Wrzesień to okropny miesiąc. Dla jednych kończą się wakacje, inni zawieszeni są w stanie pomiędzy nimi, a kampanią wrześniową. Tylko nieliczni mogą pozwolić sobie na beztroskie życie, a spod ich piór (czy też klawiatur) wychodzą wtedy najwyższej jakości teksty. Czy jedną z tych osób jest nasz redaktor Wiktul i jego recenzja drugiego tomu "Zbieracza Burz" Kossakowskiej? Oceńcie sami!
Jeżeli na karku niesiesz miliony lat doświadczeń oraz największe tajemnice Królestwa i Głębi, to nie może być ci lekko. Jeśli wiesz, że Pan odszedł wieki temu na bezterminowe wakacje do miejsca tak odległego, że nawet ty nie potrafisz tam dotrzeć, to masz prawo odczuwać zwątpienie. Ale jeśli ów Pan najwyraźniej oszalał i wydaje rozkaz zniszczenia Ziemi, a tak się głupio składa, że jako Anioł Zagłady jesteś jedynym narzędziem zdolnym spełnić wolę Jasności, to chyba naprawdę nie może być gorzej...
A jednak może. Jeśli nazywasz się Daimon Frey, Abbadon, Tańczący na Zgliszczach, Burzyciel Światów, zaś Stwórca nakazał ci unicestwić swe największe dzieło, natomiast twoi przyjaciele, z którymi przez milenia walczyłeś, knułeś, spiskowałeś i wzajemnie nadstawiałeś karku stwierdzają, że jesteś szalony i gotowi są na najpodlejszą zdradę byle tylko powstrzymać cię przed spełnieniem woli Pana (na co i tak nie masz ochoty), to masz prawo czuć się jak główny bohater drugiej części „Zbieracza Burz”.
Maja Lidia Kossakowska na początku maja tego roku zaprezentowała nam kolejną powieść z „anielskiej serii”, tak popularnej i cenionej przede wszystkim dzięki „Siewcy Wiatru”. Pierwszy tom „Zbieracza Burz” okazał się równie frapującą, wciągającą i świetnie napisaną historią. Czymś zupełnie normalnym jest zatem obawa o poziom jej kontynuacji, stanowiącej jednocześnie zwieńczenie całości. Niepokój ten może dodatkowo podsycić fakt, że tom drugi pojawił się na sklepowych półkach zaledwie kilka dni temu, czyli zanim jeszcze w księgarniach wyczerpał się zapas pierwszego "Zbieracza Burz". Jak zatem wygląda powieść, której zarys przedstawiłem w powyższym krótkim wstępie? Dobrze, a nawet bardzo dobrze.
Czytaj dalej...