Na spotkaniu autorskim w Empiku Junior 17 listopada w jednej chwili opowiadał o pisaniu opowiadań o pluszowych króliczkach i wujku Putinie, a w następnej omawiał skojarzenie liczby 2033 ze śmiercią Chrystusa i metafory zawarte w swoich książkach. Zazwyczaj prezentowany jako stonowany profesjonalista o CV długim jak kolej transsyberyjska. W gruncie rzeczy jest profesjonalistą o bujnym życiorysie, ale bywa też nieco figlarny i wyzywający w obyciu.
Z Dmitrijem Glukhovskym rozmawiałam pewnego listopadowego czwartku o literaturze, końcu świata i projekcie Uniwersum Metro 2033, popijając przy tym herbatę.
Dlaczego zdecydowałeś się na klimaty postapokaliptyczne? Wynikło to z inspiracji historią moskiewskiego metra, czy może przyczyniły się do tego jeszcze jakieś inne fascynacje, na przykład ulubioną literaturą, grą?
Ten temat wydaje mi się bardzo magiczny. W dzieciństwie zacząłem się interesować książkami, grami przedstawiającymi świat po wojnie nuklearnej, i wtedy dowiedziałem się, że moskiewskie metro jest jednym z największych bunkrów przeciwatomowych. Wówczas wszystko złożyło się w całość i postanowiłem napisać książkę o moskiewskim metrze po wojnie jądrowej.