Zapewne zauważyliście, iż od czasu do czasu zmieniam sposób narracji, a szczególnie tyczy się to osoby, w której przemawiam. Fakt ten bierze się z gamy różnobarwnych obrazów, nawiedzających mój umysł – momentami ciężko mi jednoznacznie stwierdzić, czy „ja jestem”, czy „my jesteśmy”, czy „on jest”… Przez chwilę wydawało mi się, że kilka moich poprzednich wcieleń było zdolnych do dokonania wyżej wspomnianych, odrażających czynów. Ba, być może jedno lub dwa rzeczywiście to zrobiło? Bo skąd mógłbym wiedzieć, jakie profity oferował Grimuar? Skąd przybyłem? Kim jestem? Dokąd zmierzam? Czy już przeszedłem swoją ścieżkę, czy dopiero stoję na jej początku?
Wiecie, co jest dla mnie najcenniejsze, co daje mi siłę? Plejada niezwykłych charakterów i osobowości, jakie napotkałem na swojej drodze. Niektóre z nich natknęły się na moją osobę kilkukrotnie – to fascynujące doświadczenie, rozmawiać z kimś, kto widział cię w innych warunkach, innej sytuacji życiowej, kiedy twoje ambicje zupełnie różniły się od obecnych. Pocieszający jest fakt, iż chociaż niegdyś bywałem istnymi wcieleniami zła, a nawet pierwotnego chaosu, potrafię się zmieniać, zapomnieć o wyrządzanych krzywdach i poprzedniej naturze. Każde moje następne istnienie nie jest determinowane przez poprzednie – i całe szczęście.
- Trzeba poznać wroga, by móc wykuć przeciw niemu broń. Rozpocznij od jakiegoś elementu twojego przeciwnika. Kropla krwi. Skrystalizowana myśl. Jedna z jego nadziei. Każda z tych rzeczy może powiedzieć, jak go unicestwić.
To słowa wielkiego, kamiennego golema, prawdziwego wyznawcy entropii. Mimo iż pozornie potrafił nieść jedynie zniszczenie, a pomaganie mu pchało mnie w stronę chaosu, zdania, jakie wypowiadał, niosły w sobie prawdziwą mądrość. Pomógł mi również podczas ostatecznego rozstrzygnięcia, wykuwając dla mnie niesamowite ostrze, zdolne unicestwiać nawet nieśmiertelne byty – a więc, jeżeli zaszłaby taka potrzeba, także mnie. Pamiętam, że pożądał pewnego przedmiotu, który wszedł w moje posiadanie. Ewentualna odmowa równała się automatycznemu zerwaniu jakichkolwiek stosunków.
- Rozkład jest tym, co łączy wszystkie rzeczy. Wojna jest niezbędna. Śmierć jest niezbędna. Rozkład jest niezbędny.
Czy można postawić kontrowersyjną tezę, w myśl której Pieścimetal (to zastanawiające; już po raz kolejny najpierw przypominam sobie wydarzenie lub zdanie, a dopiero później imię postaci, której dotyczyło) nie był egzystencją złą, dążącą do zniszczeń, a jedynie akceptującą nieuchronny, nieubłagany porządek wszechświata? Co jest gorsze – mówienie o śmierci jako o rzeczy nierozerwalnie połączonej z życiem czy na przykład zadawanie bólu, torturowanie, czerpanie przyjemności z czyjegoś nieszczęścia? Co jest tym prawdziwym, niewybaczalnym złem? I czy wolno nam, jako zwykłym ludziom, ferować wyroki i decydować o karach?
Z drugiej strony, golem powiadał:
- Nie ma żadnych ograniczeń. Ograniczenia są jednym z ogniw porządku. Ograniczenia muszą zostać unicestwione.
Pozbawienie ograniczeń nie wydaje mi się rzeczą ani rozsądną, ani w ogóle możliwą w świecie, na którym obecnie bytuję. Ludzie i inne istoty, pogrążone w zupełnej anarchii, z pewnością doprowadziłyby w końcu do destrukcji tego, co może doskonałe nie jest, ale było wypracowywane przez lata. Nie chciałbym, Bogowie brońcie, zgrywać jakiegoś męża opatrznościowego czy rycerza w lśniącej zbroi, gromiącego złoczyńców i siejącego sprawiedliwość. Obliźniony, umarlak, połamaniec, bezimienny, który nie potrafi umrzeć – moje miana dobitnie ukazują, że nie nadaję się do tych ról. Jednakże ogólny poziom świadomości obywateli Wieloświata nie daje mi żadnych złudnych nadziei, że pozostawienie im wolnego wyboru przyniosłoby jakiekolwiek pozytywne skutki. Jedynie skąpanie dotychczasowego porządku we krwi i wyklarowanie nowych, prawdopodobnie jeszcze gorszych władz i przepisów, wywodzących się z najsilniejszego i najsprytniejszego motłochu.
Jednakże zakładając, że znajdziemy się niegdyś w utopii, gdzie większość istot odznaczać się będzie nieprzeciętną inteligencją, ograniczenia staną się rzeczą nie tylko zupełnie zbędną, ale wręcz przeszkadzającą w codziennym życiu. Wszystkie prawa, edykty, przepisy, dekrety i rozporządzenia… Może ich ustawodawcy rzeczywiście mieli dobre intencje, niemniej w którymś momencie sprawy zaszły zdecydowanie za daleko. Myśl przewodnia, naturalna niczym oddychanie dla normalnych ludzi, została zatracona w gąszczu przypisów i interpretacji, stworzonych dla kretynów, którzy nie są w stanie pojąć spraw nawet najbardziej oczywistych, a więc trzeba im je bezustannie tłumaczyć, ze szkodą dla tej inteligentniejszej części. Może więc niesienie zniszczenia, entropii i rozkładu rzeczywiście ma głębszy sens, którego nie można nazywać złym? Bo utożsamianie dobra z porządkiem to głupota i infantylizm.
A jeśli się mylę? A jeśli moje wywody są nic niewarte, ponieważ Pieścimetal to tak naprawdę oszalały morderca i psychopata? Analogicznie jak Vhailor, służący jednak drugiej stronie, nie mający żadnego głębszego celu?
- Dla każdego żywego bytu istnieje broń, przed którą nie może się on uchronić. Czas. Choroba. Żelazo. Wina.
Jedno nie ulega wątpliwości – sposobów na unicestwianie swoich potencjalnych wrogów znał Pieścimetal tysiące. Właśnie ten fakt skłania mnie do wzięcia go w obronę i doszukiwania się jakiegoś głębszego sensu w jego filozoficznych wywodach. Nie zachowuje się jak przywoływany już przeze mnie Vhailor, nie jest fanatycznym wyznawcą, nie rzuca się na każdego, kto bezwzględnie nie podziela jego poglądów. Ma w sobie mnóstwo mądrości i rozsądku, co chyba musiało być zaskoczeniem dla wielu osób, które go napotkały – w naszych umysłach zaszczepiono słowo „golem” jako bezwolną, potężną kukłę, ślepo wykonującą polecenia swojego twórcy. Pieścimetal dysponuje czymś, co spokojnie nazwać można ludzką inteligencją, zdecydowanie wykraczającą ponad przeciętność. Czy można zaryzykować tezę, że jest dzieckiem pierwotnej, najczystszej entropii? Że wykluł się z chaosu, zaraz na początku dziejów? Że może właśnie on jest tą entropią, w którą tak żarliwie wierzy?
Na te pytania chyba nigdy nie uzyskam jednoznacznej odpowiedzi.
Mój umysł przypomina ogromny, majestatyczny hol z mnóstwem drzwi, odnóg i korytarzy, z których każdy prowadzi w nieznane. Niestety, monumentalność tego pomieszczenia przekracza najśmielsze marzenia najwybitniejszych architektów – w związku z tym, chyba nigdy nie będzie mi dane szczerze i z czystym sumieniem powiedzieć, iż zgłębiłem wszystkie zakamarki. Czasem nagle wszystkie drzwi z hukiem się zatrzaskują i za żadne skarby nie potrafię ich otworzyć. Jedyną receptą jest wtedy powrót do rzeczywistości i trwanie w nadziei, że kolejna dawka wspomnień pozwoli mi w końcu zidentyfikować, kim do cholery jestem.
To dziwne, że siedzę zupełnie sam w gospodzie. Wszystkim poprzednim wcieleniom pomagali mniej lub bardziej ekscentryczni towarzysze, zaś tego obecnego mnie pozostawiono bez żadnego wsparcia. Co mogło oddzielić ode mnie mych przyjaciół, wiekuiście złączonych ze mną udręką, której symbol mam wytatuowany na ciele? Jedyna odpowiedź wydaje mi się zbyt straszna, ażeby w ogóle wypowiadać ją na głos…
A nawet gdyby najbliżsi odeszli, to czy nie zastanawiający jest fakt, iż brak tutaj żadnych naprzykrzających się pijaków, chłopców-naganiaczy, sprzedajnych panienek lub poślednich kupców, za wszelką cenę pragnących opchnąć posiadany towar? Moja aparycja, przyznaję nieciekawa, nie powinna jednak nadmiernie odstraszać – w świecie, gdzie od tysięcy lat trwa Wojna Krwi pomiędzy dwoma szczepami demonów, blizny wojenne nie powinny być dla nikogo szokujące. Ta pustka jest dla mnie mocno zagadkowa… Coś musiało się wydarzyć, zanim zmaterializowałem się w tym miejscu i rozpoczął się długotrwały proces odzyskiwania wspomnień. Chyba odzywają się we mnie moje stare umiejętności, gdyż wyczuwam wzmożoną aktywność Pani Bólu, przerażającej opiekunki Sigil, miasta, w którym się znajduję. To jedna z najpotężniejszych istot w Wieloświecie, a pomimo tego, wydaje mi się, jakby była nieco zaniepokojona, być może nawet lekko wystraszona.
