Otchłań

4 minuty czytania

otchłań, metro, robert j. szmidt

Największym zagrożeniem dla historii osadzonych w realiach uniwersum zdefiniowanego tak mocno jak "Metro" jest wtórność. Obawy o powtarzalność kolejnych koncepcji oraz schematyczność ich wykonania rodzą się automatycznie w umyśle potencjalnego odbiorcy nowej "powieści z cyklu...". Trudno się temu dziwić zwłaszcza w wypadku gatunku postapo. Opakowywanie kolejnych produktów w efektowne hasła, takie jak "Pierwsza polska powieść Metro 2033", nie zda się na wiele, jeśli reklamowana nimi treść nie okaże się dostatecznie intrygująca i nowatorska. Pogodzić oryginalność z wiernością wobec wymogów franczyzy, nawiązać do najlepszych, najbardziej lubianych przez fanów serii pomysłów, jednocześnie nie kopiując ich, a do tego wszystkiego dodać szczyptę regionalnego "folkloru", ale inaczej niż zrobił to wcześniej inny autor. Zachwycić czytelników, nie wkurzyć recenzentów... Czy w wypadku nowej, bodaj sześćdziesiątej trzeciej już odsłony serii "Metro" (lecz dopiero drugiej z polskim rodowodem) spełnienie wszystkich tych wymogów jest jeszcze w ogóle możliwe?

Tak, jest możliwe.

Ale potrzeba do tego cholernie dobrego warsztatu.

Wrocław po nuklearnej zagładzie to zdecydowanie nieprzyjemne miejsce. Nazwa to w gruncie rzeczy jedyna pozostałość po określanym nią mieście, które pamiętają tylko nieliczni, ze względu na wiek nazywani właśnie Pamiętającymi. Jednym z nich jest Nauczyciel – człowiek tajemniczy, budzący szacunek odpowiedni dla jego przydomku, określającego też funkcję pełnioną przezeń w enklawie Innego. Dzięki niemu jej mieszkańcy mogą przyswoić podstawy z dawna zapomnianych nauk – geografii, historii, matematyki i pozostałych, które odeszły w niebyt wraz z resztą świata. Jednak nawet ktoś taki jak Pamiętający może paść ofiarą wewnętrznych rozgrywek politycznych, w wyniku których Nauczyciel oraz jego niepełnosprawny umysłowo syn zmuszeni będą do ucieczki z bezpiecznej, jak się zdawało, enklawy do betonowej dżungli, wyrosłej na zgliszczach niegdysiejszej metropolii.

"Otchłań" okazuje się prawdziwą opowieścią drogi, w czym wcale nie przeszkadza fakt, iż znany nam dziś Wrocław nie posiada... metra. Miejskie kanały, burzowce, podziemne enklawy, a także powierzchnia z jej zrujnowanymi dzielnicami, slumsami i licznymi strefami wpływów świetnie sprawdzają się jako sceny rozwoju kolejnych wydarzeń. Robert J. Szmidt umie dostosować tempo akcji do jej czasu i miejsca, utrzymując przy tym czytelnika w niesłabnącym napięciu. Składają się na nie zarówno widowiskowe sekwencje walki, godne filmu sensacyjnego lub sesji Neuroshimy, jak i obrazki rodem z horroru s-f, przedzielane odpowiednio wymierzonymi chwilami na spokojniejszy oddech.

Im dalej i ciekawiej prowadzi nas fabuła, tym dynamiczniej rozwija się postać Nauczyciela, od dumnego mędrca, którego poznajemy na samym początku powieści, przez obeznanego z trudami surwiwalowego życia stalkera, aż do iście bajronicznego awanturnika, bez trudu wypadającego z roli bohatera całej historii.

Kolejny atut książki Roberta J. Szmidta stanowią dialogi – napisane z polotem, odpowiednio ostre, gdy uzasadnia to dana scena, dobrze oddające charaktery zarówno postaci pierwszoplanowych jak i pobocznych. Cała ta staranność, obejmująca również całkiem pokaźny słownik neologizmów, przekłada się na pozostałe elementy świata przedstawionego w "Otchłani". Pomysły na zagospodarowanie tak podziemi jak i powierzchni postapokaliptycznego Wrocławia nie wybiegają zbyt daleko poza standardy uniwersum "Metra", jednak zobrazowane tu fauna i flora potrafią zaskoczyć. W powieściach tego typu groteskowy zwierzyniec to zawsze jeden z bardziej interesujących mnie elementów, który w tym wypadku nie zawodzi, nie stanowiąc przy tym głównej atrakcji. Opisy – plastyczne, lecz bezpiecznie dalekie od przesady – ułatwiają wczucie się w specyficzny nastrój "polskiego postapo" i to bez wciskanego na siłę folkloru pokroju wystających zewsząd wrocławskich krasnali.

otchłań, metro, robert j. szmidt

Przypuszczam, że jednym z głównych zarzutów wobec "Otchłani", które przewiną się w przyszłych recenzjach, będzie nadmierna przewrotność autora uwydatniona w finałowej puencie. Niewątpliwie może okazać się ona zbyt cyniczna dla niektórych, niemniej dla mnie bardzo dobrze podsumowuje całą opowieść, niejako stanowiąc jej logiczną konsekwencję. Pierwszą z dwóch dostrzeżonych przeze mnie wad stanowi wyjaśnienie źródła całej zawiązanej wokół Nauczyciela intrygi. Choć względnie racjonalne, w świetle wszystkich wydarzeń będących udziałem Pamiętającego oraz całej drogi, jaką przebyliśmy z nim przez niemal 400 stron powieści, wydaje się nazbyt lapidarne.

Drugi mankament to postać Niemoty, niepełnosprawnego syna głównego bohatera, dla ochrony którego postanawia on podjąć swą niemalże samobójczą eskapadę. Granicząca z aleksytymią ułomność Niemoty w zakresie rozpoznawania emocji, jak też jego ogólna niezdolność do samodzielnego funkcjonowania, były kilkukrotnie podkreślane i opisywane. Mimo to tak skrzywdzony przez los chłopak ani razu nie wpędził swoich towarzyszy w żadne śmiertelne niebezpieczeństwo, choćby ze strony nadmiernie przeczulonych na wszelkie bodźce mutantów. Co prawda pisarz starannie przedstawił nam system znaków oraz język migowy, którym Nauczyciel porozumiewał się z Niemotą, a jednak nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że w kontekście niepełnosprawności tej postaci cała podróż przebiegła zbyt gładko.

Nie będę silił się na kolejne uwagi pod adresem "Otchłani", bo trudno znaleźć mi coś więcej, do czego mógłbym się przyczepić z czystym sumieniem recenzenta (sic!). To powieść wręcz podręcznikowo dobra – skoncentrowana na silnej, zdynamizowanej postaci, angażująca emocjonalnie, nastrojowa, z ciekawą fabułą i wartką akcją, okraszona odpowiednią dawką czarnego humoru. Na całe szczęście brak jej przy tym podręcznikowej schematyczności. W trakcie lektury kilkukrotnie przywiodła mi na myśl "Mrówańczę", bo choć w przeciwieństwie do książki Mielnikowa nie jest psychodeliczna i klaustrofobiczna, to prezentuje bardzo podobny poziom. Dzięki temu zarówno młodzi koneserzy jak i starzy wyjadacze otrzymują kolejną dobrą lekturę. A Robert J. Szmidt udowadnia, że apokalipsa – jeśli zrobić ją dobrze – może obejść się bez nawet jednej linii metra.

Dziękujemy wydawnictwu Insignis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
8.5
Ocena użytkowników
9.75 Średnia z 2 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Chwila 63?! Oni to maszynowy produkują czy może mają zastęp chińskich dzieci, które to piszą za dwa dolce?
1
·
Na szczęście nie Przyczyna jest dość prosta - popularność serii. Wystarczy, że w sześciu różnych krajach znajdziesz dwóch autorów chcących dodać swoją "cegiełkę" do całości raz na 2-3 lata i już robi się 60 pozycji na jednej półce. Faktycznie jednak to Rosjanie, co zrozumiałe, wiodą prym, wśród autorów kolejnych odsłon serii jest ich bodaj ze dwudziestu. Pozostali to Włosi, okazyjnie Anglicy oraz, od niedawna, Polacy

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...