Czyż stare domy nie są cudowne? Te skrzypiące deski, chrobotanie za ścianą, -20 stopni w czasie zimy, nieszczelne okna i problemy z kanalizacją? Tak, moje marzenie – kamienica w Poznaniu. Bo to wszystko ma duszę, historię do opowiedzenia. To nie to samo, co nowoczesne zabudowania, które zwykle upodabniają się do siebie. A do tego dochodzi jeszcze elitarność, bo nie każdy może pochwalić się, że mieszka w domu z 1898 roku, że kasłała tam Orzeszkowa, a tam splunął Piłsudski. Tak, wszystko z duszą jest o wiele ciekawsze. Gorzej jednak, gdy te zjawy nie są przyjazne i materializują się w dowolnym momencie, psocą i chowają moje długopisy...
Podobną historię opowiada książka "W kleszczach lęku", którą zrecenzowała nasza nieustraszona poszukiwaczka zjaw i strzyg – Ati. Co ujrzała w wiktoriańskiej willi i jak to się wszystko potoczyło spisała wiernie, oceniając swoim eksperckim okiem.
Chyba niemal każdy miłośnik horroru jest w stanie docenić starsze dzieła tego gatunku. I mam tu na myśli chociażby twórczość Lovecrafta, Lumleya, Stokera czy innych klasyków grozy. Co zatem powiecie na ponad stuletnią powieść?
Młoda i dość biedna dama dostaje propozycję pracy jako guwernantka dwóch sierot. Dzieci, razem ze służbą, mieszkają w wiejskiej posiadłości na prowincji zwanej Bly, gdzie umieścił je ich wuj. Naturalnie z chwilą objęcia posady kobieta miałaby do swojej dyspozycji zarówno wiktoriański dwór, jak i służbę. Brzmi jak bajka, prawda? Mało tego, jej wychowankowie są nad wyraz uroczymi, pojętnymi i niewinnymi dzieciątkami. Wkrótce jednak okazuje się, że Bly oprócz guwernantki, jej podopiecznych i służby zamieszkuje ktoś jeszcze... Eteryczne istoty, które o zmierzchu spacerują po terenach włości.