Wyobraźmy sobie spokojne, letnie popołudnie. Żar leje się z nieba, wszędzie smród asfaltu, a jak co bardziej kreatywny sąsiedzi się postarają, to cała okolica wygląda jak po ataku nuklearnym. Udziela nam się klimat postapokalipsy, więc dzwonimy i pytamy MG, kiedy sesja. Ten nas olewa i idzie do dziewczyny. No cóż, niemiło. Znów zostanie tylko niezaspokojona chęć powrotu do świata Neuroshimy. Co teraz zrobić? Otóż zwlec się z łóżka i wziąć z półki antologię opowiadań postapokaliptycznych „Czerwone oko”.
Pierwsze, co rzuca się w oczy gdy sięgniemy po tę książkę, to format. Każda dotychczasowa książka z serii Neuroshimy wydawana była w formacie B5. Tymczasem oko jest znacznie mniejsze. Co za tym idzie i grubsze. Projekt okładki tak samo nie przystaje do reszty serii. Sprawia to, że książka wyraźnie odcina się wśród kolekcji innych dodatków na półce. Subtelne podkreślenie odrębności tej pozycji.
Wracając do okładki – miękka, i choć niezbyt zachwycająca, to jest klimatyczna. Juggernaunt na tle czerwonego zachodu słońca, autorstwa Tomasza Jędruszka jest, jak już podkreśliłem, klimatyczny, ładny, dobrze pasujący do książki, ale na tle okładek innych książek z serii Neuroshimy wypada raczej słabo.
Reszka szaty graficznej, nie licznej bo nie licznej (obrazki występują tylko na końcu każdego rozdziału), prezentuje się znacznie lepiej. Co więcej, wypada bardzo dobrze na tle innych dodatków.
Przejdźmy do treści. Pierwsze, czego oczekiwałem od książki, to klimat. Nie wymyślana fabuła, nie wspaniałe przygody, tylko klimat. No i jak to z tym było… „Trzeci kontakt” już tworzył ciekawy klimacik. Noc w NJ, bit-boys, sprawy Nowojorskiego podziemia… Już zaczynało być ciekawie, lecz w dalszej części klimat gdzieś uciekł i uparcie nie chciał wrócić. I choć opowiadanie było nawet niezłe, to pozostawiło pewien niedosyt. „Końce bywają początkami” i „Ciężka noc w Kanionie Świstów” zupełnie nie miały klimatu. Są to historyjki, jedna o kloszardach, druga o mądrym czerwonoskórym i głupich białych, z ciekawymi postaciami, całkiem miła fabułką, pozostawiające dość mile wspomnienie, ale całkowicie pozbawione klimatu. Wielka szkoda…
„November Hotel” z mozołem zaczynał tworzyć pewien klimat nostalgii, lecz prawie zupełnie zaginął on wśród wizji Tornado, myśli bohatera, niezbyt wyrafinowanej akcji i również przeciętnego romansu. Nie pomógł nawet wątek wojny który, moim zdaniem, został całkowicie zmarnowany. Można było zrobić z tego coś ciekawego… Rzecz ma się zupełnie inaczej w przypadku opowiadania „Zima na First Avenue”. Krótki tekst, fabuła właściwie żadna, za to klimat naprawdę świetny. Choć nie przepadam za rdzą, to muszę przyznać, że to opowiadanie, rdzawe do bólu, było pod względem klimatu wyśmienite.
„Czerwone oko” wprowadza pewien rtęciowy klimacik, i robi to całkiem całkiem, choć dalej trzeba mówić tu o klimaciku, nie klimacie. Mimo to opowiadanie jest całkiem dobre i czyta się je z przyjemnością. Klimat strachu znajdziemy też w opowiadaniu „Sygnał”. I tu wypada się zatrzymać na dłużej. Opowiadanie było pisane przez dwóch autorów i pokazuje jedną przygodę z dwóch, bardzo różnych perspektyw, tworząc bardzo ciekawe połączenie, mieszające stal i chrom ze spora dawką rtęci i niewielką domieszką rdzy. Opowiadanie bardzo wciąga, fabuła jest ciekawa, klimat świetnie stworzony… Tylko, niestety, cały efekt momentami psuty jest przez konieczność ponownego wczytywania się w tekst, gdyż w wartkiej akcji łatwo się pogubić. Opowiadanie sporo na tym traci.
Zupełnie natomiast rozczarowało mnie „Pewnego razu”. Zawiązanie akcji pokazane z perspektywy kilku bohaterów. Każdy ma własną historię, jest świetnie stworzony i ciekawy. Pomysł na opowiadanie jest naprawdę super. Wszystko zostało dokładnie i sumiennie popsute dorzuceniem zupełnie niepotrzebnego mistycyzmu i magii. Mało tego. Jedna z największych zagadek „Neuroshimy”, upragnione trofeum wszystkich Łowców mutantów, bóstwo plemion pustyni i idealny drapieżnik, zostało tu przedstawione w sposób niegodny tego zwierzęcia. I to popsuło dosłownie wszystko.
Wszystkie opowiadania wydają się mieć mimo wszystko podobny styl, co jest wyraźną oznaką, że Portal co nieco zmienił w oryginalnych tekstach. To w sumie dobrze, gdyż i tak co uważniejszy doszukają się kilku nieścisłości ze światem „Neuroshimy”.
Mimo tych wszystkich wad, trzeba pochwalić „Oko” za całkiem przyzwoity poziom, biorąc pod uwagę, że było pisane przez amatorów. Książka pozostawia całkiem miłe wspomnienie, choć i lekki niedosyt. Tak czy inaczej, będzie raczej miłym dodatkiem, który ucieszy każdego wielbiciela „Neuroshimy”. I na tym koniec, bo nie spodziewam się, by „Czerwone Oko” dało systemowi wielu nowych fanów.
Dziękujemy wydawnictwu Portal za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz