Siadając do tej recenzji zdaję sobie sprawę, że nie może być tak długa i udana jak poprzedniczka. Po pierwsze przedstawiłem już Terry'ego Pratchetta, przedstawiłem Świat Dysku i pokrótce jego mechanikę, można także powiedzieć, że pokrótce przedstawiłem bohaterów, a w "Blasku Fantastycznym" są tacy sami (no prawie), a powtarzać się nie lubię i nie zamierzam. Pewnie taką samą sprawę zdawał sobie autor siadając do pisania tej książki. A jednak udało mu się. Stworzył dzieło godne poprzedniczki. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że poziom delikatnie wzrósł.
Wstęp mamy już za sobą. Po pierwsze "Blask Fantastyczny" jest kontynuacją "Koloru Magii". Przypomnijmy sobie, że ten kończy się w chwili, gdy Rincewind z Dwukwiatem podekscytowani i śmiertelnie przerażeni (zwłaszcza w przypadku tego pierwszego) spadają poza krawędzią Dysku. No dobra... Macie mnie. (Powtórzę) Dysk jest płaski jak dysk (odkrywcze) i leży na barkach czterech słoni, które stoją na żółwiu. I tu, po zakończeniu zaczyna działać wyobraźnia czytelnika. Jak potoczą się ich dalsze losy? Gdzie wylądują i co autor zrobi, żeby nie zginęli? Odpowiedź jest za banalna jak na mój gust i trzeba przyznać, że spodziewałem się jakiejś bardziej spektakularnej kontynuacji, a tu, ot co, Rincewind i Dwukwiat nagle są z powrotem na Dysku. Czy ja zrzędzę? Tak, zrzędzę, a właściwie zrzędziłem, bo po chwili czytania wszystko zostało pięknie ubrane w słowa i wyjaśnione. Jak się okazało, powrót wcale nie był taki "banalny".
Jak już pewnie zdążyliście się przekonać, Pratchett często umieszcza takie zwroty akcji, że nawet my myśląc nad tym całą noc, nie wymyślilibyśmy niczego podobnego. Zastanawiam się czasami skąd w dzisiejszej dobie bierze on te swoje pomysły albo czy nie jest przypadkiem leciutko stuknięty (w pozytywnym znaczeniu tego słowa). Jak Rincewind z Dwukwiatem wrócili na Dysk? To chyba jeszcze mogę napisać (nie chcę wam przecież popsuć całej zabawy z odkrywania fabuły).
Podczas gdy nieudolny mag spada sobie z turystą w głąb przestrzeni kosmicznej, w jednym z pomieszczeń Niewidocznego Uniwersytetu księga Octavo budzi się do życia. "Pomieszczenie to było kiedyś częścią biblioteki, ale przepływająca magia odmieniła na swej drodze wszystkie części prawdopodobieństwa. Dlatego rozsądne wydawało się założenie, że małe fioletowe traszki były wcześniej elementami podłogi, zaś ananasowy budyń – książkami. Kilku magów przysięgało, że siedzący pośród tego chaosu nieduży smętny orangutan przypominał głównego bibliotekarza." Octavo nie może pozwolić, aby jedno z ośmiu najwyższych zaklęć zginęło (jak wiemy znajduje się ono w umyśle Rincewinda). Budzi tym samym obawy całego rektoratu i studentów. Ci jednak, mimo wszelkich starań mogą się jedynie przyglądać, jak księga przebija się przez kilka stropów i zagina rzeczywistość. Mógłbym dokładniej wyjaśnić, jak do tego doszło, jednak takie wyjaśnienia wywołują na ogół więcej kłopotów niż pożytku. Na przykład: "podobno kiedyś na przyjęciu ktoś zapytał słynnego filozofa Ly Tin Weedle'a: "Po co przyszedłeś?", i odpowiedź zajęła mu trzy lata." Ważne jest to, że efektem było nagłe pojawienie się maga i turysty w Lesie Skund (na Dysku rzecz jasna), w którym drzewa mówią ludzkim głosem, choć czarownik twierdzi, że tak mogą myśleć tylko idioci, tak więc starał się z nimi nie zaczynać konwersacji.
Dalsze rozwijanie fabuły nie ma sensu. Mogę powiedzieć jeszcze, że nasi bohaterowie spotykają żywą legendę Świata Dysku – Cohena Barbarzyńcę. To, że ma on już swoje lata (osiemdziesiąt siedem, o ile dobrze pamiętam) i trochę go czasem łupie w krzyżu, nie zmienia faktu, że miecz ciągle dzierży w dłoniach w nienagannym stylu (który wszystkim próbuje wpajać). A i macha nim również niezgorzej. Razem ratują dziewicę Bethan z rąk fanatycznych druidów.
- Ale musimy przynajmniej ratować tę młodą damę – oznajmił stanowczo turysta.
- No, dobrze, ale szybko!
Dwukwiat chwycił nóż i pobiegł do kamiennego ołtarza. Po kilku niepewnych cięciach zdołał uwolnić dziewczynę, która usiadła i wybuchnęła płaczem.
- Wszystko w porządku... – zaczął.
- Wcale nie w porządku! – zawołała spoglądając na niego zaczerwienionymi oczyma. – Dlaczego niektórzy zawsze wszystko psują?
Żałośnie wytarła strój w skraj białej szaty.
Dwukwiat zerknął na Rincewinda z zakłopotaniem.
- Ehm... Chyba nie całkiem rozumiesz – wykrztusił. No wiesz... właśnie ocaliliśmy cię od absolutnie pewnej śmierci.
- Tutaj nie jest tak łatwo... – powiedziała. – Znaczy, zachować... – Zarumieniła się i skrępowana zmięła brzeg szaty. – To znaczy pozostać... nie pozwolić na.. nie stracić...
- Kwalifikacji? – nie zrozumiał Dwukwiat, zdobywając tym samym Puchar Rincewinda za najmniej bystry umysł w całym multiversum.
Podróżują na latającym kamieniu, spotykają trolle, rozkoszują się jadalnym domkiem (tak, identycznym jak w Jasiu i Małgosi) i uciekają przed zabójcami. A właśnie. Nie napisałem jeszcze, że teraz magowie polują na ósme, brakujące zaklęcie, czyli tym samym na Rincewinda.
Nawiążę jeszcze do samego tytułu. "Blask Fantastyczny"... Określenie to pojawia się kilkukrotnie i odnosi się do blasku, jaki wydaje księga Octavo, jeden szczególny czar i Czerwona Gwiazda. Gwiazda, która jest główną przyczyną przygód w książce. Zbliża się ona bowiem nieuchronnie do Wielkiego A'Tuina, a właściwie odwrotnie, żółw zbliża się do niej.
Następnego dnia koło południa wjechali do niewielkiego miasteczka otoczonego wałami. (...) Wszystko na drodze toczyło się na ogół w przeciwnym kierunku. Mijali obładowane wozy. Obok drogi biegły stada bydła. Starsze damy maszerowały skrajem, niosąc na plecach cały swój dobytek.
- Zaraza? – spytał Rincewind mężczyznę pchającego wózek pełen dzieci.
Pokręcił głową.
- To gwiazda przyjacielu – odparł. – Nie zauważyliście jej na niebie?
- Trudno nie zauważyć.
- Podobno zderzy się z nami w Noc Strzeżenia Wiedźm. Morza się zagotują, krainy Dysku pękną, królowie runą w proch, a miasta będą niczym jeziora szkła. Uciekam w góry.
- Czy to pomoże? – powątpiewał Rincewind.
- Nie, ale stamtąd będzie lepszy widok.
Cała rzecz polega na tym, żeby do zderzenia nie dopuścić. Starczy już, bo i tak mam wrażenie, że za dużo ujawniłem. Napiszę jeszcze, że zakończenie jest... nie mogę znaleźć odpowiedniego określenia... W każdym bądź razie znów wskazuje na to, że tym razem to już na pewno koniec wspólnych przygód Rincewinda i Dwukwiata.
Humor, fantastyka i absurd. To są rzeczy, za które tę książkę się kocha i przez które się smutnieje, gdy dojdzie się do ostatniej strony. Ale są przecież jeszcze następne części! Tym razem nie ma podziału na rozdziały. Powiem nawet, że to rozwiązanie bardziej przypasowało mi do gustu, gdyż ciągle mamy do czynienia z następstwem wydarzeń i ciągłością akcji. Książka jest porozdzielana we wszystkich miejscach, w których następuje zmiana miejsca wydarzeń (a dzieje się to dość często) poprzez znaczki ze słoniami, co pozwala bez obaw zrobić sobie małą przerwę na przekąskę czy po prostu na mały odpoczynek i relaks dla oczu. Jak zwykle (w serii Świata Dysku) klasycznych opisów miejsc jest tyle, ile trzeba, czyli nie za dużo i przede wszystkim są krótkie i zwięzłe. Ogromnym tego plusem jest to, że praktycznie ciągle coś się dzieje. Nie jesteśmy zaś zanudzani opisami przyrody czy czegokolwiek innego, niczym dygresjami w poemacie dygresyjnym. Dodajmy jeszcze do tego jak zwykle mistrzowskie tłumaczenie oraz oprawę graficzną i mamy perełkę. Prawdziwą perełkę, po którą warto sięgnąć, jeśli nie po to, by kontynuować serię, to przynajmniej po to, by spróbować, jak owa seria smakuje...
A, i jeszcze jedno. Pamiętajcie słowa Rincewinda: "Kto wcześnie się z łóżka zbiera, ten wcześnie umiera".
Komentarze
Mimo tak rażących błędów, książka nadal jest świetna. Terry opracował ironię i sarkazm do perfekcji. Tłumaczenie Rincewinda, że nie zwariował, bo nie rozmawiał z drzewami, mimo że one mówiły do niego, było boskie Moją ulubioną postacią z dylogii jest, zaskakująco, Bagaż (syn walizki, jak to mag się do niego zwrócił ). Co tu dużo mówić. Polecam, ale zacznijcie od pierwszego tomu, żeby wyłapać wszystkie smaczki.
8/10
Dodaj komentarz