"Zły anioł" to część wieńcząca piekielnie ciekawą serię książek o wspólnym tytule "Wielka wojna diabłów", będącą dziełem duńskiego króla fantastyki, Kennetha B. Andersena. Jako że wszystkie dotychczasowe tomy stały na wysokim poziomie, gwarantując miłą zabawę oraz wiele emocji, byłem niezmiernie ciekaw, czy autor pozostał w formie i wystarczająco dopieścił swe literackie dziecię? Spójrzmy zatem na tę pozycję przez pryzmat faktu, że jest ona ostatnią z cyklu.
Sytuacja w Piekle nie wygląda za dobrze. Aziel – zbuntowany diabeł, który od dłuższego czasu pragnie obalić Lucyfera i przejąć władzę "na dole", szykuje się do ostatecznego szturmu na twierdzę Szatana. W nieznanych nikomu ciemnościach gromadzi swą armię, składającą się nie tylko z niezadowolonych z życia w Piekle przeciwników Złego, lecz również z wszelkiej maści demonów. Ma iście szatański plan, którego zrealizowanie powinno zagwarantować wymarzony sukces. Jedyną postacią mogącą uchronić Lucyfera i dotychczasowy porządek jest nie kto inny jak Filip Engell. Jednak, jak doskonale wiedzą wszystkie osoby, które czytały "Śmierć w pigułce", Aziel ma, zapewniającego dużą przewagę psychiczną, asa w rękawie – poplecznikom zbuntowanego diabła udało się uprowadzić ukochaną Filipa – Satinę. Czy główny bohater, który nie tak dawno nie był w stanie skrzywdzić owieczki, skłamać czy zrobić cokolwiek złego, znajdzie rozwiązanie i przeważy szalę zwycięstwa na stronę swą i Lucyfera? Wszystkie znaki wskazują, że zadecyduje o tym... wielka wojna diabłów.
Pierwszą rzecz, jaka rzuciła mi się w oczy podczas lektury, stanowi wyeksponowanie Filipa. Wyraźnie widać, że autor powierzył mu rozegranie tych wydarzeń, bowiem chłopak stał się główną postacią, wychodząc krok przed szereg, w czasie gdy reszta została delikatnie zepchnięta na drugi plan. Teraz to niezależny młodzieniec, który sam kreuje swój los, ustala poczynania i nikogo się nie słucha. Jednak każdy medal ma dwie strony, dlatego warto się zastanowić, czy w wyniku tego czegoś nie utracił Lucyfer? Odniosłem smutne wrażenie, że jest jakiś taki... nielucyferowaty. W "Uczniu diabła" Szatan był postacią niezwykle charakterną, frapującą i intrygującą, z którą czytelnicy niezwykle łatwo się wiązali. Nie skłamałbym mówiąc, że właśnie dla niego czytało się tę książkę, natomiast aktualnie brak mu kusicielskiego polotu czy tego doskonale znanego błysku w oczach. Z dotychczasowego Złego pozostał jedynie cień, a w tej piekielnej partii szachów miast być królem, wydaje się być zwykłym pionkiem. Niewątpliwe warto też odnotować zmianę charakteru Filipa, który obecnie niczym nie przypomina chłopca z pierwszego tomu. Porwanie Satiny bardzo mocno go dotknęło, zasypało lawiną sprzecznych uczuć i spowodowało, że stał się odważny, stanowczy i zły... diabelsko zły. Widać to nie tylko po zachowaniu, kiedy Filip wykazuje się brakiem współczucia czy żalu bądź jest w stosunku do innych po prostu niemiły, ale również po wyglądzie – długie, szpiczaste, lśniące i imponujące innym rogi mówią same za siebie: "Zejdź mi z drogi, jeśli życie ci miłe".
Jeśli ktoś zdaje sobie sprawę, że książka, którą czyta, jest tą ostatnią, wieńczącą daną serię, liczy, iż okaże się ona lepsza od poprzednich, na długo zapadnie w pamięć i będzie istną wisienką na torcie. Jak to wygląda w przypadku "Złego anioła"? Powiem wprost: słabo. Jestem rozczarowany, że coś, co świetnie się zapowiadało i kwitło przez dobre trzy tomy, zostaje zakończone w taki nieco bezpłciowy sposób. Można odnieść wrażenie, iż powieść wymknęła się autorowi z rąk – zupełnie, jakby napisał coś tak dobrego w odbiorze, że aż nie wiedział, jak to można w godny sposób skończyć. Zabrakło gdzieś tego diabelskiego charakteru, zabrakło literackiej iskry. Oczywiście wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, całość jest poprawna i wszelkie rozpoczęte wątki dochodzą swego kresu, a w Piekle nie pozostaje ani jedno pytanie bez odpowiedzi, tyle tylko, że wszystko to odbyło się bez przysłowiowych fajerwerków. Kiedy siadałem do lektury i zastanawiałem się, jakie karty los rozda poszczególnym postaciom, na pewno nie przewidziałbym takiego końca. Oczyma wyobraźni widziałem Filipa rozszarpującego swych wrogów w amoku wywołanym miłością do ukochanej, a tu... siła wyższa i pozamiatane.
Oczywiście nie można zarzucić Duńczykowi tego, że w trakcie lektury nie wywoływał napięcia, bowiem czuć było doskonale znany z wcześniejszych tomów dreszczyk emocji. Ponownie pojawiły się wywołujące mętlik w głowie czytelnika zwroty akcji, a przedstawione sytuacje zostały opisane w taki sposób, że każdy bez problemu może je sobie wyobrazić. Wszystko to napisane stylem łatwym w odbiorze, niepozbawione humoru, gwarantującego wiele uśmiechu i radości. Tylko to zakończenie... niech je diabli wezmą! W trakcie recenzowania "Śmierci w pigułce" narzekałem, że autor wyraźnie przesadził z opisywaniem osób niezwiązanych z tym światem. Tym razem, zupełnie, jak na me życzenie, postaci takich było zdecydowanie mniej, co bardzo mnie ucieszyło, ponieważ nie wywoływały one wrażenia przesytu, tylko idealnie komponowały się z resztą. Jednak w zamian dostaliśmy od Duńczyka całą masę przeróżnych stworzeń, m.in. wielkie skorpiony, wielogłowe hydry czy szpetne wilkołaki. Jak nie w jedną stronę, to w drugą.
Jak dzieło się prezentuje w rękach? Okładka została wykonana na wzór poprzedniczek, toteż jest klimatyczna i bezpośrednio wiąże się z treścią, która czeka na czytelnika w środku. Co ciekawe, kiedy skończyłem czytać trzecią część i kładłem ją na półkę, zwróciłem uwagę, że każda z książek, poza czarnym kolorem wspólnym dla wszystkich, ma swą osobną barwę – pojawił się czerwony, był zielony i jako trzeci brylował żółty. Też zastanowiliście się, czy ostatni tom zostanie odziany w niebieskie szaty? Jak się okazało, był to strzał w dziesiątkę, także dziełom grafików nie da się zarzucić braku harmonii. Powieść została spisana na 356 stronach, podzielonych na 53 krótkie rozdziały, dzięki czemu w trakcie lektury z łatwością można robić sobie przerwy, nie pozostawiając porzuconego w nieodpowiednim momencie wątku. Użyty papier jest odpowiedniej jakości, a wybrany font miły dla oczu. Pozytywnie spisali się też ludzie odpowiedzialni za korektę, bowiem czytając "Złego anioła" sporadycznie spotykałem na swej drodze skromne niedociągnięcia. Generalnie rzecz biorąc, dobra robota.
Nie brak pewności, że "Zły anioł" jest obowiązkową lekturą dla wszystkich tych, którzy wiernie czytali poprzednie książki Kennetha B. Andersena. Lektura ta ponownie zabierze czytelnika na wspaniałą podróż po Piekle w towarzystwie dobrze znanych postaci i zagwarantuje mnóstwo emocji. Nie chcę skreślać zakończenia grubą kreską, bowiem, co oczywiste, każdy z nas odbiera inaczej literackie dzieła, niemniej jednak nie pokuszę się na stwierdzenie, że cykl "Wielka wojna diabłów" został skończony tak, że rogi stają dęba. Koniecznie musicie zapoznać się z tą lekturą i stwierdzić, czy coś w tym jest, czy to ja bredzę zupełnie tak, jakbym wypił o jeden kubek posoki za dużo? Piekielnie gorąco polecam!
Dziękujemy wydawnictwu Jaguar za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz