Czym jest zaraza? Chorobą, która rozprzestrzenia się w zastraszającym tempie i sprawia, że bohaterowie zaprezentowani są czytelnikowi od najgorszej oraz najlepszej strony. Najgorszej, bo w końcu potrafimy walczyć o życie i zachowywać się jak zwierzęta – ta wspomniana zwierzęcość, dzikość, a także szaleńcze pragnienie życia sprawiają, że wszystko inne schodzi na dalszy plan. Te same okoliczności powodują jednak, że pozornie całkowicie egoistyczne jednostki zaczynają ze sobą współpracować, powstaje spójne i zgrane społeczeństwo, pragnące przeżyć i to razem. Tak przynajmniej wyglądało to w chyba najsłynniejszej opowieści o zarazie autorstwa Alberta Camusa. Czasy się jednak zmieniły, a razem z nimi podejście do zarazy.
Robert J. Szmidt zabiera nas w literacką podróż, podczas której zmierzymy się z epidemią sprawiającą, że ludzie zamieniają się w krwiożercze zombie. Jakby tego było mało, akcja powieści osadzona została przez pisarza w 1963 roku, a zatem z hordami nieumarłych, bo tak nazywają ich bohaterowie powieści, walczą oddziały milicji i ZOMO.
Prace nad powieścią zaczęły się od zbierania ochotników, pragnących zginąć na kartach utworu. Krótko mówiąc, postaci miały mieć imiona i nazwiska czytelników. Patrzyłam z rosnącym przerażeniem, jak liczba chętnych do tej literackiej śmierci rośnie z dnia na dzień, aż przekroczyła dwa tysiące. To mogło się skończyć tragicznie. Na szczęście autor miał pomysł na swoją książkę i udało mu się nie tylko wybrnąć z tej sytuacji, a nawet unieść temat. Przede wszystkim nie należy się przywiązywać do wspomnianych postaci, ponieważ nie goszczą one na kartach powieści zbyt długo. Zazwyczaj pojawiają się tylko po to, aby zostać zaatakowanymi przez zombie i dołączyć do powiększającego się z każdą minutą tłumu bestii. Autorowi udało się umieścić w lekturze tak wiele imion i nazwisk dzięki ogromnej liczbie milicjantów, żołnierzy, lekarzy oraz pielęgniarek próbujących poradzić sobie z zarazą. Trudno jednak uczciwie przyznać, że ci ludzi występują w tekście, raczej pojawiają się w nim, by po co najwyżej kilku zdaniach (jeśli mają szczęście) zniknąć na dobre. Pierwsza połowa przedstawianej w tym tomie historii stanowi obraz szalejącej epidemii i tak, jak opisywana rzeczywistość, jest niewyobrażalnie wręcz chaotyczna. Przenosimy się z miejsca na miejsce po to, aby obserwować śmierć setek ludzi, a każdy zgon jest bardziej absurdalny niż poprzedni. Na szczęście później akcja zwalnia, bohaterów zostaje mniej, a zatem autor poświęca im więcej uwagi, a czytelnik zaczyna się z niektórymi identyfikować.
"Szczury Wrocławia. Chaos" będą także na pewno ciekawą lekturą dla mieszkańców tytułowego miasta. Nie tylko przeczytają oni interesującą pozycję o zarazie, ale także będą w stanie zlokalizować dokładnie każde miejsce, w którym rozgrywała się akcja. Przeniesienie wydarzeń do czasów absurdalnego, nawet bez ataków zombie, PRL-u nadaje całości jeszcze bardziej odrealnioną formę.
Powieść idealna dla fanów postapo i choć moim zdaniem nie jest perfekcyjna, to zdecydowanie sprawia, że mamy ochotę przeczytać następny tom. Kolejną odsłonę opowieści, która ma zadatki na prawdziwą perłę gatunku. Polecam także wszystkim zainteresowanym ludzkimi zachowaniami w obliczu zagrożenia. Zaprezentowana przez autora walka o byt przeraża, ale jednocześnie porusza i daje do myślenia. Nie może być przesadnie słodko, więc wspomnę, że doszukałam się kilku błędów frazeologicznych. Chociaż nie zakłócały one przesadnie lektury, a nawet przypuszczam, że czytelnicy niezajmujący się na co dzień językoznawstwem, tego nie zauważą.
Na końcu znajduje się powiązane tematycznie opowiadanie autorstwa Artura "Dzikowego" Olchowego. "Horda" także opowiada o zombie, ale z zupełnie innej perspektywy. Robertowi J. Szmidtowi należą się ogromne brawa za promowanie młodych, debiutujących twórców polskiej fantastyki.
Dziękujemy wydawnictwu Insignis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz