Całkiem niedawno skończyła się emisja pierwszego sezonu nowego serialu HBO, "Gra o Tron". Jak zapewne wiecie, ekranizacja oparta jest na pierwszej części "Pieśni Lodu i Ognia", autorstwa George`a R.R. Martina. Jeśli zastanawiacie się czy po obejrzeniu serialu warto jeszcze czytać książkę lub, jeśli jeszcze go nie widzieliście, czy warto czytać przed nim powieść, zapraszam do przeczytania recenzji!
Do dziś pamiętam pierwszą książkę, która zupełnie zmieniła moje postrzeganie fantastyki. I nie chodzi tu o równie ważne dla mnie pozycje, takie jak "Władca Pierścieni" J.R.R. Tolkiena czy "Wiedźmin" A. Sapkowskiego. Mowa tu o niezwykłej książce, jeszcze bardziej niezwykłego pisarza, a mianowicie o "Grze o Tron", która wyszła spod pióra George'a R.R. Martina. Kiedy w 1998 roku, mając 11 lat, kupiłem tę książkę kierując się bardziej kryterium "im grubsza, tym lepsza" niż jakimiś konkretniejszymi powodami, nie spodziewałem się, że historia tam spisana wciągnie mnie niczym spalona pustynna ziemia wchłania każdą kropelkę wody. Teraz, kiedy przeczytałem "Grę o Tron" po raz kolejny (ciężko mi spamiętać który), postanowiłem w końcu przekuć moje odczucia na jej recenzję.
Książka rozpoczyna się mocnym tąpnięciem w postaci niezwykle klimatycznego prologu mogącego dawać odrobinę mylne pojęcie na temat dalszej części powieści. Pierwszych kilka stron "Gry o Tron" wypełnionych jest straszliwym mrozem, mrokiem, starożytną magią i niezwykle ciężkim klimatem, dlatego też można odnieść wrażenie, że Martin to przedstawiciel absolutnego "epic dark fantasy", a jednak wgryzając się dalej w tę książkę wyraźnie widać, że jest to nieco krzywdząca i zdecydowanie nieprawdziwa opinia. W całej pierwszej części "Pieśni Lodu i Ognia" o wiele więcej jest politycznych intryg, życia dworskiego i niezwykłych losów głównych bohaterów. Tak naprawdę, dla mieszkańców Westeros, głównej krainy w "Grze o Tron", magia jest legendą, czymś, co istniało kiedyś, a teraz jest jedynie wyblakłym wspomnieniem i rzeczą opisywaną jedynie w bajkach na dobranoc. A mimo to, można odnieść wrażenie, że owa magia gdzieś się czai, czeka i wypatruje okazji, aby na nowo wedrzeć się zarówno na strony tomu, jak i do świata wykreowanego przez Martina.