Chciałbym mieć teraz kogoś, kto doradziłby, co powinienem zrobić. Idealny do tej roli wydaje mi się jeden z moich najwierniejszych towarzyszy – mam na myśli upierdliwą, złośliwą, latającą czaszkę o imieniu Morte. Pragnący uchodzić za wszystkowiedzącego, niezwykle zabawny kompan, mający fioła na punkcie damsko-męskich spraw. To, że nigdy nie zarobił po twarzy za jedno ze swoich chamskich haseł, zawdzięcza jedynie faktowi, iż twarzy nie posiada. Do dzisiaj pamiętam, jak podczas odpoczynku powiedział do jednej z pań, podróżujących w naszej drużynie:
- Anno, jak ci się nie podoba, że się na ciebie patrzę, to po co nosisz tę… wiesz… tę… kamizelkę?
Goniła go przez połowę wieczoru, co oczywiście było wysiłkiem daremnym, gdyż niewielkie rozmiary Mortego i wielowiekowe doświadczenie w uciekaniu przed rozwścieczonymi kobietami pozwalały mu ukryć się dosłownie wszędzie. Preferował oczywiście używane damskie staniki…
To w ogóle była dziwna skłonność tego typa – pomimo braku całego ciała, a więc i części intymnych, chuć Mortego była niemalże nieograniczona. Gdzie byśmy się nie znaleźli, dokąd byśmy nie zawędrowali, na widok płci pięknej kompletnie (jeżeli w jego przypadku można użyć tego określenia) tracił głowę. Pamiętam chociażby niezbyt przyjemne zwiedzanie kostnicy – nie przepuścił nawet tamtejszym zombie.
Pomimo pozornie zabawnej, być może nawet głupkowatej otoczki tej postaci, Morte był istotą głęboko inteligentną, potrafiącą zachować się z klasą w trudnych momentach. Nie był wszechwiedzący, ale czas spędzony na wędrówkach po Wieloświecie zaowocował imponującym doświadczeniem (nie tylko w kwestii kobiet). Często pytałem go o radę…
Ach… Ten ból… Nie do wytrzymania… Jeżeli nie ustanie, zaraz rozpadnę się na kawałki… Świat wiruje, kręci się, drży… Cóż za potężna siła… Któż dopadł mą obolałą jaźń i próbuje się doń wedrzeć, ograbić mnie z tych strzępów wspomnień, jakie udało mi się sporym wysiłkiem woli odtworzyć?
- Tysiąc razy uległeś śmierci i odrodziłeś się w każdej z nich. Ale inaczej z umysłem rzecz się ma, umysł jest o wiele wątlejszy. Jego blizny są o wiele głębsze i nie goją się. Mózg okryty jest twardą skorupą z kości, trudną do złamania, ale bezbronną wobec tego, co zżera go od środka.
Głos… Zniekształcony, pochodzący jakby z uszkodzonego głośnika, ale jednocześnie znajomy. Kobiety? Może… matki? To chyba tylko moje pobożne życzenie, gdyż istnieję tak długi czas, że przeżyłem swoich rodziców kilkukrotnie. Z drugiej strony – pamiętam, że w przeszłości ze sporą wprawą posługiwałem się zaklęciami. Może odziedziczyłem jakieś naturalne predyspozycje? A wiadomym jest, iż czarodzieje nie zawracają sobie głowy tak trywialnymi zagadnieniami, jak przeciętna długość życia.
A więc dlatego mój umysł tak powoli przywraca dawne wspomnienia, zacina się i od czasu do czasu płata figle. Ten głos, do kogokolwiek należał, rzucił nieco światła na to przedziwne zjawisko. Musiałem niedawno umrzeć i odrodzić się na nowo. Może zginąłem w jakiejś walce? Nogi zaś przywiodły mnie do najbliższego miejsca, które niegdyś odwiedzałem i które mogłem zidentyfikować – do gospody „Pod Gorejącym Człekiem”. Zaś obrazy, które jawiły mi się na samym początku, musiały być zachowanymi w moim umyśle echami z przeszłości…
I jeszcze niespodziewany, udzielony bez żadnego ostrzeżenia przekaz… Ktoś, kto był jego autorem, rozporządzał mocą tak ogromną, że z łatwością mógłby mnie zgnieść niczym lichego robaka. Nie zrobił tego; wręcz przeciwnie, podzielił się ze mną naprawdę cennymi informacjami. Czyżbym miał jakiegoś możnego protektora, którego zdobyłem podczas poprzednich podróży? Mimo niewątpliwie dobrych intencji, pozostawił po sobie także ćmiący ból głowy – czułem się, jakbym podłożył ciemię pod młot kowalski, zmierzający w stronę kowadła. Miała rację moja stara nauczycielka magii…
- Jednym razem sztuka może rozpalać w tobie płomień, ale innym może cię tym płomieniem spalić. Ludzie powinni raczej tworzyć piosenki niż magię. Piosenki mają w sobie więcej piękna. Magia jest nudna, pospolita, zniszczona przez motłoch, który brnie przez nią.
Ale gawędziliśmy o Mortem.
Przeżyliśmy razem wiele przygód, które nierozerwalnie połączyły nas trudną do zdefiniowania więzią. Odwiedziliśmy mnóstwo niebezpiecznych miejsc, ale nigdy nie mogłem zauważyć, aby Morte tak szczerze i naprawdę się przestraszył. Nawet w groźnych momentach bezpośrednich konfrontacji, kiedy żuchwa dosłownie zwisała mu na nitce, nie wypowiedział jednego słowa skargi, nigdy nie uciekał, zaciekle walczył do końca. Potykał się z wrogiem na swój specyficzny, niepodrabialny sposób – obrzucając wrogów litanią przekleństw, prowokując ich do bezpośredniego starcia i w decydującym momencie wzywając hordę zaprzyjaźnionych czaszek do pomocy. Nie stracił rezonu, nawet gdy został porwany przez potężnego Lotara i musiałem się sporo nagimnastykować, aby wyciągnąć go z kabały. Wydawało się, iż nic nie jest w stanie go prawdziwie strwożyć.
Aż do momentu, kiedy trafiliśmy w ponure, przeklęte miejsce, nazywane Słupem Czaszek. Był to ogromny stos ruszających się czerepów, stale ze sobą walczących, przekomarzających się i wrzeszczących. Ta lokacja była przez wieki domem mojego przyjaciela… Ściślej mówiąc – była domem dopóty, dopóki moje poprzednie wcielenie nie wydarło go siłą ze Słupa, skuszone tajemną wiedzą o Wieloświecie, jaką niby posiadał Morte. Czaszka oczywiście bezczelnie kłamała, ale udało jej się dopiąć celu – została uwolniona. Od tej pory Morte nie miał właściwie wyboru, musiał towarzyszyć mi na dobre i na złe. Kiedy jednak podczas mojej ponownej konwersacji ze Słupem czaszki zażądały w zamian za istotne informacje właśnie powrotu Mortego, ten zupełnie się rozkleił. Począł błagać mnie, abym się ulitował i nie wydawał go z powrotem na pastwę Słupa. Nie wiem, co takiego musiało dziać się wewnątrz, ale Morte wyglądał i zachowywał się, jakby wolał trafić do najgłębszej z piekielnych otchłani, aniżeli powrócić tam, skąd go wyjąłem. Warto dodać, że Słup Czaszek to miejsce pokuty za zbrodnie, dokonywane za życia. Za co pokutował Morte – nigdy nie było dane mi się dowiedzieć.
Poza tym jednym incydentem, zawsze był wesołym i dbającym o atmosferę w drużynie towarzyszem. Potrafił rozładować napięcie i rozbawić każdego rzucanymi uwagami w stylu:
- O Moce nad nami. Znowu coś mnie swędzi z tyłu głowy. Zaraz zwariuję.
Albo:
- No nie. Jedyny sukub, z jakim mieliśmy szansę podróżować, okazuje się purytanką. To dopiero trzeba mieć pecha.
- Nordomie. Oblicz najłatwiejszy dla mnie sposób, bym mógł wtulić się w poduszeczki Anny.
Nie muszę chyba wspominać, iż panie często czuły się urażone impertynenckimi uwagami latającej czaszki? Szczególnie rzeczona Anna, osoba dosyć impulsywna i czuła na punkcie własnej godności, nie potrafiła zignorować Mortego. Oczywiście Morte nigdy nie mógł dać za wygraną i nawet w sytuacjach, kiedy dochodziło do rękoczynów i ratował się ucieczką, wykrzykiwał opinie na temat ścigającej go osoby:
- Twoje włosy są niczym słodki, czuły płomień, jednak wewnątrz jesteś gorzka niczym ukąszenie insekta!
Komentarze
Dodaj komentarz