Cóż było potem? Długie błąkanie się po Sigil, przede wszystkim po jego mniej wykwintnych dzielnicach, w których łatwo wymienić życie człowieka na parę dobrych butów bądź nowe rękawiczki. Zarobić pchnięcie nożem można było z równą łatwością, z jaką zamawiało się podłe piwo w karczmie… Moją egzystencję utrudniał dodatkowo fakt, iż wielu mieszkańców Sigil znało moje poprzednie wcielenia, a nie zawsze byłem człowiekiem praworządnym lub posiadającym pełnię władz umysłowych. Niektórzy zapamiętali mnie mocno negatywnie… Spróbujcie sobie wyobrazić np. zdziwienie Anny, kiedy spotkałem ją po raz pierwszy – parę dni wcześniej znalazła moje ciało na ulicy i osobiście dostarczyła je do kostnicy. Moje pojawienie się musiało być dla niej nie lada niespodzianką…
Podróżowałem, imałem się najróżniejszych zajęć i uczyłem się magii pod czujnym okiem znachorki Mebbet (jak się później okazało, było to jedno z wcieleń Raveli), ale w pamięć najbardziej zapadły mi konwersacje z przeróżnymi obywatelami Wieloświata. Całe Sigil to prawdziwa galeria niezwykłych osobowości, na które można się natknąć w najmniej spodziewanych miejscach. Jeżeli znały mnie z dawnych lat i nie żywiły urazy za czyny, których pamiętać nie mogłem, a za które zmuszony byłem brać odpowiedzialność, to tym przyjemniej prowadziło się rozmowę. Często podczas takich wymian zdań w mojej głowie „odblokowywały się” wspomnienia, dotyczące określonego momentu. Dawało mi to złudne poczucie własnej tożsamości.
Jedno z bardziej interesujących spotkań odbyłem w Gospodzie Pod Gorejącym Człekiem (czyli w miejscu, gdzie znajduję się także teraz) z emerytowanym funkcjonariuszem Harmonium, Ebbem Skrzypiącym. Ten przyjazny, siwowłosy wojak z przyjemnością wytłumaczył mi wszystkie zawiłości, dotyczące Sigil oraz chętnie odpowiadał na zadawane pytania. Mimo iż ledwo mnie znał, zachowywał się w stosunku do mnie jakbym był dawno niewidzianym, najlepszym przyjacielem. Tacy ludzie automatycznie budzą nasze zaufanie, gdyż emanują swoistą pewnością siebie, a nie są zadufani. Wyobraźcie sobie więc mój szok, kiedy okazało się, że Ebb jest w rzeczywistości jednym z przywódców Frakcji Anarchistów! Los chciał, iż natknęliśmy się na siebie w Klątwie, mieście położonym w dużej odległości od Sigil, gdzie anarchiści przybyli siać chaos i defetyzm. Już nie przypominał wesołego, uprzejmego staruszka, dla którego największą przyjemnością jest wychylenie kufelka i rozgrzanie zziębniętych dłoni przy kominku. Teraz był wysokim, żylastym starcem o błyszczących oczach. Swoją drogą, to zadziwiające, jak rzeczy, którymi się zajmujemy, wpływają na postrzeganie nas przez otoczenie. Ebb pamiętał mnie z Sigil… Niestety, porozumiewanie się z nim zostało ograniczone wyłącznie do wygłaszania anarchistycznych sloganów:
- Kiedy ludzie zobaczą, że ich przywódcy zawiedli, to istnieją spore szanse, że zgniotą struktury władzy, które ich represjonowały i stworzą coś nowego, pięknego. My im pomożemy.
- Chodzi o to, że gdy korupcja w tym mieście zostanie wycięta, jak zgnilizna z jabłka, na jego ruinach może wyrosnąć coś nowego. Będzie jak pożoga w miejskiej administracji.
Przykre, niestety powszechnie spotykane – nawet inteligentni ludzie pod wpływem błazeńskiej, a do tego niebezpiecznej ideologii, zmieniają się w bezrozumnych fanatyków, którym nie sposób przemówić do rozsądku. Może trochę męczy was poruszany przeze mnie problem – wszak wcześniej mówiłem o Vhailorze, Nordomie, Pieścimetalu – niemniej właśnie zasklepienie umysłu i zacietrzewienie uważam za największe plagi naszych czasów. Chcesz być głupcem – zostań fanatykiem.
W gospodzie spotkałem także specyficznego człowieka o imieniu O. Zapytany o to niecodzienne miano, odpowiedział:
- To moje imię. To imię części wieczności. Jestem literą w boskim alfabecie. Zrozumienie mnie prowadzi do zrozumienia bytu. Jestem wpisany w prawdziwe nazwy połowy wszystkich rzeczy. Moje istnienie mieści w sobie prawdę. Jestem matematyczny, organiczny i metafizyczny.
Nie mogę powiedzieć, że w pełni zrozumiałem O, gdyż nigdy nie zrozumiałem do końca zagadki bytu. Wydawał się tym nie przejmować i kontynuował filozoficzne wywody:
- Wy śmiertelnicy jesteście jak osy. Budujecie swoje gniazda-życia z najcieńszych gałązek, a kiedy wiatr zrzuca je z gałęzi, chcecie go zażądlić na śmierć. Zamiast zdawać sobie sprawę ze swoich głupich błędów i próbować naprawić zniszczenia, które sami wyrządziliście, oraz brać naukę z doświadczenia, ranicie każdego, kto miał nieszczęście znaleźć się obok was, kiedy doświadczaliście bólu. Moja rada dla ciebie – i dla wszystkich śmiertelników – jest taka: przestań zachowywać się jak robak i zacznij działać rozumnie.
- Wiem, że jak mucha wznosisz się z ruin swojej starej skorupy, pobrzękujesz przez chwilę, a potem kurczysz się i giniesz na oknie prawdy. Uderzasz w szybę, szukając światła bez żadnego ustalonego planu, a potem padasz wyczerpany, gdy Ci się nie uda. Sprzymierzasz się z innymi, by żywić się na nich przez chwilę, a potem idziesz dalej, nie zważając na nich ani trochę. Widziałem, jak tu przyszedłeś, słuchałem Twoich słów, a potem patrzyłem, jak odchodzisz, nie będąc ani trochę mądrzejszym. Czy zaczniesz w końcu uczyć się na własnych błędach, poszukiwaczu?
Czy można przeżyć życie, w ogóle nie zajmując się światem zewnętrznym, a jedynie zachwycać się swym wewnętrznym bogactwem? Podobno takie istoty istnieją. Jak wszyscy ekscentrycy, żyją szczęśliwie, nie zwracając zbytniej uwagi na otoczenie. Wydawać by się mogło, że aby zostać zdefiniowanym jako „normalny”, trzeba być wysoce nieszczęśliwym. Inni, mimo iż z życia czerpią znacznie więcej i nie pozwalają się przytłoczyć codziennym pesymizmem, zostają pogardliwie mianowani „dziwakami” i zepchnięci na margines społeczeństwa. Czy ja też mógłbym odciąć się od egzystencji i owinąć się szczelnym kokonem, który byłby w stanie uchronić mnie od udręki? Być może długi okres uśpienia zbawiennie wpłynąłby na mój umysł i powstałbym z całkowicie kompletną pamięcią? Albo narodziłby się zupełnie nowy człowiek, zdolny do tylko jednej śmierci, nie zaś wielokrotnego umierania…
Zwiedziłem wiele budynków w najróżniejszych zakamarkach świata, jednak gorejący przybytek Sigil na zawsze pozostanie w moim sercu i wspomnieniach (przynajmniej dopóty, dopóki ich ponownie nie utracę). Gdzie bym się nie znalazł – w poślednich zamtuzach, schludnych tawernach, wykwintnych zajazdach, deptający zapomniane ścieżki Doliny Lodowego Wichru czy spacerujący po sławetnych drogach we Wrotach Baldura – zawsze chętnie i z pożytkiem dla umysłu powrócę do Gospody Pod Gorejącym Człekiem.
Nie chciałbym zbyt długo rozwodzić się nad tym, ile czasu spędzałem w miejscach dużo mniej przyjemnych, aniżeli wspominana gospoda. Niemniej, aby w pełni pojąć moją historię, wypadałoby znać przynajmniej ogólny zarys sytuacji. Eksploracja Placu Szmaciarzy, Katakumb Łkających Kamieni, gdzie wplątałem się w konflikt pomiędzy umarłymi a tajemniczą istotą, nazywaną Wielojednością… Natknąłem się również na starożytne grobowce, pełne śmiercionośnych pułapek, zastawionych przez moje poprzednie wcielenie… Musiałbym jednak być głupcem, jeżeli narzekałbym na trudy i niedogodności, które zostały przede mną spiętrzone. To one sprawiły, iż nabrałem doświadczenia, inteligencji i nowych umiejętności, niezbędnych do bytowania w Wieloświecie.
Mój umysł, uwolniony z klatki i przynajmniej częściowo nasycony szczegółami poprzedniego żywota, wyrywa się do dwóch postaci, będących kluczowymi w mojej egzystencji. Co znamienne, obydwie to kobiety… Rozpocznę od Deionarry – czuję, że jeżeli zupełnie nie wyczerpię tego zagadnienia, nie będę mógł przejść do finału całej opowieści.
Czym jest miłość? Nie podejrzewajcie proszę, iż niczym nabzdyczony gówniarz, przekonany o własnej nieomylności, będę próbował udzielić jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Definicja miłości nie istnieje i nigdy nie zostanie ułożona – wszystkich, którzy twierdzą inaczej, mam za głupców. Jaki jest więc sens zadawania podobnych pytań? Myślę, że każdy szuka nieco zrozumienia, pragnie zobaczyć innych, również borykających się z takimi samymi problemami, zmagającymi się z miłością, jakby była jakąś chorobą, nieszczęściem czy boską karą. Przykro mi, kiedy mam nieprzyjemność być świadkiem lub słyszeć o podobnych sytuacjach. Niektóre istoty jakby zatraciły się w przywiązaniu do drugiej osoby – nie potrafią bez niej egzystować, mimo iż brak jest w ich związku głębszych uczuć. Sprzeczają się, zdradzają myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem, ale trwają przy sobie niczym kleszcze, wszczepione w ciało martwej ofiary, z której wyssały już całą krew. Nazywają to miłością, ale to gorsze od nienawiści.
Nie zawsze byłem człowiekiem praworządnie dobrym. Pokręcone ścieżki mojego umysłu wiodły mnie na manowce, sprawiając, że dopuszczałem się najohydniejszych czynów. Potępiam się i żałuję, aczkolwiek zdaję sobie sprawę, iż skrucha nie wystarczy na zadośćuczynienie. Nie jesteśmy już dziećmi, żyjemy w brutalnym świecie dorosłych, gdzie każdy występek spotyka prędzej czy później kara.
Cóż takiego zrobiłem? Boję się i brzydzę o tym mówić, nawet teraz, kiedy jestem innym człowiekiem, innym wcieleniem siebie i nigdy nie poważyłbym się na tak ohydny czyn. To paradoksalne, niedoskonałe i niesprawiedliwe, ale jedyne możliwe do zaakceptowania; zmuszony jestem przyjmować na siebie konsekwencje działań poprzednich inkarnacji, chociaż tak naprawdę, poza aspektem powłoki cielesnej, są dla mnie zupełnie obcymi ludźmi. Miałbym się jednak wyprzeć, stwierdzić, że to nie ja? Bezsens.
Deionarro… Wiem, iż wobec mojej zbrodni niewiele to znaczy, jednak błagam twojego ducha o przebaczenie, zdając sobie jednocześnie sprawę, że udzieliłaś mi go dawno temu…
- Najdroższy, dla ciebie mogę doświadczyć tysięcy niebezpieczeństw, objąć wieczność. Ja nie boję się. Posłuchaj mnie – będę ci towarzyszyć, choćby same sfery zagrodziły drogę.
Dobrze ponownie usłyszeć twój głos…
Deionarra zginęła, ponieważ było to w interesie jednej z moich poprzednich inkarnacji. On… Ja perfidnie wykorzystałem uczucie tej kobiety i pozwoliłem jej umrzeć, wiedząc, że miłość, którą mnie obdarzyła, da jej moc do pozostania na ziemi w postaci ducha. Pragmatyczne wcielenie zaplanowało to z najwyższym cynizmem i wyrachowaniem – jeżeli jemu nie udałoby się osiągnąć celu, dusza Deionarry miała wskazywać drogę następnym, próbującym dokonać tego samego…
A jaki to cel?
Jaki może być cel pół-człowieka, niezdolnego do śmierci, którego każde następne unicestwienie przybliża do egzystencji w postaci bezwolnego zombie?
Tylko jeden – odzyskanie własnej śmiertelności.
Pozbawiła mnie jej wspomniana wcześniej wiedźma, Ravela. Kiedy tylko zebrałem najpotrzebniejsze informacje, natychmiast wyruszyłem na poszukiwania, które okazały się trudniejsze, niż myślałem. Ravela została uwięziona w specjalnie spreparowanym Labiryncie przez Panią Bólu. Labirynty Pani były miejscami w nieznanych otchłaniach sfer, gdzie wtrącała ona swych przeciwników lub po prostu tych, którzy na to według niej zasłużyli (sam niegdyś się tam znalazłem). Z każdego Labiryntu istniał portal wyjściowy, dający więźniowi szansę na ucieczkę. Do każdego istniało również wejście, ale żeby z niego skorzystać, należało zaopatrzyć się w odpowiedni klucz. Skompletowanie go zajęło mi masę czasu, niemniej nie mogę spisać go na straty – poznałem wówczas Nie-Sławę i innych towarzyszy, zwiedziłem Sigil wzdłuż i wszerz, miałem okazję przeżyć niesamowite przygody, a także przyjrzeć się efektom poczynań moich poprzednich wcieleń.
W końcu jednak trafiłem przed oblicze wiedźmy Raveli.
- Co może zmienić naturę człowieka?
Sztandarowe pytanie, na które długo nie mogłem znaleźć odpowiedzi. Mimo zebranych doświadczeń i masy rozmów z rzeszą inteligentnych, poszerzających me horyzonty istot, nie potrafiłem podjąć w prawidłowy sposób tematu. Próbowałem rzecz jasna wypowiedzieć parę słów, które ówcześnie wydawały mi się mądre. Teraz jednak, kiedy znam zakończenie smutnej historii, zrozumiałem, jak daleko byłem od prawdy.
Ravela spokojnie wyjaśniła mi, co jest powodem przerażającej pustki, którą od wieków odczuwam wewnątrz cielesnej powłoki – to ona przeprowadziła rytuał, dzięki któremu zyskałem atut nieśmiertelności. Na moje własne życzenie…
- Ołów nie tak łatwo w złoto zamienić, choć jest to możliwe. Jeśli od krwi wodę oddzielić można, śmiertelność można oddzielić od śmiertelnika, obrać ją jak brudną skórkę.
Długa, długa i owocna była rozmowa z wiedźmą. Nie omieszkała podzielić się ze mną swoją opinią odnośnie podróżujących w moim towarzystwie postaci. W przypadku niektórych, np. Dak'kona, wypowiadała się w sposób dla mnie zagadkowy i niezrozumiały – niemniej pomiędzy głównymi zainteresowanymi wytwarzała się więź, dająca pewność słuchaczom, iż wiedzą oni, czego dotyczy pozornie nieskładna przemowa. O innych zaś, jak choćby o Nordomie, mówiła wprost:
- To pudło na ryby… Kiedyś znało jedynie definicję cierpienia, ale teraz czuje jego żądło. Nie ma miejsca dla „dwójek” w świecie jedynek i zer, nie ma miejsca dla „być może” w przybytku prawdy i fałszu, i nie ma „zzielenienia z zazdrości” w czarno-białym świecie. Kiedy dowie się, jak obracają się sfery, kiedy pozna prawdę, ukrytą pod lojalnością i chorą logiką, pozna jeszcze więcej udręk.
O Ignusie:
- Trzeszczący, gderający czarodziej… Nosi w sobie żar minionej namiętności Raveli, bo nie dba o to, co robi, ale… być może… głęboko w środku, w miejscach pozbawionych światła, męczony jest przez coś, czym kiedyś był, zanim zawładnęły nim namiętności. Czy moje słowa palą cię do żywego, o gorejący człeku?
O Mortem:
- Gadająca czaszka… Czy te żarty stanowią wystarczającą ochronę dla tego, co leży pogrzebane pod twoim czerepem? Po cóż mówić prawdę, skoro wystarcza kłamstwo?
O Nie-Sławie (a słowa te słyszałem także wcześniej w mej głowie, zastanawiając się wówczas, kogo mogły dotyczyć):
- Kusicielka z Otchłani… Skóra tak delikatna, usta tak wydatne, oczy, które mogą sprawić, że zapomnisz o samej Raveli… A jednak cierpi więcej, niż ktokolwiek inny. Gdy ktoś ucieka od swojej natury, wielkie są męczarnie, które powstają w wyniku takiej zdrady.
Kiedy Nie-Sława spróbowała łagodnie zaprotestować, została przez Ravelę ostro potraktowana:
- Kłamiesz, sukubie! Kłamiesz! Okłamywać się mnie nie waż, gdyż twe serce jest dla mnie otwartą księgą! Każde słowo, które wypluwasz, krzyczy o twym bólu!
Ostatnią scharakteryzowaną była Anna:
- Ach… Spójrz na to pełne energii diabelstwo. Czy mam powiedzieć o twojej udręce, kaduku? Nie, nie powinnam o tym mówić… Wychowana wśród okrucieństw i męczarni, Ravela… świat jest dość rozdartym miejscem…
Ta wypowiedź była dużo mniej konkretna, aniżeli pozostałe. Ravela jakby mamrotała do siebie, nie pragnąć nic wyjaśniać otoczeniu. Można to chyba dość prosto wyjaśnić – spoglądała na mnie łakomym wzrokiem już od dłuższego czasu, wyraźnie chcąc skierować dialog na „nasze sprawy”. Przybyłem do niej po wiedzę, toteż mówiła głównie ona:
- I ty, mój najdroższy pół-człowieku. Tobie przypadła w udziale największa udręka… życie dłuższe od wieczności. Czy możliwe jest, aby życie dbało o ciebie tak jak Ravela? Taki dzielny, tak namiętny, tak straszliwie zagubiony, biedny, biedny… Byłeś zagadką ze skóry i kości, zawsze intrygujący i najukochańszy ze wszystkich, którzy przybyli do mnie, przedstawiając prośby, żądając, błagając… dogadzając? Błagając o pomoc… Tak trudno jest spojrzeć poprzez te blizny i wydobyć człowieka, który niegdyś znajdował się pod spodem…
- Ravelo… Możesz mi powiedzieć cokolwiek o tym, kim kiedyś byłem?
- Cień posiadający istotę, poszukujący tego, co rzuca światło. Znam ja cię dobrze i nie… znam. Nie lepiej niż naturę jakiegokolwiek człowieka. Nasze przeszłości są skrzyżowane. Człowiek naznaczony nieśmiertelnością, wciąż odczuwający męki rozdzielenia i wysuszona starucha, uwięziona na dobre. Widzę twoje zaskoczenie… Zdaje ci się, że spotykamy się po raz pierwszy? Nie, nie, nie… nie? Wcale nie. Echo przyszłego spotkania to być musi. Albo przeszłego, zależy, w którą stronę płynie czas.
- A zatem… To spotkanie jest echem spotkania z przeszłości?
- Teraz i wtedy – bardzo… podobne? Tak bardzo splątane ze sobą teraźniejszość i przeszłość, obie odbijają się w sobie… po raz kolejny przychodzisz przed moje oblicze z problemem, by sprawdzić, czy znam rozwiązanie niemożliwego. Piękny, niewdzięczny, ukochany człowiek.
- Co było tym niemożliwym, o rozwiązanie którego cię poprosiłem?
- Taki ogień w twoich oczach, że mógł poruszyć serce Szarej Pani… chęć bycia wolnym, ale kiedy już zostałeś uwolniony, ogień w twych oczach wypalił się. Obawiam się, że w momencie rozdzielenia twe życie straciło wszelki sens… A może powinieneś warować jak piesek, proszący o jedzenie – może wtedy Ravela rzuci kolejny ochłap wiedzy?
Czy można zaufać bezgranicznie słowom Raveli? Wydaje mi się, że pomimo całkowitego odosobnienia w więzieniu Pani Bólu, nie straciła ona zupełnie zdrowych zmysłów. Z pewnością dysponowała ogromną wiedzą na temat przeszłości mojej i moich towarzyszy. Czy jej sczerniałe, ropiejące serce podszeptywało oszczerstwa o moich towarzyszach, czy też zdecydowała się mówić prawdę? Może sądziła, iż odwrócę się od przypadkowej zgrai udręczonych istotek i po wiek wieków pozostanę z nią w labiryncie?
Poważny błąd… Nawet jeżeli pragnąłbym tego, moje przeznaczenie nieubłaganie pchało mnie naprzód, w ręce nieodgadnionej przeszłości, gdzie czekał finał historii. Nie miała także odpowiedniej mocy, aby mnie powstrzymać. Mówiąc prawdę, chyba nikt jej nie posiadał – bo nawet, gdyby mnie zabiła, to co? Zmartwychwstałbym. I znów, i ponownie, aż jej moc, zaklęcia i jakakolwiek zdolność do unicestwiania mnie wyczerpałyby się. Nawet Bogowie nie byli w stanie mnie zatrzymać. Klątwa nieśmiertelności miała także pozytywy.
Zastanawiałem się już nad tym problemem, niemniej dialog z Ravelą rozszerzył moje horyzonty. Każda napotkana kobieta, z którą spędziłem nieco czasu, pałała do mnie mniej lub bardziej gorącym uczuciem. Nie wiem, co je przyciągało, lecz dzięki ich poświęceniu zdołałem przejść przez wszystkie niebezpieczeństwa i stawić czoło własnej tożsamości. Czy teza, iż wszystkie przylgnęły do mnie z powodu własnej udręki, jest stuprocentowo prawidłowa? A może to moja udręka przyciągnęła je do mojego słabowitego ciała, tym samym rozpoczynając ich cierpienie?
Niestety, nie udało się rozwiązać sprawy z Ravelą w sposób pokojowy. Wraz z drużyną stoczyliśmy wyczerpującą walkę i pozostawiliśmy jej martwe ciało w labiryncie. Mam nadzieję, że zaznała spokoju w miejscu, do którego się udała.
Komentarze
Dodaj komentarz