
Nigdy nie ukrywałem, że prezentacja na zeszłorocznych targach Gamescom mocno zraziła mnie do nowego dziecka Piranha Bytes. Pokaz przygotowany na tę niezwykle ważną imprezę przypominał raczej jakąś chorą antyreklamę, wykoncypowaną w lunatycznym umyśle szaleńca, a nie miodny materiał przyszykowany dla zaintrygowanych graczy przez Pankratza i spółkę. Niemcy strzelili sobie wtedy w stopę z uśmiechem na ustach i wprawili w zbiorową konfuzję najwierniejszych fanów. Co oni sobie myśleli? Bóg jeden raczy wiedzieć.

Tak, zdaję sobie sprawę, że to była zapewne wersja alfa (przynajmniej o to się bezustannie modliłem), ale moje zmysły nie zostały przygotowane na taki szok. Po tej czarnej sobocie gdzieś uleciał mroczny i gęsty klimat, budowany przez intrygujące zwiastuny czy frapujące fakty, pozostawiając po sobie podły smak rozczarowania. Kolejne materiały też były dalekie od doskonałości, co doprowadziło do tego, że moje początkowo ogromne oczekiwania, jakie wiązałem z „Risen 2: Na Mrocznych Wodach”, zostały zdeptane przez szarą rzeczywistość i boleśnie ograniczone do minimum.
Jednak nowy rok przyniósł ze sobą pewną iskierkę nadziei. Piranha Bytes systematycznie próbuje przekonać graczy, że podczas wiosennej gorączki premierowej, warto zwrócić uwagę na ich tytuł. Przyznam, iż wspominane nakłanianie wychodzi im całkiem nieźle.