"Pas Deltory" to cykl ośmiu tomów autorstwa australijskiej pisarki Emily Rodda. Każdy z nich dotyczy kolejnych przygód młodego Liefa i jego drużyny, Bardy oraz Jasmine, którzy wyruszyli w podróż, by odtworzyć legendarny pas Deltory – jego moc jest w stanie wypędzić z królestwa Władcę Mroku dręczącego krainę od kilkunastu lat.
Drugi tom serii – "Jezioro Łez" – kontynuuje wątek, na którym zakończyły się "Puszcze Milczenia". Po zdobyciu jaśniejącego niczym słońce topazu, kamienia wierności pozwalającego na kontaktowanie się ze zmarłymi, przyszedł czas na dotarcie do następnego potencjalnego miejsca ukrycia kolejnego klejnotu. Tym miejscem jest tytułowe rozlewisko. Ongiś było to piękne miasto D'Or, pokryte całkowicie złotem oraz zamieszkałe przez uprzejmy i miłościwy lud, lecz przed stu laty zła czarownica Thaegan przeklęła tę utopię wraz z jej mieszkańcami, zamieniając ją w przerażające moczary. Według opowiadań lokalnych ludów, Jezioro Łez jest siedliskiem najpodlejszego zła w całej okolicy. Nie zważając jednak na pogłoski, dzielni bohaterowie wyruszają w kierunku ziem wiedźmy, by odzyskać drugi kamień.
Wraz z kolejnym tomem poznajemy coraz szerzej świat, w którym znajduje się Deltora. Bohaterowie napotykają na swej drodze coraz dziwniejsze stwory, od niemych Raladów po pokraczne istoty zamieszkujące głębiny jeziora. W przeciwieństwie do "Puszcz Milczenia", akcja tej przygody toczy się o wiele szybciej. W każdym rozdziale postacie nie mają szansy na odpoczynek, gdyż nieustannie ktoś lub coś im zagraża. O wiele bardziej odczuwalna jest również obecność magii, nie tylko za sprawą występowania wiedźmy Thaegan, ale także innych fantastycznych istot posiadających własną, niezależną historię. Większy nacisk autorka położyła na występowanie jako takiej przemocy i brutalności, niż to miało miejsce w poprzedniej odsłonie serii, lecz wciąż jest to dozowane w dawkach odpowiednich dla nastoletniego odbiorcy. Nie brakuje też licznych łamigłówek i rymowanek urozmaicających przygodę. Szczerze mówiąc, miałem kłopoty z ich rozwiązaniem, chociaż później odpowiedzi zdawały się oczywiste. Najwidoczniej już się zbyt zestarzałem i nie potrafię myśleć "poza pudełkiem", jak to robiłem za młodu.
Największą zaletą tytułu jest intensywna akcja, lecz powoduje to uwydatnienie jednej z jej wad, a mianowicie obszerności. Książka zajmuje zaledwie 160 stron, więc zanim zaczniemy zagłębiać się w historię, zdamy sobie sprawę, że to już koniec tego etapu podróży. Przez to "Jezioro Łez" nieco traci, bo naprawdę posiada potencjał na całkiem dobrą lekturę nie tylko dla młodszych czytelników. Rozumiem, że jest to celowy zabieg, by nie znużyć ogromem treści młodego umysłu, lecz te dodatkowe sto stron nie zawadziłoby i na pewno wyszłoby książce na dobre. Ponadto niektóre zdarzenia z książki wydawały mi się zbytnio naciągane i tak zaskakujące, że aż abstrakcyjne i nielogiczne. Dlatego te dodatkowe kilkadziesiąt stron, by nadać sensu poszczególnym wydarzeniom, wydają mi się wręcz konieczne.
"Jezioro Łez" przejawia znaczny progres i rokuje nadzieje na kolejne, dobre tytuły z serii. Pomimo kilku wad, to wciąż niezła rozrywka i sposób na zagospodarowanie wieczornej godzinki czy półtorej przed snem, bo na tyle pozwala objętość tego tomu. Wciąż polecam tę pozycję jako dalsze wprowadzanie najmłodszych do świata fantasy, by już od najwcześniejszych lat zaszczepić im pewien sentyment do fantastycznych krain, gdzie wszystko może się zdarzyć – wystarczy tylko zamarzyć.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz