona ukochała mnie tak bardzo, że z miłością poświęciła dla mnie życie i błąkała się przez niezliczone wieki pomiędzy korytarzami upiornej Fortecy, oczekując na przybycie kolejnego z wcieleń. Kiedy wypowiem jej imię na głos, wiele zagadek zostanie rozwiązanych i na wiele pytań, wirujących w mym umyśle, poznajduję odpowiedzi. Z jednej strony właśnie tego pragnę, gdyż celem mojej wiecznej wędrówki jest odnalezienie samego siebie, a poznanie historii obecnej inkarnacji może okazać się niezbędne do wykonania tej karkołomnej misji. Z drugiej zaś wyczuwam, że owa opowieść ma tak pesymistyczny wymiar, iż może całkowicie zniechęcić mnie do dalszego działania. Im dłużej ktoś żyje, tym bardziej przywiązuje wagę do własnych przeczuć, gdyż zdaje sobie sprawę z niestabilności wszechświata. Egzystuję już taki kawał czasu, że właściwie nie powinienem ufać niczemu innemu… Zaryzykuję jednak i w drodze wyjątku zdam się na miłość.

deionarra

Deionarra.

To ona, ona jest moją jedyną, prawdziwą miłością. Na początku żmudnej wędrówki, kiedy towarzyszył mi jedynie Morte i kiedy nie miałem nawet bladego pojęcia o sobie, obudziłem się na stole krematoryjnym w kostnicy. Wówczas, podczas zwiedzania jakże osobliwego przybytku, doznałem czegoś w rodzaju wizji, objawienia. Czaszka nic nie zauważyła, stwierdziła tylko, że wyglądałem, jakbym na moment popadł w głęboką zadumę. Ukazała mi się ona – Deionarra, kobieta, której historia potrafi poruszać najtwardsze nawet serca. Przez cały czas szukania siebie czułem jej obecność, niewytłumaczalną aurę, wspierającą mnie z całych sił. Już wtedy, w kostnicy, przepowiedziała mi moją nieuchronną przyszłość:

- Dojdziesz do więzienia z żalu i płaczu powstałego, gdzie nawet cienie odchodzą od zmysłów. Zażądają tam od ciebie potwornej ofiary, najdroższy. By móc w końcu spocząć, zmuszony będziesz unicestwić to, co utrzymuje cię wśród żywych i utracić nieśmiertelność.

Nie mogłem uchwycić żadnego sensu w tych zdaniach… Teraz je rozumiem, co oczywiście w żaden sposób nie czyni mnie szczęśliwszym.

«
Strona: 1 2 3 4 5
»

Komentarze

0
·
Kapitalny tekst, przynosi nutkę nostalgii
0
·
I prowokuje do powtórki.
0
·
Świetne! Tylko ta końcówka...

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...