W dzisiejszych czasach motyw zombie jest niezwykle często wykorzystywany w literaturze, filmach, serialach czy grach komputerowych. Co ciekawe, mało kto wie, że obecny obraz umarlaków zawdzięczamy filmowi George'a Romera pt. "Noc żywych trupów" z 1968 roku. Do tego czasu pojęcie to wiązało się z kultem voodoo i oznaczało osobę zniewoloną, wykonującą czyjeś polecenia. "Wyspa zombie", autorstwa Øysteina Stene, jest kolejną tematyczną wariacją, toteż jako zdeklarowany miłośnik wszystkiego co martwe nie mogłem przejść obok niej obojętnie.
W trakcie lektury przenosimy się na Labofnię – znajdującą się gdzieś pośrodku Atlantyku wyspę, ukrytą przed resztą świata, wymazaną z wszelkich map. Służby specjalne Wielkiej Brytanii, Francji i Ameryki starają się zachować tę tajemnicę i nie dopuścić, by wiedza o jej istnieniu wyszła na jaw. Dlaczego tak jest? Wszystko za sprawą jej nietypowych mieszkańców – tak, żywych trupów. Z pozoru podobni do ludzi, charakteryzują się niższą temperaturą ciała, słabszym pulsem, wolniejszą przemianą materii, zesztywnieniem i problemami z koordynacją ruchów. Mogą długo nie jeść, nie oddychać, nie odczuwają bólu. Któregoś dnia na Labofnię trafia główny bohater – Johannes van der Linden. Nie wie, dlaczego tu trafił i co go czeka...