Czytelniku, nienawidzę cię!

3 minuty czytania

Wynalazca-samouk wspomagany alkoholem i jego robot-narcyz.

czytelniku nienawidzę cię

Na początek przydałoby się skrobnąć słów kilka o autorze opowiadań wydanych w tym zbiorze. Henry Kuttner (1915-1958) był amerykańskim pisarzem tworzącym w gatunkach science fiction, horror i fantasy. Przede wszystkim chyba jednak zrobił karierę w tym pierwszym nurcie, wraz z opowiadaniami o Gallowayu Gallagherze. Jeśli słysząc to nazwisko zadaliście sobie pytanie "a kto to w ogóle był?!" – to nie jesteście sami, bowiem miałem tak samo. W swoich czasach był jednak twórcą dość znanym i cenionym.

Wydane przez Rebis "Nienawidzę cię, czytelniku" jest zbiorem opowiadań science-fiction i poniekąd fantasy Henrego Kuttnera, którego centralną postacią jest wzmiankowany już Galloway Gallegher (opowiadania "Idealna skrytka", "Próżny robot", "Gallegher Bis", "Ten świat jest mój" oraz "Ex machina"). Jeśliby spróbować chłopskorozumowo i swojsko zilustrować kim jest Gallegher, to można by było powiedzieć, że jest Jakubem Wędrowyczem na miarę miejsca i czasu powstania tych utworów. Posiada on dwie tożsamości. W jednej postaci, tej w miarę trzeźwej, jest w sumie niezdolny do czegokolwiek. Kiedy już jednak solidnie łyknie, tworzy najgenialniejsze wynalazki. Druga połowa to krótsze formy, chyba współdzielące świat, ale niezwiązane bezpośrednio z Gallegherem i jego przygodami.

To by znaczyło, że Gallagher robi niezwykłą karierę, prawda? Cóż, nie do końca. Bo decyzje biznesowe podejmuje również w stanie ekstremalnego upojenia alkoholowego. Następnie tworzy jakiś wynalazek celem jego realizacji, lecz... gdy wytrzeźwieje, nie pamięta co stworzył i dla kogo.

W efekcie zbiór opowiadań w znacznej mierze kręci się na jednym schemacie. Gallagher się schlał, zrobił biznes i wynalazek życia, a potem otrzeźwiawszy musi zorientować się, w co znowu się wpakował. A konkurencja jego zleceniodawców nie śpi. Nieraz więc uczony, zamiast opływać w luksusy, mierzy się z nalotami policji i groźbą odsiadki.

W kategorii science-fiction, nauka jako taka nie jest raczej przedmiotem tej opowieści i przewidywań nie należy traktować zbyt poważnie. Zresztą, jak to zwykle ze starą science-fiction bywa, prezentowane koncepcje niekoniecznie się spełniły. Weźmy choćby przekonanie, że w przyszłości plastik stanie się dominującym środkiem do przechowywania piwa. Jak wiemy – z plastiku piją tylko, mhmmm, "koneserzy". Cała reszta pije normalne z puszek, a nawet butelek. Pudło, panie Kuttner! No ale, bez tego nie byłoby gagu, który... A weź se czytelniku sam przeczytaj i dowiedz się, o co chodziło!

Humor tej powieści oparty został o dwa filary, tj. absurd i alkohumor, które się ze sobą stale przeplatają. Z uwagi na schematyczność, sam rdzeń żartu w sumie jest powtarzalny, tylko w różnych odsłonach. Trzeba jednak przyznać, że szczegóły tego, co znowu poszło nie tak w kolejnym projekcie Galleghera, już tak wtórne nie są. Choć struktura opowieści jest znana, jej wypełnienie pozostaje w większości raczej zagadką dla czytelnika. To już coś.

Opowiadania spoza historii Gallegehra to już z kolei istny mix historyjek, podobnie humorystycznych, co pozbawionych jakiegokolwiek konkretnego celu. Ot na przykład anioł daje pomyłkowo facetowi aureolę, a ten – cóż – jak się ma z niej wytłumaczyć? Próbuje więc pozbyć niechcianego daru, choć jest to z gruntu daremne. A dlaczego...?

Najciekawszą pozycją z nich jest w pewnym sensie jednak "Chociaż mu się nie przelewa". Z wierzchu patrząc, zupełna durnota, lecz postać rzeczy zmienia się gdy zobaczy się oryginalną datę jej publikacji, a był to rok 1943. A więc nie jakaś tam durnota, lecz durnota już historyczna, z czasów wojny i do niej się odnosząca!

Czy jest więc brać się za tę książkę? Do jej zalet z pewnością należy dobre pióro Kuttnera, a też tłumacz, jak mi się wydaje, dobrze je poczuł. Nie znam oryginału, oceniam efekt końcowy z jakim zmierzyłem się jako czytelnik. Tak więc strumień tekstu przepłynął wartko. Humor nawet siada, może nie aby śmiechem parsknąć, ale dość, by się uśmiechnąć i być nieco zaskoczonym puentą.

Przeciwwagą jest sama schematyczność, poczucie że ostatecznie to do niczego nie wydaje się zmierzać. To jednak równoważone jest przez fakt, iż kolejna historyjka dodaje coś nowego do już znanego, więc nie warto czytać przygód Galleghera w losowej kolejności, gdyby ktoś zamierzał tak uczynić. Przewidywania przyszłości raczej wrażenia nie zrobią zaś na dzisiejszym czytelniku, ale nawet nie o to w tym przecież chodziło. Czytając to, miałem poczucie kontaktu z edgy-komedyjką swoich czasów, lecz ponadto niczym szczególnym.

Konkludując, mamy do czynienia – według mnie – z rodzajem amerykańskiego uczonego będącego duchowo spokrewnionym z naszym rodzimym Jakubem Wędrowyczem. To wraz z upływem lat od czasu powstania dzieła sprawia że, no cóż, jednym taka konwencja oldschool-edgy przypadnie, innym być może mniej. Co się tyczy samodzielnych opowiadań, ze swym specyficznym humorem i stylem komponują się w całość, w jedną książkę. Ja jestem raczej zadowolony.

Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
7
Ocena użytkowników
-- Średnia z 0 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...