Jacek Wróbel jest początkującym pisarzem. Zadebiutował powieścią "Cuda i dziwy Mistrza Haxerlina", ciepło przyjętą przez fanów fantastyki. Naszą recenzję tytułu możecie znaleźć tutaj, a tymczasem zapraszamy na wywiad.
Czy mógłbyś – zanim zaczniemy rozmowę o literaturze – przybliżyć naszym czytelnikom swoją osobę?
Urodziłem się na Śląsku, od blisko dziesięciu lat mieszkam w Lublinie, gdzie w przypływie szaleństwa wybrałem się na studia. Powoli dobijam do trzydziestki i nie daje mi to spać po nocach. Mam nudną robotę, którą byłby w stanie wykonywać odpowiednio przeszkolony szympans, a zarobione pieniądze wydaję na rzeczy, których nie potrzebuję.
Jestem średnio zadowolony z tego, jak potoczyło się moje życie, ale wychodzę z założenia, że każdy popełniony błąd i każda zła decyzja pchała mnie na ścieżkę pisania, więc paradoksalnie powinienem się cieszyć. Odkąd zacząłem odnosić jakieś tam sukcesy, monotonia codzienności zaczyna nabierać barw.
Co jeszcze? Lubię papierosy, nocami męczą mnie koszmary, nienawidzę kondycji współczesnego świata i wierzę w prawdziwą miłość.
Skąd pomysł na fantasy humorystyczną? Inspirowałeś się Pratchettem, Pilipiukiem czy to zupełnie coś innego?
Jestem fanem Pratchetta, wychowałem się na jego książkach i do dziś chętnie do nich wracam; Pilipiuka lubię, ale chyba z niego wyrosłem – przynajmniej jeżeli chodzi o bardziej rozrywkową odsłonę jego twórczości. Chciałem stworzyć mieszankę, która łączyłaby w sobie inteligentny humor, absurdy sytuacyjne oraz rubaszne, czasem wręcz prymitywne żarty.
Piszę rzeczy, które mnie śmieszą. Mogę się tylko cieszyć, że bawią też innych. Natomiast gdy spotykam się z opiniami, w których zarzuca mi się, że dobry dowcip traci urok w zestawieniu z żenującymi wstawkami, odpowiadam: „Yep, dokładnie tak to miało wyglądać”. Jednego bawi błyskotliwa aluzja, drugiego – cytując internetowego klasyka – „jakby Jan Rodzeń upadł i sobie głupi ryj rozwalił”.
Piszę też inne, poważniejsze teksty, ale w humorystycznej fantastyce widzę potencjał, więc to na niej się skupiam.
Czy planujesz kontynuować przygody Mistrza Haxerlina, czy też skupisz się na innym projekcie?
Kontynuacja jest napisana – planowane wydanie na wiosnę przyszłego roku. Pracuję nad trzecią częścią. Pomiędzy jakieś pomniejsze, literackie projekty w odmiennych klimatach.
Staram się pisać dużo i często; widzę siebie raczej jako rzemieślnika niż artystę.
Co skierowało cię w stronę wydawnictwa Genius Creations? Uważasz, że to najlepsze wydawnictwo dla debiutantów?
Nie znam innego wydawnictwa, które traktowałoby debiutantów w taki sposób jak GC – już sam ich profil nastawiony jest na ludzi bez dorobku literackiego. Kontakt z nimi to niezwykle miła odmiana od tego, do czego przyzwyczaiłem się podczas poszukiwania wydawcy: wiadomości bez jakiegokolwiek odzewu, przeciągane w nieskończoność terminy na podjęcie decyzji, zdawkowe odmowy czy wymijające odpowiedzi w stylu Karola Krawczyka z Miodowych lat: „Dobre, dobre! Ale średnie”.
Nikt chyba nie ma wątpliwości, jak ciężko obecnie opublikować książkę debiutantowi – i mówiąc „opublikować” mam na myśli „znaleźć kogoś, kto w ciebie zainwestuje, a za swoją pracę otrzymać wynagrodzenie”, a nie „zapłacić za wydanie firmie drukarskiej” (bo tym w istocie są wydawnictwa wykorzystujące patent znany jako „współfinansowanie”). GC to fenomen pod każdym względem.
Zamierzasz być pisarzem na "pełny etat" czy będziesz traktował to bardziej jako hobby po rzeczywistej pracy?
Jasne, że marzy mi się kariera pisarza, ale zdaję sobie sprawę, że szansa na to oscyluje w granicach błędu statystycznego. Polskich autorów fantastyki, utrzymujących się wyłącznie z pisania, można policzyć na palcach jednej ręki. Cóż, chciałbym wydawać przynajmniej jedną książkę rocznie – jest na to realna szansa – więc kto wie, może za dziesięć, piętnaście lat…
Czytujesz internetowe recenzje własnej twórczości czy raczej nie? Dlaczego?
Tak, czytuję recenzje, staram się być z nimi na bieżąco. Jestem bardzo ciekawy odzewu czytelników. To chyba naturalna rzecz, zwłaszcza dla debiutanta – co ludzie sądzą o efekcie twojej pracy? Co chwalą, co krytykują? To pomaga się rozwijać, autor może spojrzeć na swoją twórczość z innej perspektywy.
Opowiedz nam nieco o swych prywatnych zainteresowaniach.
Literatura – ależ zaskoczenie – a także polityka, ale w ramach jakiejś takiej samonapędzającej się spirali nienawiści: im więcej się o niej dowiaduję, tym bardziej nią gardzę. Lubię też specyficzną muzykę: mizantropiczne przesłanie A.J.K.S, industrialne dźwięki Von Thronstahl oraz twórczość zespołów… jakby to łagodnie określić… powątpiewających w demokrację.
Czy przykładasz wagę do swych osiągnięć w konkursach literackich? Pomogły ci czy też uważasz, że i bez nich spokojnie dałbyś radę wydać książkę?
Nagrody mają jedną, bardzo ważną zaletę: są udokumentowaniem literackich zdolności. To sygnał dla wydawcy, że ma do czynienia z człowiekiem, którego twórczość została już zweryfikowana, więc może warto przynajmniej zerknąć na ten cholerny .doc w załączniku. Jeżeli tekst jest słaby, nie pomoże żaden dyplom ani statuetka, ale chodzi o wypracowanie pewnego podejścia, zbudowanie portfolio, próbę przekonania do siebie. Osiągnięcia literackie to nie tyle forma reklamy czy wabika, co raczej kotwicy na redaktora. Coś, co powinno sprawić, że zamiast dwóch stron twojej powieści zechce przeczytać cztery – a to bardzo dobrze, jeśli rozkręcasz się na trzeciej…
Wymień trzech autorów i trzy książki, które uważasz za najważniejsze w Twoim życiu.
„Blask fantastyczny” Terry Pratchett
Dawno, dawno temu w moje ręce wpadł katalog z książkami, broszurka, którą listonosz wciskał do skrzynek razem z korespondencją. W środku wpięty był druczek, służący do składania zamówienia. Wypełniłem go koślawym pismem ośmiolatka, podałem wszystkie dane i tym sposobem sprowadziłem do domu książkę. Padło na „Blask fantastyczny”, a powód był prozaiczny – spodobała mi się okładka. Książkę rzuciłem po paru stronach, bo za cholerę nie wiedziałem, o co chodzi (bardzo długo żyłem w przekonaniu, że Dwukwiat to człowiek, któremu zamiast głowy wyrasta podwójny słonecznik). Na szczęście z ciekawości sięgnąłem po „Blask”, gdy trochę podrosłem – i tak zaczęła się moja przygoda z Pratchettem.
„Kuźnia dusz” Margaret Weis
Od przeczytania tej książki zapałałem miłością do fantastyki. Dostałem ją w ramach prezentu na komunię. Oszalałem na punkcie sagi Dragonlance i postaci Raistlina Majere. Ech, z łezką w oku wspominam noce, gdy wyrywałem kartki z zeszytu i wypisywałem na nich „Ja Magus”, czekając na próżno, aż litery rozbłysną złotym światłem…
„Zabić drozda” Harper Lee
Wakacje, nuda, kara na komputer. Wygrzebałem tę książkę ze strychu, bo nie miałem nic innego do czytania. Przekonałem się, że nie samą fantastyką żyje człowiek. Wracam do niej co kilka lat. Ujmująca historia.
Czy wydawszy "Haxerlina" już czujesz się spełniony? Może to dopiero początek wielkiej, literackiej przygody?
Widzieć swoją książkę w księgarniach to wspaniałe uczucie, jednak bardziej niż spełniony czuję się zmobilizowany do dalszej pracy. Debiut to ważny, ale mały krok dla kogoś, komu marzy się kariera pisarza. Teraz zaczyna się prawdziwa, mozolna praca. Wierzę Andrzejowi Pilipiukowi, który stwierdził, że najtrudniejsze jest napisanie pierwszych dziesięciu książek, potem idzie już z górki ;)
Gdzie widziałbyś siebie za dziesięć lat?
Nie wybiegam myślami aż tak daleko w przyszłość. Na pewno do tego czasu wypadałoby się ustatkować.
Czy można Cię spotkać na konwentach, czy raczej stronisz od tego typu imprez?
Na konwenty jeżdżę od piętnastego roku życia, zaliczyłem ich całkiem sporo, ale odkąd zacząłem studiować, zaniechałem eskapad po Polsce. Pojawiam się w sumie tylko na lubelskim Falkonie. Mam nadzieję, że powoli to się zmieni z racji promowania książek i będzie mnie można spotkać na większych konwentach.
Preferujesz raczej fantastykę rodzimą czy zagraniczną? Dlaczego?
Sięgam zarówno po rodzimych, jak i zagranicznych pisarzy. Trudno mi określić, po jakich częściej. Proporcje są raczej wyważone.
Masz jakiś własny, specyficzny styl pracy nad książką?
Staram się codziennie napisać przynajmniej parę akapitów, ale nie zawsze mam na to czas czy chęci. W moim przypadku proces twórczy wygląda w ten sposób, że po paru tygodniach stagnacji przychodzi moment, kiedy moja głowa wręcz eksploduje pomysłami: siadam i piszę bez końca, dziewięć-dwanaście godzin bez przerwy, co zazwyczaj kończy się atakiem ostrej migreny albo nawet wymiotami. Odczuwam tak silny impuls, taki nacisk wewnątrz czaszki, że nie mogę go zignorować ani wyciszyć, dopóki wymyślone historie i obrazy nie zamienią się w ciąg znaków w pliku tekstowym. Te „literackie ataki” strasznie wyniszczają organizm, ale nie umiem nad nimi zapanować.
Czy ewentualne dalsze pozycje również będą zbiorami opowiadań, czy raczej spójną, zwartą historią?
Na „Życie i czasy Mistrza Haxerlina” składa się minipowieść i dwa długie opowiadania, w których przebijają się echa wątków z „Cudów i Dziwów”. Planuję też długą, zwartą historię o przygodach kupca, może cały cykl, bo w zanadrzu trzymam przedni pomysł. Na pewno będą pojawiać się także poboczne historie, pojedyncze epizody z życia Mistrza, mające przybliżyć realia świata, w którym przyszło mu prowadzić swój szemrany interes.
Jeżeli ludzie przekonają się do Haxerlina, on nie da o sobie zapomnieć. I wcale nie chodzi o to, że wydrenuje ich z ostatniego miedziaka.
Komentarze
Cytat
Jestem średnio zadowolony z tego, jak potoczyło się moje życie, ale wychodzę z założenia, że każdy popełniony błąd i każda zła decyzja pchała mnie na ścieżkę pisania, więc paradoksalnie powinienem się cieszyć. Odkąd zacząłem odnosić jakieś tam sukcesy, monotonia codzienności zaczyna nabierać barw.
Co jeszcze? Lubię papierosy, nocami męczą mnie koszmary, nienawidzę kondycji współczesnego świata i wierzę w prawdziwą miłość.
Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że tak będzie wyglądała moja przyszłość.
A sukces zmienia, zwykle niekorzystnie. Choć trudno to uznać za regułę bez wyjątków.
Cytat
To akurat nie pasuje. Jak na razie żaden popularny nałóg się mnie nie ima.
Dodaj komentarz