Najnowszy tom przygód sławnego inkwizytora przynosi kilka zaskoczeń. Nie chodzi jedynie o nowego wydawcę, ale także o fakt, że "Miasto Słowa Bożego" jest reklamowane jako osobna opowieść w znanym uniwersum. Dzięki temu zabiegowi co prawda czerpie z niego garściami, choć nie chce być klasyfikowana jako jakaś konkretna historia umiejscowiona w konkretnym czasie.
Mitologia nordycka ostatnimi czasy cieszy się sporą popularnością wśród różnych twórców kultury. Ciężko to uznać za coś zaskakującego. Opowieści o tamtejszych bogach i wiążąca się z tym historia wikingów stanowią bogate źródło inspiracji dla wszelkiego rodzaju opowieści na temat wielkich wojowników, chwalebnych bitew oraz ciekawych interakcji z różnorakimi zjawiskami i bytami nadnaturalnymi. W rękach dobrego autora można dzięki tym składnikom stworzyć wciągającą historię, która może nas zauroczyć tak wielką przygodą, której stawką jest los ludzkości, jak i czymś mniejszym, jak wyprawa łupieżcza czy poszukiwania tajemniczych artefaktów bądź stworzeń. Z tą myślą wziąłem się za pierwszą część trylogii o Krwiozaprzysiężonych Johna Gwyne'a, opatrzonej tytułem "Cień Bogów".
Świat, którego bogowie upadli wskutek wojen wywołanych przez zazdrość i gniew, nie jest łatwym miejscem do życia. Jego mieszkańcy nieustannie muszą toczyć nierówne starcia, których stawką jest przetrwanie kolejnego dnia. Zaś jeśli chce się czegoś więcej, trzeba wykazać się czymś więcej.
Przy tworzeniu dzieł literatury, choć nie tylko, autorzy lubią się odwoływać do różnych kultur. Czasem chodzi o to, by dać wyraz dumy ze swego pochodzenia, a innym razem stawiają w ten sposób monument swoim pasjom i czemuś co uważają za naprawdę wspaniałe. Oczywiście, obydwa te czynniki mogą się bez większych problemów mieszać. Myślę, że tak było choćby w przypadku Mai Corland, gdy sięgała i badała swe koreańskie korzenie podczas pisania „Pięciu Pękniętych Ostrzy”.
Królestwo Yusanu nie jest miłym miejscem do życia. Pod rządami rzekomo nieśmiertelnego boga-króla Joona, kraj dręczy głód, korupcja możnych, przestępczość, narkotyki i niewolnictwo. Wszyscy mają już dość, a jednocześnie każdy się boi. Ci, którzy już próbowali, spotkali się z rozczarowującą porażką i srogą karą. Ale gdzie wola, tam znajdzie się i sposób, czyż nie?
"Ukryta królowa" Petera V. Bretta, która niedawno ukazała się nakładem wydawnictwa Fabryka Słów, to przykład utworu, przy którym autor wykazał harmonię sprzeczności: pełni talentu i braku pomysłu na dzieło.
W "Ukrytej królowej" pałeczkę przejmuje nastoletnie potomstwo głównych bohaterów Cyklu Demonicznego. W związku z tym, jak często to bywa, następuje pewne zwolnienie tempa wydarzeń. Budują oni bowiem mozolnie własne miano. W jakimś stopniu ciężar opowieści spada nie na rozwój bohaterów, lecz ich zmaganie się z dziedzictwem przodków. Jako, że są oni dobrze usytuowani i uprzywilejowani, są to problemy, z którymi nie sposób się utożsamić. Tymczasem rozterki bohaterów są dość wyraziście wysuwane na czoło.
Zwiadowcy to seria, która szczyci się miejscem w mojej biblioteczce już od wielu lat i mimo upływu czasu nigdy tego nie żałowałem. W dalszym ciągu okazjonalnie wracam do tych książek, żeby przejrzeć ulubione fragmenty i zawsze wypatruję wieści na temat kolejnych tomów. Stąd też można zrozumieć moją ekscytację, kiedy dowiedziałem się o kolejnej odsłonie przygód Willa i jego przyjaciół, dysponującej podtytułem, "Zasadzka w Sorato". Teraz zaś, po sprawnej lekturze, pora podzielić się przemyśleniami.
Will zwyczajnie nie umie się trzymać z dala od kłopotów, co? Kiedy wraz z Maddie są w Toscano, celem wsparcia negocjacji dyplomatycznych z Arydią, docierają do nich wieści o rajdzie Temudżeinów. Zwiadowcy doskonale wiedzą, że ich przybycie nie oznacza niczego dobrego, a więc decydują się pomóc przyjaciołom, tak nowym jak i starym, w odparciu tego zagrożenia. Do tego jednak potrzebują dodatkowego wsparcia i dobrego planu.
Mitologia słowiańska to temat, który w dzisiejszych czasach nie cieszy się dużą popularnością. Nie da się jednak zaprzeczyć, że niektórzy autorzy podejmują starania na rzecz tego, aby zagadnienie to propagować. Dzięki temu możemy natknąć się na dzieła, które wykorzystują rzeczone motywy przy tworzeniu swojego świata, dając głębsze zapoznanie z tematem. Oczywiście, to raczej prace naukowe pozwalają na najlepsze zgłębienie tego zagadnienia, ale właśnie bardziej tradycyjne opowieści w ogóle mogą rozbudzić w czytelnikach chęć, żeby takie dzieła badać. A jeśli do tego dorzucają naprawdę ciekawą fabułę, to jest to trudno taki bonus odrzucić. Z tą myślą zapraszam was do swych rozmyślań nad "Jelenim Sztyletem" Marty Mrozińskiej.
Mitologia hinduska, tak jak inne, bliższe nam zbiory opowieści o bogach i wielkich herosach, kryje w sobie liczne historie o dawnych czasach, gdy – jak wierzono – istoty boskie kroczyły po ziemi, wchodząc w interakcje ze śmiertelnikami i innymi bytami. Z racji upływu czasu, choć zawarte w nich wartości w jakimś stopniu przetrwały próbę czasu i mogą stanowić pożytek również w dzisiejszych czasach, stały się trudniejsze w odbiorze. Potrzeba ich odświeżenia była prawdopodobnie jednym z motywów kierujących Vaishnavi Patel podczas pisania "Kajkeji".
Nietrudno dostrzec, że świat opowieści dotyczy osadzony jest na kanwie mitologii hinduskiej. Pojawiające się na jej kartach postacie wiodą znającego indyjskiego dziedzictwo czytelnika ku eposowi "Ramajana", co potwierdza sama autorka w posłowiu. Sam muszę przyznać, że pomimo najwyżej ogólnego pojęcia o hinduskich mitach i panteonie, dzięki sprawnemu "pióru" pisarki nie miałem problemu w połapaniu się kto jest kim i jaką pełni rolę.
Oto historia o białowłosym wojowniku korzystającym z magii i wspomaganym przez eliksir, który w swoim świecie jest postrzegany jako odmieniec. Ten jednak nie nadszedł "od północy, od bramy powroźniczej", lecz wyruszył w podróż z Melniboné, gdzie był cesarzem. Bo historia ta jest o Elryku, Elryku z Melniboné.
Ostatnio na rynku wydawniczym mnóstwo powrotów do klasyki. Wznowieni zostali Conan, Kane, czy cykl Fundacja. Swoją cegiełkę właśnie dorzuciło wydawnictwo Zysk i S-Ka, przypominając czytelnikom o Elryku w pierwszym – sądząc po gwiazdce na grzbiecie książki – zbiorczym wydaniu jego przygód. Jest to historia na wpół antybohatera, wędrownego wojownika targanego wątpliwościami i idealistycznymi pragnieniami, dążącego do Ładu, acz związanego z Chaosem. Ponoć nawet jest to mroczne fantasy. Ponadto, parę lat temu miał miejsce pewna internetowa "drama" o podobieństwa z innym wybitnym dziełem. Niemniej, nie wszystko naraz!
Choć w księgarniach zwykle trafimy na dzieła od dużych wydawców, bynajmniej nie oznacza to, że możemy zapomnieć o autorach działających na mniejszą skalę, niejednokrotnie za sprawą dużego wkładu własnego. Pośród takich dzieł można znaleźć sporo przykładów zdradzających duży potencjał, a ich twórcy z racji natury swoich działań często mają lepszy kontakt z osobami zainteresowanymi ich twórczością. Dziś na mój stół warsztatowy trafiła jedna z takich pozycji – pierwszy tom Trylogii Mitrys Pawła Kopijera, zatytułowana "Mrok we krwi".
Elise miało być kontynentem, na którym ludzie chcieli zacząć nowy rozdział swej historii. Bez sporów z innymi rasami i strachu przed magią. Ale każdy porządek musi kiedyś upaść, a tuszowanie pewnych problemów i źródeł mocy nie odsunie w czasie rosnącego zagrożenia.
Wydawnictwo Insignis pragnie raz jeszcze zaprosić nas do podziemnego uniwersum "Metro" za sprawą kolejnej książki opisującej losy ludzkości skrytej w tunelach metra. Mowa tutaj o "Paryż. Lewy Brzeg". Poznaliśmy szczegóły polskiego wydania, które trafi na sklepowe półki za nieco ponad miesiąc, czyli 27 marca. Co czeka ludzkość na terenie tytułowego Lewego Brzegu zniszczonej stolicy Francji?
- 287 stron
- 1
- 2
- 3
- →
- Ostatnia »