Perypetie związane z powstaniem powieści „Wyprawa łowcy”, same w sobie są już niezgorszym materiałem na frapujący artykuł. Otóż sama idea i zarys książki narodziły się około trzydzieści lat temu, jako kilkunastostronicowa nowela „Shadow Twin”. Opowiadanie to zostało bardzo ciepło przyjęte przez krytyków i czytelników, więc jej autorzy, magiczne trio Dozois-Martin-Abraham, w zgodzie z zasadami marketingu i obyczajami wieloletniej tradycji fantastyki, postanowili rozszerzyć krótką przygodę do rangi pełnokrwistej powieści. Jednakowoż, jak to zwykle w życiu bywa, pragnienia swoje, a rzeczywistość swoje. Projekt wielokrotnie lądował do szuflady, a to z powodu blokady twórczej, a to w wyniku całkowitego przemodelowania koncepcji. Nie pomyliłbym się za wiele, porównując historię powstania „Wyprawy łowcy” z tą dobrze nam znaną ze świata wirtualnej rozrywki dzięki „Duke Nukem Forever”.
W końcu jednak pisarze spięli się w sobie i zmusili swoje muzy do posłuszeństwa, efektem czego finalnie mam przyjemność trzymać w moich dłoniach blisko 350-stronicową powieść. Czy owa rozkosz jest wątpliwa? To zaraz osądzimy, aczkolwiek od tytułu oczekiwałem wiele, gdyż autorom „Wyprawy łowcy” daleko do anonimowości i z niejednego fantastycznego pieca chleb jedli. George R. R. Martin to autor bestsellerowej serii „Pieśń Lodu i Ognia”, Gardner Dozois zasłynął jako piętnastokrotny zdobywca nagrody Hugo, natomiast Daniel Abraham, mimo że dopiero stawia pierwsze kroki w zawodzie, już uzyskał kilkanaście nominacji do prestiżowych nagród (Nebula, Hugo, World Fantasy Award). Apetyt siłą rzeczy był ogromny, dlatego też postanowiłem szybko go zaspokoić i z istną prędkością światła rzuciłem się do chłonięcia mądrości, jakie chcieli przekazać mi autorzy.
Ramon Espejo jest z pozoru zwykłym najemnym geologiem i poszukiwaczem mocnych wrażeń na opuszczonej przez Boga kolonii Sao Paulo, gdzie pod płaszczykiem cywilizacji i rozwoju skrywa się grzech oraz śmierć. Facet jest jednym z tych niepokornych obywateli, którzy nie potrafią się podporządkować i nie lubią, gdy się im rozkazuje. Snuje on marzenia o blichtrze i bogactwie, lecz jedyne, co mu się udaje w życiu, to przepicie całej swojej wypłaty w lokalnej spelunie i pójście do łóżka ze swoją mocno stukniętą „drugą połówką”. Jakby jego żywot nie był już dostatecznie żałosny, pewnego wieczora alkohol oraz brawura zanadto dochodzą do głosu i podczas głupiego barowego mordobicia zabija człowieka. Nadmienię, bardzo wpływowego i ważnego człowieka – ambasadora samej Europy.
Zmuszony do ucieczki w najdziksze i najbardziej mordercze rejony planety, przypadkowo odrywa coś niezwykłego i nienaturalnego. Coś tak niepowierzchownego, że odmieni to jego oblicze i spojrzenie na całą rzeczywistość do końca jego życia. Więcej niestety napisać nie mogę, bo inaczej powiesilibyście mnie na suchej gałęzi za zdradzanie najsmaczniejszych tajemnic.
Jak to mawiają – najtrudniejsze są początki. Pierwsze rozdziały nazwałbym mocno ciężkostrawnymi, gdyż strony, na których poznajemy głównego bohatera i świat, w którym przyszło mu żyć, są po prostu przewidywalne. Angażują one czytelnika w takim stopniu, że zamiast skupić się na przedstawionej historii, zaczynamy zastanawiać się, czy czasem nie lepiej pójść na spacer do parku. Nie bójmy się tego słowa – wprowadzenie jest zwyczajnie płytkie.
Wybitnie nie spodobało mi się też nagminne używanie „kurw” czy innego tego typu nieparlamentarnego słownictwa. Rozumiem, że nasz bohater miał uchodzić za zabawnego i bezpretensjonalnego skurczybyka, ale osiągnięto tutaj skutek odwrotny od zamierzonego. Zamiast poczuć nutkę pewnego respektu do bohatera i mocno trzymać za niego kciuki, Ramon irytuje, a jego losy nas nie obchodzą. Faceta zwyczajnie nie da się polubić i z nim utożsamić.
Wspomniałem już, że początek jest trudny do przebrnięcia. Nasuwa się więc pytanie, jaki poziom prezentuje reszta powieści? Szczęśliwie im dalej w las, tym o wiele lepiej – cała historia zaczyna się krystalizować i pokazywać swój prawdziwy pazur. Następuje pewna zmiana perspektywy głównego bohatera na otaczającą go rzeczywistość, czas refleksji nad zasadami, jakie nią rządzą. Historia zaczyna się koncertować na samym Ramonie, na jego filozoficznej i psychologicznej wędrówce, u kresu której znajduje się odpowiedź na pytanie, co czyni nas człowiekiem. Droga ta jest niestety wyboista i wpierw trzeba zaakceptować samego siebie oraz zrozumieć poczynania innych ras, aby osiągnąć ubłagany cel.
Dużym plusem są też znakomite opisy gatunków i krajobrazów zawartych w książce. Przedstawione zostały bardzo barwnie, niesamowicie plastycznie i zaskakująco przystępnie. Na uznanie zasługuje również pewna oryginalność – przede wszystkim koncept głównego bohatera mającego meksykańskie pochodzenie i kolonii zasiedlonej przez ludność latynoską. Trudno znaleźć powieść fantastyczno-naukową przedstawiającą przyszłość z perspektywy kultury latynoamerykańskiej. Biała rasa zwyczajnie zdominowała pod tym względem literaturę.
„Wyprawa łowcy” jest książką bardzo nierówną, co oznacza, że pisanie na raty nie popłaca. Z jednej strony ma się ochotę wyrzucić powieść przez okno po pierwszych stronach, natomiast z drugiej kocha się ją za głębię psychologiczną i wspaniałe opisy. Jedno jej jednak trzeba przyznać – ma w sobie to coś, tę nutkę oryginalności i niespodzianki, która intryguje do samego końca. Jeżeli więc jesteś pasjonatem gatunku i nie szukasz szybkiego zaspokojenia, to śmiało mogę polecić ci ten tytuł. W przeciwnym wypadku możesz sobie odpuścić, gdyż nie znajdziesz tu dla siebie niczego ciekawego.
Dziękujemy wydawnictwu Zysk i S-ka za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz