Chyba niemal każdy miłośnik horroru jest w stanie docenić starsze dzieła tego gatunku. I mam tu na myśli chociażby twórczość Lovecrafta, Lumleya, Stokera czy innych klasyków grozy. Co zatem powiecie na ponad stuletnią powieść?
Młoda i dość biedna dama dostaje propozycję pracy jako guwernantka dwóch sierot. Dzieci, razem ze służbą, mieszkają w wiejskiej posiadłości na prowincji zwanej Bly, gdzie umieścił je ich wuj. Naturalnie z chwilą objęcia posady kobieta miałaby do swojej dyspozycji zarówno wiktoriański dwór, jak i służbę. Brzmi jak bajka, prawda? Mało tego, jej wychowankowie są nad wyraz uroczymi, pojętnymi i niewinnymi dzieciątkami. Wkrótce jednak okazuje się, że Bly oprócz guwernantki, jej podopiecznych i służby zamieszkuje ktoś jeszcze... Eteryczne istoty, które o zmierzchu spacerują po terenach włości. Zdawałoby się, że zjawy powinny się trzymać cienia, tymczasem te coraz bardziej zuchwale zaglądają przez okna, by wkrótce zacząć pojawiać się w mrocznych korytarzach rozległej posiadłości. Szybko też wychodzi na jaw, że nie tylko ona je widzi. Miles i Flora, jej podopieczni, również zdają się dostrzegać duchy, jak się później okazuje, swoich poprzednich opiekunów. Niemniej wyraźnie starają się sprawiać wrażenie nieświadomych ich zimnej i niemej obecności. Czyżby dzieci nie były tak niewinne, jak się wydaje? I jakież sekrety skrywali ich poprzedni opiekunowie?
Jak to zwykle w horrorach bywa, wszystko maluje się w słonecznych, beztroskich barwach. Można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że początek jest nudny, gdyby nie groza przyczajona gdzieś na granicy stron. Strach, jak i napięcie, autor zaczyna podawać dość szybko, stopniowo zwiększając ich dawki. Jednak jako mistrz niuansów wiele pozostawia również wyobraźni oraz domysłom czytelnika. Czy to dzieci skrywają demoniczne sekrety? A może duchy z zaświatów krwiożerczo czyhają na ich niewinność? A jeżeli to po prostu guwernantka postradała rozum? Te pytania towarzyszą czytelnikowi do ostatniej strony książki. I za każdym razem, gdy już wydawało mi się, że wiem, jak brzmi na nie odpowiedź, wszystko odwracało się, burząc moje dotychczasowe domysły.
Wbrew temu, czego można by się spodziewać po starszych dziełach, powieść napisana jest lekkim, przyjemnym stylem. Chociaż daleko mi było do "zatopienia się" w lekturze, czytałam ją z przyjemnością. Znaczącą też rolę odgrywa tu klimat, podobny nieco do tego panującego w powieściach choćby Lovecrafta – brytyjskiej jesieni, deszczowej i przytłaczającej ilością liści w najróżniejszych płomiennych barwach. Jednak, w przeciwieństwie do pozycji Lovecrafta, odebrałam wrażenie, że powieść znacznie bardziej przypadnie do gustu kobietom.
Długo też zastanawiał mnie zawarty w opisie pozycji "realizm psychologiczny". Po szybkim przeszukaniu internetu okazało się, iż jest to "stopień podobieństwa między procesami psychicznymi wywoływanymi eksperymentalnie a procesami psychicznymi zachodzącymi na co dzień". Dlatego też istotnym elementem powieści była narracja pierwszoosobowa. Mistrzowska narracja prowadzona przez ową bezimienną guwernantkę. Henry James nie tylko perfekcyjnie nakreślił głębię postaci, ale również zmiany zachodzące w jej charakterze pod wpływem wydarzeń w posiadłości.
"W kleszczach lęku" jest dość trafnym tytułem dla tej książki. Równie adekwatnym byłoby też określenie jej "kleszczami dobrej literatury". Po tytuł powinni sięgnąć wszyscy miłośnicy powieści grozy, ale także współczesnych thrillerów czy horrorów (może z wyjątkiem nurtu gore). Z całą pewnością jest też warta swojej sztywnej oprawy i wyjątkowego wydania z metką Prószyński i S-ka. Jednak z czytaniem, dla pełni klimatu, radziłabym się wstrzymać do długich jesienno-zimowych wieczorów. Wtedy podejrzewam, że książka będzie "najsmaczniejsza".
Dziękujemy wydawnictwu Prószyński i S-ka za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz