Największym zagrożeniem dla historii osadzonych w realiach uniwersum zdefiniowanego tak mocno jak "Metro" jest wtórność. Obawy o powtarzalność kolejnych koncepcji oraz schematyczność ich wykonania rodzą się automatycznie w umyśle potencjalnego odbiorcy nowej "powieści z cyklu...". Trudno się temu dziwić zwłaszcza w wypadku gatunku postapo. Opakowywanie kolejnych produktów w efektowne hasła, takie jak "Pierwsza polska powieść Metro 2033", nie zda się na wiele, jeśli reklamowana nimi treść nie okaże się dostatecznie intrygująca i nowatorska. Pogodzić oryginalność z wiernością wobec wymogów franczyzy, nawiązać do najlepszych, najbardziej lubianych przez fanów serii pomysłów, jednocześnie nie kopiując ich, a do tego wszystkiego dodać szczyptę regionalnego "folkloru", ale inaczej niż zrobił to wcześniej inny autor. Zachwycić czytelników, nie wkurzyć recenzentów... Czy w wypadku nowej, bodaj sześćdziesiątej trzeciej już odsłony serii "Metro" (lecz dopiero drugiej z polskim rodowodem) spełnienie wszystkich tych wymogów jest jeszcze w ogóle możliwe?
Tak, jest możliwe.
Ale potrzeba do tego cholernie dobrego warsztatu.
Wrocław po nuklearnej zagładzie to zdecydowanie nieprzyjemne miejsce. Nazwa to w gruncie rzeczy jedyna pozostałość po określanym nią mieście, które pamiętają tylko nieliczni, ze względu na wiek nazywani właśnie Pamiętającymi. Jednym z nich jest Nauczyciel – człowiek tajemniczy, budzący szacunek odpowiedni dla jego przydomku, określającego też funkcję pełnioną przezeń w enklawie Innego. Dzięki niemu jej mieszkańcy mogą przyswoić podstawy z dawna zapomnianych nauk – geografii, historii, matematyki i pozostałych, które odeszły w niebyt wraz z resztą świata. Jednak nawet ktoś taki jak Pamiętający może paść ofiarą wewnętrznych rozgrywek politycznych, w wyniku których Nauczyciel oraz jego niepełnosprawny umysłowo syn zmuszeni będą do ucieczki z bezpiecznej, jak się zdawało, enklawy do betonowej dżungli, wyrosłej na zgliszczach niegdysiejszej metropolii.
"Otchłań" okazuje się prawdziwą opowieścią drogi, w czym wcale nie przeszkadza fakt, iż znany nam dziś Wrocław nie posiada... metra. Miejskie kanały, burzowce, podziemne enklawy, a także powierzchnia z jej zrujnowanymi dzielnicami, slumsami i licznymi strefami wpływów świetnie sprawdzają się jako sceny rozwoju kolejnych wydarzeń. Robert J. Szmidt umie dostosować tempo akcji do jej czasu i miejsca, utrzymując przy tym czytelnika w niesłabnącym napięciu. Składają się na nie zarówno widowiskowe sekwencje walki, godne filmu sensacyjnego lub sesji Neuroshimy, jak i obrazki rodem z horroru s-f, przedzielane odpowiednio wymierzonymi chwilami na spokojniejszy oddech.
Im dalej i ciekawiej prowadzi nas fabuła, tym dynamiczniej rozwija się postać Nauczyciela, od dumnego mędrca, którego poznajemy na samym początku powieści, przez obeznanego z trudami surwiwalowego życia stalkera, aż do iście bajronicznego awanturnika, bez trudu wypadającego z roli bohatera całej historii.
Kolejny atut książki Roberta J. Szmidta stanowią dialogi – napisane z polotem, odpowiednio ostre, gdy uzasadnia to dana scena, dobrze oddające charaktery zarówno postaci pierwszoplanowych jak i pobocznych. Cała ta staranność, obejmująca również całkiem pokaźny słownik neologizmów, przekłada się na pozostałe elementy świata przedstawionego w "Otchłani". Pomysły na zagospodarowanie tak podziemi jak i powierzchni postapokaliptycznego Wrocławia nie wybiegają zbyt daleko poza standardy uniwersum "Metra", jednak zobrazowane tu fauna i flora potrafią zaskoczyć. W powieściach tego typu groteskowy zwierzyniec to zawsze jeden z bardziej interesujących mnie elementów, który w tym wypadku nie zawodzi, nie stanowiąc przy tym głównej atrakcji. Opisy – plastyczne, lecz bezpiecznie dalekie od przesady – ułatwiają wczucie się w specyficzny nastrój "polskiego postapo" i to bez wciskanego na siłę folkloru pokroju wystających zewsząd wrocławskich krasnali.
Przypuszczam, że jednym z głównych zarzutów wobec "Otchłani", które przewiną się w przyszłych recenzjach, będzie nadmierna przewrotność autora uwydatniona w finałowej puencie. Niewątpliwie może okazać się ona zbyt cyniczna dla niektórych, niemniej dla mnie bardzo dobrze podsumowuje całą opowieść, niejako stanowiąc jej logiczną konsekwencję. Pierwszą z dwóch dostrzeżonych przeze mnie wad stanowi wyjaśnienie źródła całej zawiązanej wokół Nauczyciela intrygi. Choć względnie racjonalne, w świetle wszystkich wydarzeń będących udziałem Pamiętającego oraz całej drogi, jaką przebyliśmy z nim przez niemal 400 stron powieści, wydaje się nazbyt lapidarne.
Drugi mankament to postać Niemoty, niepełnosprawnego syna głównego bohatera, dla ochrony którego postanawia on podjąć swą niemalże samobójczą eskapadę. Granicząca z aleksytymią ułomność Niemoty w zakresie rozpoznawania emocji, jak też jego ogólna niezdolność do samodzielnego funkcjonowania, były kilkukrotnie podkreślane i opisywane. Mimo to tak skrzywdzony przez los chłopak ani razu nie wpędził swoich towarzyszy w żadne śmiertelne niebezpieczeństwo, choćby ze strony nadmiernie przeczulonych na wszelkie bodźce mutantów. Co prawda pisarz starannie przedstawił nam system znaków oraz język migowy, którym Nauczyciel porozumiewał się z Niemotą, a jednak nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że w kontekście niepełnosprawności tej postaci cała podróż przebiegła zbyt gładko.
Nie będę silił się na kolejne uwagi pod adresem "Otchłani", bo trudno znaleźć mi coś więcej, do czego mógłbym się przyczepić z czystym sumieniem recenzenta (sic!). To powieść wręcz podręcznikowo dobra – skoncentrowana na silnej, zdynamizowanej postaci, angażująca emocjonalnie, nastrojowa, z ciekawą fabułą i wartką akcją, okraszona odpowiednią dawką czarnego humoru. Na całe szczęście brak jej przy tym podręcznikowej schematyczności. W trakcie lektury kilkukrotnie przywiodła mi na myśl "Mrówańczę", bo choć w przeciwieństwie do książki Mielnikowa nie jest psychodeliczna i klaustrofobiczna, to prezentuje bardzo podobny poziom. Dzięki temu zarówno młodzi koneserzy jak i starzy wyjadacze otrzymują kolejną dobrą lekturę. A Robert J. Szmidt udowadnia, że apokalipsa – jeśli zrobić ją dobrze – może obejść się bez nawet jednej linii metra.
Dziękujemy wydawnictwu Insignis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Dodaj komentarz