Żegnaj stary roku, niech żyje nowy rok! Eeee, coś chyba mi się już poplątało od tego halloweenowego świętowania. Zdecydowanie, winowajcą jest przemęczenie, bo upilnowanie wszystkich ciekawskich to iście ciężkie zadanie. Wiecie, nie chcemy zostać zasypani lawiną pozwów od rodzin poszkodowanych bądź od nich samych, o ile w ogóle by byli w stanie pozew wystosować... Ale, do rzeczy! Z końców roku czas przerzucić się na końce świata. Nie, nie jest to kolejny Dzień Sądu, ale recenzja autorstwa Audrey. Jak apokaliptyczna wizja świata wypada w wykonaniu Jamesa Freya i Nilsa Johnson-Sheltona? Przekonajcie się sami!
Koniec świata to bardzo nośny temat. Być może jest to spowodowane tym, że rzeczywiście boimy się przerwania istnienia naszej cywilizacji czy też rzeczywistości w takim kształcie, jaki znamy. Innym powodem może być fakt, iż tego jednego nie da się sprawdzić, bo nawet jeśli dożyjemy wspomnianej apokalipsy, to jej z oczywistych przyczyn nie przeżyjemy, a zatem – czy nam się to podoba, czy nie – nikt nie zawoła: święty Janie, Miłoszu myliliście się! Było inaczej!
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz