Gra o Tron

5 minut czytania

Do dziś pamiętam pierwszą książkę, która zupełnie zmieniła moje postrzeganie fantastyki. I nie chodzi tu o równie ważne dla mnie pozycje, takie jak "Władca Pierścieni" J.R.R. Tolkiena czy "Wiedźmin" A. Sapkowskiego. Mowa tu o niezwykłej książce, jeszcze bardziej niezwykłego pisarza, a mianowicie o "Grze o Tron", która wyszła spod pióra George'a R.R. Martina. Kiedy w 1998 roku, mając 11 lat, kupiłem tę książkę kierując się bardziej kryterium "im grubsza, tym lepsza" niż jakimiś konkretniejszymi powodami, nie spodziewałem się, że historia tam spisana wciągnie mnie niczym spalona pustynna ziemia wchłania każdą kropelkę wody. Teraz, kiedy przeczytałem "Grę o Tron" po raz kolejny (ciężko mi spamiętać który), postanowiłem w końcu przekuć moje odczucia na jej recenzję.

Książka rozpoczyna się mocnym tąpnięciem w postaci niezwykle klimatycznego prologu mogącego dawać odrobinę mylne pojęcie na temat dalszej części powieści. Pierwszych kilka stron "Gry o Tron" wypełnionych jest straszliwym mrozem, mrokiem, starożytną magią i niezwykle ciężkim klimatem, dlatego też można odnieść wrażenie, że Martin to przedstawiciel absolutnego "epic dark fantasy", a jednak wgryzając się dalej w tę książkę wyraźnie widać, że jest to nieco krzywdząca i zdecydowanie nieprawdziwa opinia. W całej pierwszej części "Pieśni Lodu i Ognia" o wiele więcej jest politycznych intryg, życia dworskiego i niezwykłych losów głównych bohaterów. Tak naprawdę, dla mieszkańców Westeros, głównej krainy w "Grze o Tron", magia jest legendą, czymś, co istniało kiedyś, a teraz jest jedynie wyblakłym wspomnieniem i rzeczą opisywaną jedynie w bajkach na dobranoc. A mimo to, można odnieść wrażenie, że owa magia gdzieś się czai, czeka i wypatruje okazji, aby na nowo wedrzeć się zarówno na strony tomu, jak i do świata wykreowanego przez Martina.

Akcja powieści rozgrywa się głównie na wspomnianym już kontynencie o nazwie "Westeros", którego centrum stanowi "Siedem Królestw", czyli siedem wielkich regionów zjednoczonych pod władzą jednego Króla, Roberta Baratheona. W ciągu czytania książki, dowiadujemy się, że zarówno Robert, jak i jego najlepszy przyjaciel (a przy okazji jeden z głównych bohaterów), Eddard Stark, brali udział w wielkiej rebelii mającej na celu zakończenie tyranii dynastii Targaryenów, a w szczególności szalonego Smoczego Króla, Aerysa Targaryena. Robert, jako najznamienitszy z buntowników, otrzymał koronę i całe "Siedem Królestw" w swoje władanie. Mimo starań, nowemu panującemu nie udaje się do końca zmieść z powierzchni ziemi dynastii Targaryenów. Z kontynentu udaje się uciec Viserysowi, następcy tronu, oraz Daenerys, jego siostrze. To właśnie Dany jest kolejnym z głównych elementów układanki stworzonej w umyśle George'a Martina.

Ciężko jest zarysować ogólną fabułę książki bez wchodzenia w szczegóły. Jest to zarówno zarzut wobec autora, jak i pochwała dla jego dzieła. Czymś, w czym zakochałem się od pierwszego wejrzenia, jest sposób narracji, jaki wybrał sobie pisarz. Chodzi tu o tak zwane "POVy", czyli rozdziały powieści pisane z perspektywy poszczególnych postaci. Dzięki temu można łatwo zorientować się, kto odgrywa kluczową rolę w książce, a dodatkowo wczuć się w psychikę każdej takiej jednostki. To niesamowite, że jedno zdarzenie widziane oczami konkretnej postaci wywołuje w nas zupełnie inne skojarzenia i odczucia niż to samo opisywane przez kogoś innego. Mamy rozdziały, w których główną rolę gra Eddard Stark, Namiestnik Północy i lord Winterfell, są też takie, w których protagonistami są jego dzieci – Sansa, Bran czy jego bękart, Jon Snow. Są rozdziały, w których świat widzimy oczami żony Eddarda, Catelyn Stark, ale też takie, gdzie historia ukazywana jest z perspektywy Daenerys Targaryen lub Tyriona Lannistera, makiawelicznego karła należącego do jednego z najbardziej niebezpiecznych rodów w całym Westeros. Taki typ narracji daje poczucie ogromu świata, sprawia, że każda z tych postaci jest dla nas prawdziwym człowiekiem z krwi i kości. Mają swoją głęboko przedstawioną psychikę, własne motywy i urazy. Nikt w tej książce nie jest wyraźnie czarny ani biały – wszyscy są szarzy najpiękniejszą z szarości, każdy ma jakąś skazę i sekret.

"Gra o Tron" to powieść wymagająca uważnego czytania. Praktycznie na każdej stronie, w każdym rozdziale tego opasłego tomu (blisko 750 stron!) dowiadujemy się czegoś nowego o Westeros i jego historii liczącej sobie ponad 10000 lat. "Siedem Królestw" zamieszkuje nieskończona liczba rodów, a wraz z nimi nieskończona liczba lordów, rycerzy, dam dworu, ich doradców i sług, a to wciąż tylko czubek góry lodowej. Mamy do czynienia z setkami nazw siedzib rodów, miast, wiosek, rzek, regionów, wzgórz, mórz, zatok oraz gór, które ciężko spamiętać. Jeśli czytelnik jedynie ślizga się po stronach powieści, to marne są szanse, że zauważy różne smaczki fabularne, w jakie zaopatrzona jest "Gra o Tron" – a jest ich mnóstwo. W jakiś magiczny sposób Martin tworzy niezwykle wciągającą historię składającą się z miliona małych części, a jednak nie tylko sam się w tym nie gubi, ale i nie pozwala, aby zgubił się w tym czytelnik. Każdy kolejny rozdział odkrywa przed nami nową kartę historii, aż chce się tylko więcej, więcej i więcej. Niestety, jeśli ktoś myśli, że w pierwszej części "Pieśni Lodu i Ognia" pozna odpowiedzi na jakieś pytania, to grubo się myli. Aż do ostatniej strony, fabuła tylko i wyłącznie się rozwija, dając do zrozumienia, że kolejna część może być jeszcze bardziej wciągająca.

Ze względu na wspomnianą już ogromną ilość nazwisk i nazw miejsc, w tym miejscu wielkie brawa dla tłumacza książki, Pawła Kruka (wydanie z roku 1998). Tam, gdzie warto spolszczyć jakąś nazwę, robił to. Tam, gdzie brzmiałoby to po prostu śmiesznie i bardziej pasowało zostawić dobrze brzmiącą angielską nazwę, zostawiał. To doskonały przykład zdrowego podejścia do przekładania książki na język polski. Wielkim minusem jest dla mnie opis wydawcy książki znajdujący się na tylnej okładce. Jest porażająco ubogi i działa zdecydowanie na niekorzyść powieści. Pomyśleć, że gdybym w wieku 11 lat zasugerował się nie ilością stron, a właśnie tym opisem, mógłbym nigdy nie przeczytać "Gry o Tron". Powiem jasno: ta książka to niezgłębiona studnia niesamowitych historii, charakterów oraz akcji tak zawiłej i zaskakującej, że momentami czyta się ją niemal z otwartymi ze zdumienia ustami.

Piszę tę recenzję w czasie, w którym zakończyła się już polska emisja pierwszego sezonu serialu wyprodukowanego na zlecenie HBO, opartego właśnie na fabule "Gry o Tron". Nawiązuję do tego z kilku powodów. Po pierwsze, z tej okazji wydawnictwo Zysk i S-ka, które posiada wyłączność na wydawanie książek George'a R.R. Martina w Polsce, wydało nową odsłonę książki z okładką zaczerpniętą właśnie z serialu. Wprawdzie to dobry chwyt marketingowy, jednak uważam, że starsza okładka, chociaż mniej oczywista, była o wiele bardziej klimatyczna. Po drugie, nie wchodząc w szczegóły, ponieważ to materiał na osobny artykuł, uważam, że naprawdę warto najpierw przeczytać książkę, a potem obejrzeć serial. Jestem wielkim fanem ekranizacji "Gry o Tron", mimo to wciąż uważam książkę za wiele, wiele lepszą i ciekawszą. Po trzecie, czasem coś, co nagle zyskuje uwagę opinii publicznej, traci na wartości dla wielu osób, które zaczynają uważać daną rzecz za coś niewartego uwagi, element kultury masowej. Ostrzegam przed popełnieniem takiego błędu w przypadku tej książki, ponieważ można przegapić powieść absolutnie unikalną. Gardner Dozois napisał o Martinie: "Gdy książki jakiegoś pisarza sprzedają się na tyle dobrze, że wydawcy próbują przekonać czytelników do kupowania książek innych autorów, mówiąc, że są podobne do nich, znaczy to, że stał się on naprawdę sławny." Przywołuje w tym kontekście nazwiska takie jak Tolkien, Howard, King czy nawet Rowling. I, powołując się ponownie na słowa Dozoisa, nie sposób temu zaprzeczyć.

Ocena Game Exe
9.5
Ocena użytkowników
9.33 Średnia z 21 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...